Lubię serial Supernatural, w mojej głowie czasami narodzi się jakaś historia związana właśnie z jego bohaterami. Chciałam Wam zaprezentować "Lou", historię spotkania pewnej pani profesor i braci W. Jeżeli zaciekawi Was ten rozdział, będę dodawać kolejne.
Jestem otwarta na krytykę i sugestie, w końcu uczymy się całe życie :)
Postacie należą do P. Kripke i stacji CW, ja tylko "pożyczyłam" Sama i Deana.
Rozdział 1
Wokół nich przeciskał się tłum ludzi. Młodych. Energicznych. W większości były to młode kobiety poubierane dość skromnie, jeśli chodzi o ilość okrywającego je materiału.
Dean rozglądał się wokół z błogim uśmiechem lustrując posiadaczki co ciekawszych kształtów. Jego zielone oczy błyszczały z nadmiaru wrażeń, a łokciem wciąż szturchał brata, pokazując mu niektóre z dziewczyn. Sam jednak pozostawał obojętny. Całkowicie zapatrzony w trzymaną w ręku kartkę nie zwracał uwagi na otaczających go ludzi.
Poszturchiwania brata były jednak dość denerwujące. Wreszcie uniósł głowę, a kurtyna brązowych włosów zsunęła mu się z oczu. – Tak, Dean? O co chodzi?
Niższy z mężczyzn popatrzył na drugiego ze zdumieniem pomieszanym z jawnym oburzeniem. – Sam... Sammy…Bracie, tylko się rozejrzyj. Jesteśmy w raju. Szersza oferta niż podczas promocji w Biedronce. Grzechem by było nie skorzystać z takiego asortymentu. – Pełne usta rozciągnęły się w marzycielskim uśmiechu.
- Dean, daj spokój. Mamy poważną sprawę do rozwikłania. Więc z łaski swojej zapanuj nad swoim nieokiełznanym głodem… promocji i skup się.
Pełne oburzenia spojrzenie poszybowało w kierunku Sama, który również na nie pozostał całkowicie obojętny. Dean westchnął w końcu zrezygnowany i poprawił kołnierzyk koszuli, który wystawał mu spod szarego swetra. Strząsnął niewidoczny pyłek z ciemnoszarych spodni i znowu spojrzał na brata. – Musieliśmy się w TO ubrać?
Zgodnie z przewidywaniami, Sam przybrał właściwą minę i ciężko wzdychając rozpoczął wykład. – Tak, Dean. Musieliśmy. Udajemy, że jesteśmy poważnymi młodymi naukowcami, a oni rzadko chodzą w dżinsach i koszulach w kratę.
Dalszą dyskusję przerwał im głośny i wysoki dźwięk, który zapewne miał informować studentów o końcu czasu wolnego. Korytarz powoli opustoszał, ukazując ich oczom drewnianą podłogę i mnóstwo zdjęć wiszących na ścianach.
- Szukamy Sali 208 i profesora Louisa McHardy. – Sam rozglądał się w poszukiwaniu właściwych drzwi. W końcu, tuż za statuą dziwnego rycerza odnalazł cel swej podróży. Rzucił okiem przez ramię, by upewnić się, że Dean jest tuż za nim. Podniósł rękę i zapukał.
Cisza. Zapukał drugi raz. Tym razem usłyszał dziwny łomot i przekleństwo wypowiedziane kobiecym głosem. Rezygnując z dyplomacji nacisnął klamkę i wsunął ostrożnie głowę do środka.
- UWAGA! – Dzięki refleksowi wyszkolonemu od dzieciństwa, jego głowa uniknęła kontaktu z wielką księgą, która spadała z półki nad drzwiami.
Zwinnym ruchem wsunął całe swoje prawe dwa metry do środka. Za nim, wciąż rozmarzony, paradował Dean, który przebywający aktualnie w sferze rozkoszy wizualnych, nie zauważył przeszkody i z hukiem potknął się o leżące dzieło literatury lądując z głośnym trzaskiem na pobliskim krześle.
