1. Nebula
— Przyznaj się.
Harry uniósł brwi. Nie przestawał wpatrywać się w srogą twarz kobiety, nie uciekł też jego uwadze drgający kącik starannie pomalowanych ust. Chciała krzyczeć, był tego pewien. Być może na tym by nie skończyła, może teraz pragnęła jedynie złapać go za włosy i przeciągnąć po brudnej podłodze pomieszczenia sycząc zajadle najcięższe ze słów, których nie przystało używać jej w pracy. Pomiatać nim. Zgnieść jak szkodnika. Chłopak uśmiechnął się krzywo i nie odezwał słowem.
— Nie będziesz mówił. Dobrze — wyszeptała, wstając. — Mam nadzieję, że rozumiesz sytuację, w jakiej się znalazłeś i jesteś gotów stawić czoła wszelkim konsekwencjom, bezmyślny chłopaku. — Wrzuciła do torebki notatnik i długopis, zapięła zamek i narzuciła na siebie oliwkowy płaszcz, po czym skierowała się prosto w stronę drzwi.
— Obejrzyjcie nagranie — powiedział, gdy ta ujęła w dłoń metalową klamkę. Spojrzała na niego przez ramię i ściągnęła brwi.
— Dobrze wiem, do czego zmierzasz. Zrobiłeś to w ślepym punkcie i czujesz się bezkarny...
— Sprawdźcie DNA. Czy co tam robicie. — Posłał jej zadowolony, zupełnie pozbawiony skruchy, uśmiech. Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą i otworzyła pancerne drzwi. — Będę rozmawiał... z nim — rzucił chłopak nagle, zatrzymując kobietę w pół kroku. Tym razem nawet nie kłopotała się, by na niego spojrzeć, choć w głosie Pottera brzmiała wyraźna nuta desperacji. — Porozmawiam ze Snape'em.
Wychodząc, trzasnęła drzwiami.
xxx
Życie... Bywa lepkie i czarne niczym smoła. Długie i pełne bólu lub trwające zaledwie kilka litościwych sekund. Zagadkowe, ale nigdy, przenigdy nie jest piękne – nie dla Harry'ego. Dla niego to tajemnicza, rwąca rzeka; zimny nurt zalewający mu gardło, zabijający szyderczy śmiech, który mógłby się z niego wydobyć. On sam był niczym malarz wpatrujący się we własne dzieło, podziwiający nierówne pociągnięcia pędzla i rozłożenie koloru, który w ogóle do niego nie przemawiał. Tworzył je by zabić czas, a może przeciwnie – by pozbawić tchu nikczemny bezczas wkradający się ukradkiem do pomieszczenia, gdy samotnie przerzucał pożółkłe strony przypadkowej, nudnej książki. Snape tylko takie mu pożyczał.
Snape. Człowiek o wielu twarzach ukrytych za zimną maską, którą Harry zdążył tak dobrze poznać w ciągu tych kilkunastu miesięcy. Czoło mężczyzny zdobiły drobne zmarszczki, jednak Potter nigdy nie widział, by ten krzywił się w jego obecności. Dowody jednak mówiły same za siebie i chłopak był ciekaw, co też jest powodem odczuwanej przez mężczyznę irytacji. W końcu trudno uwierzycć w coś, czego nie widać. A Snape doskonale się pilnował.
— Nie zapytasz? — westchnął Potter, opierając się o plastikowe oparcie krzesła i krzyżując ręce na piersi. Wyglądał w tej chwili jak najzwyklejszy w świecie nastolatek. Snape potrząsnął głową, częściowo udzielając mu odpowiedzi, częściowo próbując pozbyć się tej zatruwajacej jego umysł myśli. — Dobrze, więc sam ci opowiem. To wszystko była jego wina.
— Skąd to przekonanie?
— Hmmm. — Chłopak przymknął powieki. — Opowiadał niestworzone rzeczy. Przechwalał się... Chełpił tą swoją... wolnością.
Snape splótł dłonie spoczywające na szklanym blacie stolika. Nawet nie spojrzał na leżący na nim czarny notes z przypiętym doń, eleganckim, piórem. Harry bardzo go za to cenił.
— Wolnością — powtórzył powoli. — Tak to nazwał? Użył dokładnie tego słowa?
Harry wzruszył ramionami.
— Ja to tak nazwałem. Nie żebym sam... — urwał i zacisnął zęby, po czym potrząsnął głową, jak gdyby pragnął wyrzucić z niej wszystkie natrętne myśli. — Nie uwierzyłem mu. To iluzja.
