Rada. Jeśli cierpicie na brak weny pojedźcie na dwa tygodnie do lasu i siedźcie tam bez dostępu do komputera.

Wtedy zaczną przychodzić wam do głowy miliony pomysłów, których nie możecie od razu normalnie zapisać więc zapisujecie je wszędzie. W telefonie, w zeszytach, na swoich rękach, na cudzych rękach (długa historia) na swoich nogach, po wewnętrznej stronie materaca (jeszcze dłuższa historia) i na ścianie wartowni (lepiej omińmy ten temat)

Dobra. Możecie nie wierzyć, ale to jest moje nowe opowiadanie. Długometrażowe.

Znaczy nie wiem... No...Planuję to na dziesięć rozdziałów. W porównaniu do one-shotów to to jest cholernie długie!

Ono akurat jest zainspirowany moim tygodniowym pobytem w Londynie bo to jest naprawdę miasto miszcz i tak dalej.

Jezu, znowu mi wyjdzie jakieś z dupy długie A/N więc tylko:

Mam nadzieję, ze uda mi się w nim wytrwać i, że się wam spodoba.

No to ten... Kokosz opanowuje się i prosi o opinię.


Rozdział 1. Dzień Pierwszy: Miło cię poznać

Porshe w Woolwitch robiło wrażenie. Zwłaszcza wściekle żółte porshe.

Zwłaszcza wściekle żółte porshe za którego kierownicą siedział młody facet w ciemnowiśniowej koszuli i skórzanej kurtce wysadzanej ćwiekami.

Zwłaszcza, kiedy na siedzeniu obok stała klatka z kotem.

No cóż.. Magnus Bane robił wrażenie wszędzie.

Uśmiechnął się pod nosem patrząc na jeden ze skromnych szeregowców.

Wiedział, co kryje się za granatowymi zasłonami. Maleńkie, zabałaganione wnętrze, pełne książek. Pachnące herbatą i tuszem, wiecznie zawalone papierami.

Mieszkanie Tessy i Willa.

Magnus został do nich oficjalnie zaproszony. Na miesiąc. Znaczy... Podejrzewał, ze powodem był fakt, że potrzebowali jego pomocy. Najprawdopodobniej w postaci niańki do dziecka.

Ale on nie miał nic przeciwko opiekowaniu się swoim chrześniakiem. No i nigdy, przenigdy nie przepuszczał okazji, by móc przyjechać do Londynu.

Roześmiał się wesoło. Kochał to miasto. Nigdy się do tego nie przyznawał, ale naprawdę uwielbiał Londyn. Zwłaszcza te małe dzielnice, ciche uliczki z dala od centrum, gdzie metro nie dochodziło. Znaczy dochodziło, ale Magnusowi podobało się to określenie, wymyślone przez Ragnora wiele lat temu.

Mimo tego, jak wiele czaiło się tu wspomnień, często niekoniecznie przyjemnych, lubił tu wracać.

Miał tu najlepszych przyjaciół. Miał Tessę i Willa. I Ragnora. I Woolseya, choć jak ma nazywać Scotta, Bane nigdy nie wiedział. Każda wizyta tutaj oznaczała wizytę w całym Londynie, w całej jego okazałości. Od małego mieszkanka Harondale'ów, przez nowoczesne wnętrza mieszkania Woolsey'a w City, po luksusowy apartament Ragnora w South Kengsington.

I wystawy artystyczne w O2, które Magnus bezgranicznie uwielbiał, mimo, ze z tym miejscem łączyły się najboleśniejsze wspomnienia. To właśnie na jednej z wystaw poznał Camille.

I piętrowe autobusy, które Magnus też lubił, mimo, ze nie umiał wyjaśnić czemu.

Westchnął i wysiadł z samochodu wzbudzając tym jeszcze większą sensacje. Zagraniczne żółte porshe w Woolwitch.

Wyciągnął klatkę z Prezesem Miau i walizki z bagażnika.

