W przygotowaniu... Ale zapewniam, że będzie na co czekać.

Kolejny zwykły dzień na arenie X... O ile mogą tam być zwykłe dni. Dziś miał rozpocząć się kolejny turniej. Też niezwykły, bo pierwszy, w którym wystąpi 128 zawodników. Wystarczyło powiedzieć, że dyrektor areny, Shane McMahon był w doskonałym nastroju. Bilety leciały jak ciepłe bułeczki i jak zwykle, była przygotowana na to wszystko... Niespodzianka. Shane przetarł ręką lekko zwichrzone włosy, po czym ziewnął. Zwykle przychodził dopiero na ćwierćfinały, bo wcześniej... Zwyczajnie nie było na co. Teraz jednak ze względu na znacznie zwiększoną liczbę zawodników, wymuszono na nim obecność na pierwszej rundzie. Mężczyzna przeniósł wzrok na listę uczestników. Póki co była dość pusta: Było na niej raptem 12 numerków. Shane zlustrował listę leniwym wzrokiem. "Hmm... Edgar Rosenrot, zgłosił się o 6 rano... Jak można tak wstawać? Następnie... Dace, minotaur... Grom Hellscream... W końcu ktoś znany... O, tu są nieco bardziej ludzkie pory... Lucario, 7.01... Axem Ranger Red, Black, Green, Pink i Yellow... 7.02... Jezu...". Mniej więcej podobny tok myślowy możnaby było zarejestrować. Rozległo się pukanie do drzwi. Shane rozejrzał się zaspanym wzrokiem. Do środka wszedł szkieletor w obszarpanej skórzanej kurtce z kubkiem kawy w kościstej ręce.

- Szefie...? - Zaczął niepewnie.

- Podaj mi tą kawę, zanim usnę na dobre. - Wymamrotał McMahon, opadając na krzesło. Truposz posłusznie podał kubek "Demonicznego Ziarna", najmocniejszej kawy na rynku. Shane wysączył powoli zawartość kubka, po czym postawił go na biurku.

- Jezu... To barbarzyństwo wstawać o tak wczesnej porze. - Mruknął mężczyzna.

- Jest 10 rano. - Odparł lekko zaskoczony szkieletor. Zmierzyli się wzrokiem. - A, nieważne.

- Też zgłaszasz się do turnieju? - Zapytał nagle Shane.

- Owszem. - Przytaknął szkieletor. - Dawno tego nie robiłem, ale trzeba sobie parę rzeczy przypomnieć... Parę gnatów połamać... Parę karków skręcić...

- Wystarczy. Po prostu wpisz się pod tym zbiorowiskiem Axem Rangerów. - Odparł McMahon, wpatrując się w przestrzeń.

- Axem Rangers? E, to pajace do obijania. Może być z nimi niezła zabawa. - Szkieletor roześmiał się, wpisując swoje imię. Kiedy już skończył, zwyczajowo już uruchomił maszynę do zapisów. - A, tak przy okazji... Pod areną stoi już ogromna kolejka. - Shane oderwał się od podziwiania żarówki i teraz wpatrywał się w truposza dziwnym wzrokiem. - Czeka tu od dwóch godzin, usiłując się zapisać. Myślisz, że jak się tu dostałem? - Mężczyzna zerwał się z krzesła i popatrzył przez okno. Faktycznie, pod Areną malowała się dość długa kolejka chętnych do zgłoszenia się do walki.

- Chyba ich... Nie słyszałem.

- Chyba spałeś. - Odciął się złośliwie szkieletor, chichocząc. - Cóż, do zobaczenia. - Truposz wymaszerował z gabinetu, zabierając ze swojego biurka złowieszczo wyglądający topór.


- Ja tu zaraz, k....a wybuchnę! - Warczał pod nosem potężnie zbudowany żabopodobny stwór w czerwonym pancerzu. - Ci j....ni kolesie urządzają sobie turniej, ale nikt nie wpadnie na ten k....ski pomysł, by odpalić to j....ne ustrojstwo do zapisów. - Warknął stwór, po czym zaklął szpetnie.

- Eee... - Zająknął się stojący za nim stwór o mackowatej skórze w błękitnym pancerzu. - Może trochę cierpliwości, Wrex?