Cisza na powrót wypełniła pomieszczenie i chłopak stał się świadomy brzęczącej mu nad głową jarzeniówki. Doprowadzała go do szału.
— Nie interesuje cię, dlaczego? — spytał, kiepsko starając się ukryć gniew. — Nie obchodzi cię moja wersja wydarzeń?
Mężczyzna w końcu odchwylił się w fotelu i obdarzył go uważnym spojrzeniem.
— Oczywiście, że mnie obchodzi — odparł. — Powiedz mi najpierw, jak się...
— O nie — przerwał mu Harry, zaciskając dłonie w pięści. — To ten cholerny babsztyl, tak? To ona cię nakłoniła...
— Minerwa nie ma z tym nic wspólnego, to mogę ci obiecać. Nie mogę jednak kłamać, ponieważ twoje czyny były, co najmniej, niedopuszczalne. Zdajesz sobie sprawę, że przedłużyłeś swój pobyt o kolejne pół roku?
Harry odwrócił wzrok.
— I tak nie mam gdzie pójść. Nie mam dokąd wracać.
— Istnieje wiele przyjemniejszych miejsc, musisz uwierzyć mi na słowo.
Chłopak parsknął.
— Dlaczego miałbym? Pokaż mi choć jedno pieprzone światło w tunelu, które nie okaże się zbliżającym z piskiem pociągiem — wysyczał przez zacisnięte zęby, po czym wziął kilka głębszych wdechów. — To ta sala. Trzeszcząca żarówka i wilgotne ściany. Żałuję, że nie są czarne, być może wtedy czułbym się tu jak w domu. Biel jest gorsza. Biel eksponuje, Snape, uwydatnia każdą niedoskonałość, każdy mankament. Ja mam ich wiele. — Pokręcił głową z rozżaleniem. — Nie możesz o tym wiedzieć, bo niby skąd? Malfoy też nie miał pojęcia, a mimo to upierał się, że tego nie czuje. Że jest wolny, że to dla niego niczym wakacje od domu wariatów, jaki na co dzień serwował mu ojciec. Ja tylko sprawdziłem jego słowa.
Mężczyzna wpatrywał się mu prosto w oczy i Harry odnalazł namiastkę tej upragnionej, bezkresnej przestrzeni w jego skupionym wzroku. Sprawiała, że nie miał ochoty opuszczać tego wstrętnego pomieszczenia. Przyciągała go, zdawała się oferować mu schronienie. Wrażenie okazało się jednak boleśnie ulotne.
— Pan Malfoy został przewieziony na blok operacyjny i w tej chwili walczy o życie.
Harry wpatrywał się w niego pustym wzrokiem. Nie mógł nazwać tego zimna, które wraz z owym zdaniem zalało całe jego ciało. Nie potrafił.
— Prawdopodobnie nie powinieneś mnie o tym informować — stwierdził sucho.
— Masz rację.
— Więc czemu?
— A dlaczego ty nie chciałeś się przyznać? — odpowiedział pytaniem, obserwując jak chłopak ściąga brwi i próbuje rozszyfrować podstęp przybierający realny kształt w jego bystrym umyśle. — Istnieje powód, prawda?
Jaskrawe, zielone spojrzenie Harry'ego wypełniło się na chwilę iście dziecięcą ciekawością, która zgasła tak szbko, jak się pojawiła i Snape znów miał przed sobą niemal dorosłego człowieka o wzroku starca. Przypominał mu żołnierza zaprawionego w bojach i zwolnionego ze służby po długim czasie gehenny panującej na polu walki; nadal pamiętał horror przeżytych wydarzeń i za nic w świecie nie mógł dopasować tego, co znał ze światem, który miał przed oczami. Pozostawał więc czujny, jeśli nie z wyboru, to z konieczności.
— Chciałem z tobą porozmawiać.
— Czy to wymagało aż takich środków? — Harry otworzył usta, tylko po to, by znów je zamknąć. Cóż mogł odpowiedzieć? Snape wyciągnął jedną dłoń po skórzany notatnik i otworzył go na zaznaczonej srebrzystą wstążką stronie. Kolejnej, jednej z wielu jak dni wypełniające życie każdego z nas. — Co chcesz, żebym napisał, Harry? — spytał ledwie słyszalnym głosem.
