- Kiedyś... Chciałabym być jedną z tych gwiazd, wiesz?- szepnęłam, gestem dłoni wskazując na niebo.
-Czy ja też mogę?
-Nie...
-Dlaczego?
-Bo ty już jesteś gwiazdą. Jesteś z nich wszystkich najjaśniejszy, dla mnie jesteś słońcem. Rozświetlasz mi życie. Napędzasz mnie. Dajesz mi motywację... Bez ciebie moje życie straciłoby najmniejszy sens. Gdybyś zniknął... To byłby koniec. Koniec mojego świata…

Przecież w marzeniach miało być lepiej…

- Decyzją Wizengamotu małżeństwo zawarte 1 grudnia 2004 roku między Hermioną Jean Granger i Ronaldem Billiusem Weasleyem zostaje unieważnione z dniem 20 stycznia 2010 roku z orzeczeniem winy Hermiony Jean Granger. Prawa do opieki nad pięcioletnią Rose Weasley i trzyletnim Hugonem Weasleyem otrzymuje Ronald Billus Weasley, natomiast prawa te zostają całkowicie odebranie Hermionie Jane Granger…

Siedziała na ławce w jednym z Londyńskich parków i tępo wpatrywała się przed siebie. Nie zauważała tego, jak pięknie światło latarni odbija się od białego puchu, nie czuła, jak dotkliwy mróz przenika przez cienki płaszczyk, w który była ubrana. Nie obchodziło ją to. W uszach wciąż słyszała słowa najwyższego sędziego Wizengamontu, które sprawiły, że jej życie rozsypało się na milion kawałeczków, z których każdy był niczym ostrze noża wbijające się w jej serce. Przed oczami ciągle miała wykrzywioną nienawiścią twarz Rona, mężczyzny, dla którego była żoną i matką jego dzieci. Nikt nigdy nie patrzył na nią z taką nienawiścią, nawet Śmierciożercy w czasach wojny. Straciła wszystko, co było dla niej ważne, co kiedykolwiek miało jakieś znaczenie. Straciła swoje dzieci, jej światełka, najdroższe skarby. Nie miała już nic, zostały jej tylko rzeczy, które miała przy sobie, i winne wszystkiemu wspomnienia.

Nie czuła nawet, że po policzkach spływały jej łzy. Nie czuła nic poza ogromnym bólem, który rozrywał ją od środka i nie pozwalał zapomnieć o tym, że na własne życzenie zniszczyła wszystko, co miała. Jej misternie zbudowany świat zawalił się jak domek z kart z powodu kilku słów. Jedno zdanie za dużo podczas kolejnej kłótni, jedno przeklęte zdanie, które uruchomiło maszynę jej końca. Została sama, wszyscy się od niej odwrócili, wszystko jej zabrali. Ale... czy w końcu nie prosiła się o to sama?

Czy to nie ona wyszła za człowieka, którego darzyła tylko braterską miłością?

Czy to nie ona przez te wszystkie lata pielęgnowała w sercu żałobę po swojej prawdziwej, acz platonicznej miłości?

Czy to nie ona przez te wszystkie lata okłamywała człowieka, który ją kochał miłością bezgraniczną, który dał jej poczucie bezpieczeństwa i dwa największe skarby - dzieci?

I w końcu czy to nie ona wykrzyczała mu w twarz, że nigdy nie miał jej serca, bo ono umarło dawno temu na hogwardzkich błoniach, i że dla niej był to jej prywatny koniec świata?

- Sama jestem sobie winna… - szepnęła cicho łamiącym się głosem. Gdyby wtedy się opanowała, gdyby nie dała się sprowokować wściekłemu Ronowi, który z palca wyssał historię o jej rzekomej zdradzie, nic by się nie stało. Nie opanowała się, chciała mu dokopać, chciała… sama już nie wiedziała, czego wtedy chciała, czego oczekiwała, gdy z jej ust padły te słowa.

- Wiesz, co Ronaldzie? Masz rację, masz cholerną rację. Zdradzam cię, zawsze cię zdradzałam, bo nigdy nie miałeś mojego serca. Ono zawsze należało i należeć będzie do innego, to on jest w moich myślach i to w nich cię zdradzam. Moje serce umarło dawno temu, na hogwardzkich błoniach, i nigdy nie należało do ciebie, nigdy nie zabiło dla ciebie, tak jak biło dla niego, i nigdy nie zaczęło bić od nowa po tym jak stanęło wraz z jego sercem. Zdradzam cię, Ronaldzie, nawet w tym momencie myślę o nim. Ty zawsze byłeś dla mnie przyjacielem, bratem, ale nigdy ukochanym i tak już zostanie…

Bardzo dobrze pamiętała jego minę po tych słowach. Pamiętała zawód i ból w jego oczach, gdy na nią patrzył, i wtedy zrozumiała, że powiedziała za dużo, że powinna dalej nosić swoją tajemnicę głęboko na dnie zamarłego serca. Serca, które biło tylko dla jednej osoby, które skrycie marzyło i dalej marzy o tym, by usłyszeć bicie tego drugiego serca obok siebie. Tego serca, które wiele lat temu zamilkło, aby już nigdy nie uraczyć nikogo swoim równym rytmem. Irracjonalne marzenia sprawiły, że jej poukładane życie runęło jak domek z kart do Eksplodującego Durnia, przy okazji ostatecznie niszcząc jej wiarę w siebie. Ale cóż to było za życie? Budowała zamki z piasku, wmawiając sobie, że przetrwają wszystko. Nie przetrwały.

- Głupie marzenia, które nigdy się nie spełniają… - szepnęła cicho, chowając twarz w dłoniach.