W jednej sekundzie tuż przy nim znalazł się mały chochlik, takie określenie przyszło Samowi do głowy, bo dziewczyna, która runęła na jego brata, miała niewiele ponad 160 cm wzrostu, burzę brązowych loków oraz całkiem kształtny tyłeczek przyodziany w dość obcisłe dżinsy.
Owo dziewczę wpatrywało się teraz w Deana z niekłamanym przerażeniem. – Nic panu nie jest? Coś pan sobie uszkodził?
Tytułowanie jego brata Panem, dość szybko sprowadziło Sama na ziemię. W końcu mieli misję, a czasu na przyjemności brak. Chłopak chrząknął, zmuszając dziewczynę do porzucenia czynności macano-dotykowo-wzrokowych jego brata, który te zabiegi przyjmował z niekłamaną radością. Rzucając w jego kierunku zimne spojrzenie, Sam ponownie chrząknął.
- Szukamy profesora Louisa McHardy.
Młoda kobieta odwróciła się zwinnie na pięcie i zadzierając głowę spojrzała na wysokiego intruza.
- Słucham?
Sam jęknął. Trafiła im się mało rozgarnięta asystentka, którą pewnie profesor trzyma ze względu na…
Myśli wyleciały z głosy Sama, jak kanarek z otwartej klatki. Tonął właśnie w ocenie błękitu otoczonego dżunglą czarnych rzęs. Co za oczy…
Jednak Sam był Samem. Po ostatnich doświadczeniach z… powiedzmy kobietami, uznał za stosowne trzymać swojego rumaka w stajni, od czasu do czasu oferując mu substytut prawdziwej wolności. Dzięki losowi za płatne kanały w lokalnych motelach.
Biorąc się w garść, odpędził kuszące myśli i ponowił pytanie.
- Szukamy profesora Louisa McHardy.
- Słucham.
Zza jego pleców doleciał cichy chichot Deana, który wciąż rozparty na zabytkowym krześle, przyglądał się działaniom brata z wyraźnym rozbawieniem.
Czując, że nie pójdzie im tak łatwo, chłopak postanowił zadziałać z innej strony.
- Czy mówi pani po angielsku?
- Tak.
- Świetnie. A więc szukamy profesora Louisa McHardy.
- Słucham.
Sam poczuł, że go coś trafi. A on trafił na jakąś… wolał nie kończyć myśli.
- Czy wie pani, gdzie znajdziemy profesora Louisa McHardy?
- Tak. Słucham.
Czując, że jest to najgłupszy dialog, jaki w życiu przeprowadził, Sam wsunął palce we włosy targając je niemiłosiernie.
- Dean, chyba pomyliliśmy pokoje. – Zrezygnowany skierował się do wyjścia. Kiedy mijał brata, zauważył jego spojrzenie, które z nagłą uwagą i czujnością lustrowało resztę pokoju. Chłopak powoli odwrócił się, a jego wzrok padł na regały, na których poustawiane w równych rządkach stały księgi, które mogły im pomóc w rozwikłaniu obecnej sprawy. Czyli pokój był dobry, tylko żywe wyposażenie coś nie ten tego.
Dziewczyna widziała ich zaintrygowane spojrzenie. Obaj mężczyźni ubrani byli … nieco dziwacznie. Chyba chcieli uchodzić za naukowców, jednak ich gabaryty i i nieco ogorzałe twarze wyraźnie temu przeczyły.
Wreszcie wyższy z mężczyzn ponownie zbliżył się do niej. Uznając, że już dość znęcania się nad biedakami, wyciągnęła w jego kierunku drobną dłoń ze słowami. – Jestem profesor Louise McHardy.