Chłopak podniósł wzrok i odnalazł w jego spojrzeniu coś, co przeciętny człowiek mógłby nazwać iskrą bólu. Coś, czego on sam się nie spodziewał tam odnaleźć.
— Napisz... — wychrypiał i odchrząknał, zwieszając głowę. — Napisz, że chciałem mu po prostu uwierzyć.
Tak zrobił.
xxx
Severus wszedł do pomieszczenie i ze złością odrzucił notes na biurko. Przytknął długie palce do skroni i okrutnie zmarszczył czoło. Nie wierzył, by Potter mógł kiedykolwiek temu sprostać, nie, kiedy odgrodził sie od świata ścianą lodu i obojętności. Nie potrafiąc spojrzeć za siebie, nie będąc w stanie spojrzeć na swój własny cień.
Drzwi do pomieszczenia skrzypnęły żałośnie, a do środka wkroczył starszy mężczyzna odziany w koszulę w kratkę i krawat w słoneczniki. Nawet Snape zjeżył się mentalnie na jego widok. Prędko wyprostował jednak plecy i podniósł notes, po czym ukrył go w wewnętrznej kieszeni marynarki.
— Postępy, Severusie? — spytał starzec lekko. Mężczyzna potrząsnął głową.
— On niczego nie pamięta, Albusie.
Starzec utkwił wzrok w suficie, jakby analizował drobną siateczkę pęknięć w starej, łuszczącej się w rogach farbie.
— Nie przestawaj próbować.
— Doświadczył tak wielkiego szoku, iż stracił wszelkie pojęcie na temat wydarzeń tamtego wieczoru. — Snape starał się kontrolować swój gniew, co było niezwykle trudnym zadaniem zawsze, gdy rozmawiał z Dumbledore'em. Zabawne, iż ten jawił się jako człowiek, który wiedział o Severusie wszystko, lecz tak niewielką wiedzę posiadał o czymś tak podstawowym jak ludzkie życie. — Czy sądzisz, że moje pytania cokolwiek zmienią? Jakkolwiek mu pomogą?
Starzec utkwił w nim zaciekawione spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na biurko.
— Uparłeś się na ten przypadek, czyż nie? — Gdy Severus otworzył usta, Dumbledore podniósł dłoń, dając znak, by milczał. — Jako twój przełożony nie chcę wiedzieć, co tobą kierowało, ponieważ mógłbym zostać zmuszony ci go odebrać. Jednak prokurator...
Snape zacisnął zęby. Ogarnęła go fala wściekłości. Jakim prawem mu rozkazywał? Wtrącał się w sprawy, które go nie dotyczyły, zgrywając poczciwego człowieka. Dobrych ludzi istniało na tym świecie aż nazbyt wielu i Severus doskonale wiedział, że to ich własne korzyści interesowały ich najbardziej.
— Będę się starał — odparł szeptem. — Nie spodziewaj się jednak zbyt wiele. On już nie należy do tego świata.
Dyrektor uniósł brwi, ale niczego nie powiedział. Ponownie obrzucił wzrokiem puste biurko i spytał:
— Zrobiłeś notatki?
Severus nagle poczuł względem starca czystą, nieskrywana niechęć. Patrząc mu prosto w oczy, odparł:
— Niczego mi nie powiedział.
xxx
Nic nie jest smutne, dopóki się nie skończy, rozwieje w pył niesiony chłodnym wiatrem zapomnienia. Harry przetarł zmęczone oczy, nie mogąc znaleźć ani jednej, dającej spokoju myśli. Nie wiedział, czy czuł się jak porzucony szczeniak, ponieważ wsadzili go do izolatki, czy może zwyczajnie targały nim emocje na jakimś dziwacznym poziomie podświadomości, gdzie aktualnie nie miał dostępu. Zwykle odczuwał pustkę, rosnącą w nim z każdym dniem, czarną, bezdenną dziurę chłonącą jakiekolwiek emocje, które jeszcze chwilę temu, podczas rozmowy ze Snape'em, burzyły się pod skórą rozpalając jego oziębłą duszę.
Obrzucił wzrokiem materac i zorientował się, że nie zostawili mu kołdry. Wygiął usta w krzywym uśmiechu, lecz jego oczy pozostały niewzruszone. Ułożył się wygodnie i wbił wzrok w przeciwległą ścianę, prosto w drzwi z małym otworem przez który sprawdzali, co robił. Zerknął na trzeszczące jarzeniówki, przy których będzie zmuszony spać, ponieważ nie pozwolą mu osunąć się w ciemność. Za bardzo boją się tego, co mogłaby przynieść. Harry jednak nie dbał o jej nadmiar, nie był na tyle głupi, bądź szalony, by obijać się od ścian jak byle ćma. Zamknął oczy, próbując się skupić. Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć, gdyby tylko trybiki jego mózgu poruszyły się choć o milimetr...