- Na h... mi cierpliwość, Vakarian, jak stoję tu od 2 godzin! - Warknął nazwany Wrexem. Nieco dalej ktoś nucił grubym głosem "Weeell, is the BIG SHOW!". Tym kimś okazał się być jeszcze potężniej od Wrexa zbudowany mężczyzna, strzelający tłustymi palcami. Jeszcze dalej dwójka gnolli - Jeden szary, z pokaźnych rozmiarów młotem, drugi - Ewidentnie obdarzony zdolnościami magicznymi, ale także bojowymi, z dziwacznymi rurami pod skórą. Ten szary uśmiechał się wesoło, jakby chciał powiedzieć: "Nie macie żadnych szans". Za nimi stał upiór. Lodowy Upiór. Ziemia pod jego stopami była biała. Przypominał on co prawda człowiekiem, ale tylko posturą. W jednej dłoni trzymał złowieszczy dwuostrzowy miecz. Kawałek dalej blondwłosa kobieta taksowała wzrokiem demona z czaszką zamiast łba. Tuż za nimi jakiś wybryk natury z rozpiętym na kręgosłupie mięsno - kostnym układzie kolców podśmiechiwał się z czaszkogłowego, co jakiś czas zapluwając się krwią. Parę osób dalej stał niewielki błękitny jeż, przeskakujący z nogi na nogę i uśmiechający się bezczelnie. Tuż za nim stał inny jeż. Czarno - czerwony, dokładne przeciwieństwo tego pierwszego: Stoicki i ponury. A stawkę zamykał mężczyzna w koszulce z bezczelnie wyszczerzoną bombą, mamroczący pod nosem: "Muszę wcześniej tankować". I taka to barwna kolejka stała w oczekiwaniu na możliwość zapisu. Dokładnie w chwili, gdy Wrex już zamierzał rozwalić wejście złapanym przez przypadek goblinem, wrota na arenę stanęły otworem. Zaskoczony żabopodobny upuścił goblina z jednym okiem, który teraz jęczał z bólu.

- Lepiej późno niż wcale. - Mruknął Wrex, wchodząc. A za nim wszyscy pozostali. Jedynie facet w koszulce z bombą nie ruszył. Dopiero gdy zauważył, że nie drzemie, pośpieszył truchtem do wejścia. Nagle jednak ktoś złapał go za rękę. Tym kimś okazał się być jakiś dzieciak w dziwnie wielkiej szacie z wielgachnymi kolczykami.

- Przepraszam, że przerywam, ale chciałem zauważyć, że to ja stałem przed tobą, więc ja pojawiłem się tu jako pierwszy.

- Jak to? Przecież stoisz... - Zaczął mężczyzna, ale urwał widząc, że dzieciak rzeczywiście stoi przed nim. "To jest rzeczywiście problem...", pomyślał, drapiąc się po głowie.

- Pozwolisz, że przejdę? - Zapytał uprzejmie dzieciak.

- Ale to ja byłem tu przed tobą. - Odparł facet lekko skonsternowany. Tajemniczy dzieciak uśmiechnął się wyrozumiale.

- Przepraszam, ale to ja... - W momencie, gdy mówił te słowa, za jego plecami zaczął materializować się gigantyczny czerwony potwór, przewyższający arenę prawie dwukrotnie. - ... Byłem tu pierwszy.

- Eee... A może rzucimy monetą? - Zaproponował nieśmiało mężczyzna, widząc przyjaciela dzieciaka. Wyciągnął z kieszeni spodni niewielką 10 - centówkę. - Orzeł czy reszka?

- Niech ci będzie... I tak wygram. Reszka. - Odparł dzieciak. Mężczyzna podrzucił monetę do góry, po czym złapał ją i odwrócił. Orzeł.

- Aha! Orzeł! - Facet schował monetę uradowany. - A więc jednak ja byłem pierwszy!

- Hmmm... - Uśmiech zniknął z twarzy dzieciaka. - Chyba się nie zrozumieliśmy. To JA tu wchodzę, bo to JA zamierzam wygrać. - Demon za jego plecami wyglądał, jakby szykował się do ataku.

- Eee... Mam lepszy pomysł. - Odparł facet, wyjmując z kieszeni niewielką bombę z wyszczerzonym uśmiechem. Podpalił lont zapalnika.

- Myślisz, że powstrzymasz mnie czymś... - Zaczął dzieciak, ale nie skończył. Błysnęło. Biała łuna ogarnęła najbliższe 10 km. Po chwili błysk znikł, a dzieciak razem z nim. Facet uśmiechnął się.

- Atomowe Zimne Ognie... Jakby na to nie patrzeć, to jest to bardzo POWAŻNA sprawa. - Zaśmiał się, po czym jako ostatni wkroczył na teren areny.


Tak to jako jedyny Sam "Serious" Stone pokonał w jednym posunięciu pana o imieniu Zeke. Gdzie teraz podziewa się Zeke, nie wiadomo...