Wyraz zdumienia, jaki przemknął po twarzy Sama był bezcenny. Zabrakło mu słów, otworzył jedynie usta i poruszył nimi jak ryba, wyrzucona na brzeg. Za to Dean odzyskał wigor. W kilku krokach podszedł do dziewczyny i energicznie ujął jej rękę. Jednak jego palce nie omieszkały pogładzić delikatnej skóry na nadgarstku, a zielone oczy uważnie zlustrowały jej oczy, drobny nosek i pełne usta, które wydawały się cudownie miękkie i kuszące.
Lou, jak wolała być nazywana przez przyjaciół, czuła na sobie męski wzrok. Przywykła do takiego traktowania. W większości przypadków w odpowiedzi posyłała karcące spojrzenie, jednak tym razem nie miała nic przeciwko takim oględzinom. Sama też nie pozostała dłużna i z dociekliwością naukowca przeprowadziła dokładną analizę twarzy osobnika stojącego tuż przed nią.
Ponad 180 cm wzrostu, krótko przycięte włosy, szerokie czoło i niesamowicie zielone oczy. Taką zieleń widziała tylko raz, gdy była na ekspedycji w amazońskiej dżungli. Pamięta to do dzisiaj. Wraz z ekipą zbudowali niewielki obóz. Akurat lało niemiłosiernie i w zasięgu wzroku mało było co widać. Jednak kiedy rankiem wyszli na polanę, dziewczyna oniemiała. Parujące powietrze tworzyło lekką mgiełkę, pierwsze promienie słońca przedzierały się przez konary drzew, a wśród liści rozbrzmiewały głosy zwierząt, przede wszystkim radosny świergot ptaków. Jednak to nie to ją tak zachwyciło, lecz zieleń. Była wszędzie, wszędzie najmniejszym zakamarku, nawet pod leżącymi w cieniu kamieniami. Wypływała z konarów drzew, spływała po liściach by stworzyć ocean zieleni u jej stóp. Nawet wiatr wydawał się zielony. Intensywnie. Pochłaniający.
Tak właśnie się czuła, gdy wpatrywała się w oczy tego mężczyzny. Kryjąca się w nich mieszanka uczuć wywoływała nagłe przyśpieszenie tętna i potrzebę… przytulenia go.
Równie fascynujące były jego piegi, którymi usłana była cała jego twarz. Nadawały mu łobuzerskiego charakteru. Kiedy spojrzała na rozchylone męskie usta, jej język mimowolnie polizał własne spierzchnięte wargi. W odpowiedzi, różowy czubek męskiego języka wykonał podobny ruch. Temperatura wzrosła.
Ich spojrzenia spotkały się. Przepływ prądu jaki nastąpił, swobodnie wystarczyłby na oświetlenie kilku przecznic. Ta iskra wystarczyła, by oboje zapragnęli czegoś więcej.
Latające w powietrzu erotyczne fluidy nie umknęły uwadze Sama, który gdy by mógł zdmuchnąłby je na drugi koniec pokoju. Niestety, jego moce nie miały w zestawie takich opcji. Nie zamierzał jednak zbyt łatwo się poddać.
Wysunął się nieco do przodu, prężąc dumnie cały swój… wzrost. Jednym ruchem odgarnął włosy spadające mu na oczy i ukazując dołeczki w policzkach zwrócił się do dziewczyny.
- Nazywam się Sam a to jest Dean. – Ruchem głowy wskazał na brata, który nie przerywał ocznej inspekcji. – Jesteśmy młodymi doktorantami na Uniwersytecie…
Dziewczyna oderwała się na chwilę od piegowego gwiazdozbioru i uniosła głowę wpatrując się w wyższego z mężczyzn. Jej analityczny umysł zastanowił się przez chwilę, czy jego proporcje wszędzie są takie długie. Hamując wykwitający na policzki lekki rumieniec, spojrzała śmiało w kolejne zielone oczy.
- Nie, nie jesteście. Jednak proszę powiedzieć, w czym mogę wam pomóc.
Tak otwarte stwierdzenie wywołało u Sama mały szok. A sądził, że ich przebrania zagwarantują im powodzenie misji. Szarpiąc nerwowo skrawek granatowej kamizelki, rzucił w jej kierunku swoje najlepsze, choć jeszcze nie opatentowane, spojrzenie małego szczeniaczka.