- Nie spełniają się tylko te marzenia, których nie masz… - Wzdrygnęła się słysząc obok siebie czyjś głos i szybko odsunęła dłonie od twarzy. Obok niej, na pokrytej śniegiem ławce, siedział mężczyzna, który wyglądał na bardzo starego. Z jego ciemnych jak węgiel oczu biła niesamowita siła, sprawiająca, że cała jego postać wydała się aż lśnić w mroku, który okalał park.

- Moje marzenia się nie spełnią… - mruknęła cicho i znów utkwiła wzrok w niebycie. Nie miała ochoty na pogaduszki ze staruszkiem, mimo że wydał jej się fascynujący. To jego silne spojrzenie, którym jakby prześwietlał ją na wylot, zaglądając w najciemniejsze zakamarki jej duszy, było dla niej teraz tylko strapieniem, czymś, co odrywało ją od cierpienia.

- A gdyby była możliwość, żeby się spełniły? – spytał nie odrywając od niej wzroku i uśmiechając się delikatnie.

- Ale nie ma takiej możliwości…

- Gdyby była, byłabyś w stanie zrobić wszystko, by te marzenia się spełniły?

- Tak! – powiedziała pewnie, zwracając swoje czekoladowe oczy na mężczyznę. – Zrobiłabym wszystko… - Nie musiała się zastanawiać, znała odpowiedź od bardzo dawna. Gdyby miała drugą szansę, zawalczyłaby o to uczucie, i choćby przegrała, czułaby się spełniona.

- Postawiłabyś na szali przyszłość całego świata, by spełnić swe marzenia? – Głos starca wyrwał ją z zamyślenia, w które popadła po swojej szybkiej odpowiedzi.

Zastanowiła się chwilę. Czy byłaby w stanie postawić na szali wszystko tylko po to, by mieć możliwość spełnienia marzeń? Zdecydowanie. Czy miałaby odwagę, której brakło jej kilka lat temu? Wiedziała, że tak by było.

- Tak… - Popatrzyła pewnie w czarne oczy starca. Głos nie zadrżał jej ani przez chwilę, gdy tak po prostu stwierdzała, że ważniejsze od całego świata są jej marzenia. Jednak po chwili zapomnienia przyszło chłodne opamiętanie i ból. – Ale to niemożliwe…

- Wszystko jest możliwe, moje dziecko – Mężczyzna uśmiechnął się do niej delikatnie. – A jeśli powiedziałbym ci, że możesz wrócić do roku 1997 i sprawić, że marzenia się spełnią?

- To jest niemożliwe… - szepnęła głucho Hermiona i popatrzyła na mężczyznę. – A nawet jeśli byłoby możliwe, to i tak postąpiłabym tak samo. Wtedy nie miałam odwagi, by spełniać marzenia…

- Kochana, zawsze miałaś tą odwagę, gdzieś głęboko w sobie – Staruszek położył jej dłoń na ramieniu i uśmiechnął się dobrodusznie.

- Ale gdybym miała tę odwagę, to nie pomogłabym w zniszczeniu Voldemorta… - zdała sobie sprawę z tego, że miała rację. Gdyby zawalczyła o marzenia, nie pomogłaby Harry'emu w zniszczeniu horkruksów, co umożliwiło pokonanie Czarnego Pana. Dlatego wtedy zrezygnowała, dla dobra całego świata, dla większego dobra, które później przez całe życie uwierało jej duszę. Zawsze wszystko robiła dla kogoś, zapominając o sobie i o tym, że ona też może być szczęśliwa, że ma do tego prawo jak każda inna osoba.

- Posłuchaj moje dziecko… Musisz dokonać wyboru. Chcesz zostać tutaj, w tym czasie, czy wrócić do tamtych czasów, zachowując całą wiedzę, którą masz teraz, i spróbować spełnić marzenia?

- Zachowując całą wiedzę? – Staruszek skinął głową, potwierdzając jej słowa, a ona zaczęła kalkulować wszystko to, co usłyszała. Nie była pewna, czy coś takiego jest możliwe, ale nauczyła się już, że w świecie magii nie ma rzeczy niemożliwych. Jednak coś jej nie pasowało. – A gdzie haczyk? – spytała i zauważyła, że uśmiech na twarzy mężczyzny się poszerzył.

- Mądra z ciebie bestyjka. Jeśli zdecydujesz się wrócić zachowasz całą wiedzę, będziesz mogła jej użyć, ale… - Spojrzał na nią poważnie. – Ale nie będziesz mogła nikomu powiedzieć o tym, co wiesz.

Hermiona zamyśliła się przez chwilę. Jeśli wróci, będzie mogła spróbować spełnić swoje marzenia, a przy odrobinie szczęścia uda jej się również pokonać Voldemorta.

- Nie będę mogła nikomu powiedzieć? – spytała dla pewności, a gdy uzyskała potwierdzenie, uśmiechnęła się w myślach. – Chcę wrócić! – powiedziała pewnie, wiedząc, że wykorzysta szansę, którą daje jej los. Tym razem się nie podda.

- Powodzenia, Hermiono – odezwał się do niej starzec wstając i wyciągając różdżkę. – Patrz na znaki, ufaj sercu i miej wiarę – poradził jej. Uśmiechnął się do niej ciepło i machnął swoim magicznym patykiem, wypowiadając formułę zaklęcia. – Loop temporalne sogni!*

Świat zawirował, ale Hermiona wciąż siedziała w miejscu. Przed oczami przewijały jej się wszystkie sceny z jej życia, a potem była już tylko ciemność.

To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.

Paulo Coelho - Alchemik

*Loop temporalne sogni – z wł., pętla czasu, marzenia.