Dlaczego warstwa lodu zawsze pękała, gdy rozmawiał ze Snape'em? Lubił to uczucie, lubił każdą rysę, każde pęknięcie odzierające go z zimna, jednak wiedział, iż mężczyzna rozmawiał z nim nieprzypadkowo. Malfoyowi przypisali McGonagall, Longbottomowi jakiegoś ciemnoskórego mężczyznę z kolczykiem w uchu. Reszty jeszcze nie zdążył poznać, wiedział jednak, iż Snape przychodził jedynie do niego. W końcu nigdyś łączyła ich niebanalna więź, lecz Harry mgliście pamiętał, że ostatecznie, nie ważne jak silna i piękna była, nie dane było jej przetrwać.
Przekręcił się na drugi bok i utkwił wzrok w jasnej ścianie, w wyżłobieniu pomiędzy płytkami. Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć...
Czy wciąż mógł dowiedzieć się, co takiego się wydarzyło? Czy Snape był skłonny wypełnić lukę w jego głowie skoro i tak łamał dla niego wszelkie zasady i przyjął przypadek, od którego powinien trzymać się jak najdalej?
Harry zamknął oczy, sfrustrowany do granic, i pogrążył się w niespokojnym, pełnym wyjących cieni, śnie.
xxx
Słońce leniwie ślizgało się po grzbietach opasłych ksiąg i woluminów, gdy Harry pił herbatę z porcelanowej filiżanki i od niechcenia przerzucał strony czasopisma traktującego o astronomii. Pociągał go bezkres kosmosu, niezliczona ilość galaktyk i gwiazd, pyłu z którego zrodził się każdy z nas. Uśmiechnął się na widok zdjęcia przedstawiającego mgławicę Motyla położoną w konstelacji Łabędzia. Stanowiła niezbity dowód na to, że nawet najbardziej mroźna pustka kosmosu kryła w sobie nieskażone niczym piękno.
Chłopak drgnął na dźwięk dzwonka i odstawił filiżankę na spodek. Nie spodziewał się klientów tak wcześnie; była dopiero jedenasta. Już otwierał usta, by się przywitać, lecz mężczyzna, który wpadł do pomieszczenia, minął go bez słowa i ruszył ku regałowi z literaturą naukową. Harry wzruszył ramionami i przerzucił kolejną stronę czasopisma. Co jakiś czas wodził wzrokiem za człowiekiem, który wielokrotnie przychodził do jego księgarni, nigdy lecz nie zdobył się na żaden zakup. Aż do teraz.
— Thoreau? — spytał z lekkim uśmiechem, po czym zeskanował kod książki i włożył ją do papierowej torby. — Wiedział pan, że ten człowiek własnoręcznie zbudował drewnianą chatę, w której żył i tworzył przez ponad dwa lata, z dala od zgiełku miasta?
— Owszem, to elementarna wiedza — odparł mężczyzna, lecz gdy policzki Harry'ego zalały się czerwienią i wstydem, dodał: — Z pewnością musiało go to wiele kosztować.
Chłopak kiwnął głową.
— Głównie odwagi. Nie wiem, czy umiałbym żyć samotnie — powiedział, nim zdążył ugryźć się w język. — Czy podać panu coś jeszcze?
Snape utkwił wzrok w rozłożonym na ladzie czasopiśmie i potrząsnął głową.
— Interesują cię gwiazdy?
— Och — zaśmiał się. — W przestrzeni kosmicznej są ciekawsze rzeczy od gwiazd, ale tak, lubię spoglądać w niebo. To jak wrota do innego świata.
Czasem jeden świat kryje w sobie aż nadmiar okropieństw i zła, pomyślał Snape, lecz nie odezwał się słowem. Skinął głową na pożegnanie i opuścił sklep, zostawiając Harry'ego z zimną herbatą i myślami kiełkującymi w głowie.
Thoreau, pomyślał chłopak. Mężczyzna, który odwiedził jego sklep, musiał być naprawdę skomplikowanym człowiekiem. Uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę, iż nawet nie poznał jego imienia.