Tymczasem w głowie Deana wyklarował się konkretny obraz pomocy, jakiej mogła im, a raczej jemu udzielić. Zmiany układu północ-południe oraz wschód-zachód wydały mu się bardzo pociągające.
Sam nasilił działanie swojego czaru. – Pani profesor…
- Mów mi Lou. – Dziewczyna znowu nie pozwoliła mu dokończyć zdania.
- A więc, Lou. Poszukujemy informacji na temat starożytnego stworzenia zwanego pod nazwą…..
Dziewczyna nawet nie mrugnęła, gdy chłopak wymienił nazwę tajemniczego monstrum, które po raz pierwszy pojawiło się w papirusach starożytnych. Chociaż w jego istnienie powątpiewano, uznając je, podobnie jak Atlantydę, za wytwór bujnej wyobraźni, to Lou wiedziała, że nie zawsze wyobraźnia przerasta rzeczywistość.
Skupiła się na słowach młodego mężczyzny, notując automatycznie w pamięci drobne szczegóły, które nie umknęły jej uwadze.
Chłopak mówił ciepłym, zdecydowanym głosem. Urocze trzy pieprzyki tworzyły na jego twarzy niezwykły trójkąt, a kosmyki brązowych włosów spływały mu na czoło i wprost do oczu. Odgarniał je całkowicie odruchowo. Uśmiechał się całym sobą, szczególnie w oczy rzucały się jego dołeczki wykwitające po obu stronach ust. A kiedy odsłonił garnitur śnieżnych i równiutkich zębów, Lou uznała, że powinien pracować jako model pasty do zębów. Gdy położyła przed nim jedną z najstarszych ksiąg, jakie miała na stanie, oczy rozbłysły mu jak dziecku na widok zabawki.
Bez trudu odnalazł ryciny prezentujące dziwacznego stwora i po chwili całkowicie zagłębił się w lekturze. Smukłe i niezwykle długie palce błądziły po linijkach tekstu pieszcząc je, jakby prosząc by ujawniły skrywaną przez siebie tajemnicę. Poruszał bezgłośnie miękkimi wargami, gdy jego oczy ślizgały się po kolejnych stronach.
Musiał sporo się pochylić, by móc swobodnie czytać, w końcu nie spuszczając z oczu książki, przycupnął na brzegu najbliższego krzesła i ponownie zatonął w lekturze.
Dla Deana był to typowy widok, w końcu od lat oglądał Sama nad książkami. Widać, że jego brat złapał właściwy trop. Czyli wszystko idzie dobrze.
Niepokoiło go tylko uważne spojrzenie pani profesor, która jak na jego gust zbyt mocno przyglądała się jego bratu, a do tego ten dziwny uśmieszek na jej ustach…
Wbrew pozorom i panującej u niektórych samców opinii, kobiety też bardzo często myślą o seksie. A obecna pani profesor myślała o nim dość często, z całą pewnością wpływając na zachwiania średniej statystycznej. Mając przed sobą dwóch wybitnie ciekawych reprezentantów płci przeciwnej, wyposażonych we wszelaki właściwy sprzęt i niezbędne cechy… charakteru, figlarne myśli trzepotały w jej głowie, jak koliber.
Rozpatrując obu panów pod względem fizjonomii, musiała uczciwie przyznać, że choć byli nieco do siebie podobni, to z całą pewnością prezentowali dwa całkiem odmienne nuty smakowe.
Wysoki miał w sobie nutkę słodyczy, nieco papryczki i coś z delikatnej wanilii. Jednak pewien mrok czający się w jego oczach powodował, że dorzuciła jeszcze nieco szafranu i bazylii. Sposób, w jaki się poruszał przypominał jej źrebaka, ta kryjąca się wewnątrz energia, krew pulsująca pod skórą.
Za to ten niższy… Zdecydowanie krył w sobie pewną tajemnicę.