Miał zaskakująco mało bagażu jak na siebie. Był w Londynie. Miał zamiar zrobić duże zakupy. Najlepiej połączone z wizyta w kawiarni i flirtem z jakąś ładną kelnerką. Albo kelnerem.

Ruszył do drzwi i wcisnął przycisk dzwonka. Odezwała się cicha, skrzypcowa melodyjka.

Magnus zawsze uważał, ze zbrodnią jest przerabianie jakiejkolwiek muzyki na dźwięk dzwonka, ale ta melodyjka była dowodem pamięci, który rozumiał każdy, kto znał Herondale'ów.

Magnus zaliczał się do grona tych szczęśliwców.

Otworzył mu, co go zaskoczyło Will. I to Will w czarnym garniturze i pod krawatem.

Magnus uśmiechnął się szeroko na widok przyjaciela.

-William! Jak milo cię widzieć! Nie musiałeś się tak stroić na moje powitanie, naprawdę.

-Hej Magnus-powiedział chłopak i objął go na przywitanie.-Fajnie, ze jesteś.

Magnus uśmiechnął się lekko. Milo było znowu spotkać przyjaciela, nawet jeśli nadal miał w pamięci tą dziwna imprezę, grę w butelkę, pocałunek i jego własne zagmatwane uczucia do Willa.

Zlustrował przyjaciela wzrokiem od stop do głów. Will w garniturze wyglądał-jak we wszystkim-bardzo dobrze. Ale Magnus zastanowił się, czemu ubrał się tak elegancko. Will nie był zwolennikiem takich ubrań. Wolał zwykle koszule i dżinsy i Magnus pomyślał, że ostatni raz widział go w garniturze na jego własnym ślubie.

Nagle zobaczył, że Will trzyma w dłoni rączkę od walizki.

-Jedziesz gdzieś?-zapytał

-Lecę. Do Stanów-Will lekko się skrzywił. Nie lubił opuszczać domu-Mam spotkanie autorskie.

-W Stanach?-Magnus uniósł brwi

-W Los Angeles-Will skrzywił się jeszcze bardziej-Przykro mi, że nie mogę zostać. Naprawdę chętnie bym się z tobą zobaczył i pogadał, ale...

-Rozumiem-powiedział krótko Magnus i uśmiechnął się pokrzepiająco-Cieszę się, że ci się udało. Kiedy wracasz?

-Za tydzień-Will uśmiechnął się tym dziwacznym uśmiechem przez który człowiek gubił myśli-Zobaczymy się jeszcze. A teraz z łaski swojej wyjdź z moich drzwi, bo spóźnię się na samolot.

Magnus przesunął się robiąc przyjacielowi miejsce, a Will przeszedł obok niego przejeżdżając kółkami od walizki po jego stopach. Mógł się założyć, ze zrobił to specjalnie.

Nie mógł się powstrzymać i klepnął mijającego go przyjaciela w tyłek.

Wilk odwrócił się z diabelskim błyskiem w oczach.

-Żonę mam-powiedział cichym, pociągającym głosem i puścił do niego oko.

Magnus parsknął śmiechem i poklepał przyjaciel po ramieniu.

-Baw się dobrze-rzucił

-nie omieszkam-Will ruszył przed siebie, ale za progiem zatrzymał się gwałtownie, jakby trafił go urok.

-Bane, czy ty kupisz kiedyś normalny samochód?-zapytał głosem w którym pobrzmiewała irytacja, ale bardziej rozbawienie.

-Nie-uśmiechnął się Magnus-Rozkochaj w sobie USA

I zamknął za sobą drzwi.

# # #

-Tessa!-zawołał-Tessie!

Magnus utknął z walizkami w drzwiach. Jedyne co mógł zrobić, to pozbyć się Prezesa Miau, co też uczynił, wypuszczając go w odmęty maleńkiego domku.

-Tessa!-powtórzył wołanie.

Po chwili schody zaskrzypiały i z piętra zeszła Tessa w grubym niebieskim szlafroku.

-Magnus-zawołała słabo, ale z widoczną radością-Miło cię widzieć.

Bane który miał zamiar przeskoczyć przez bagaż i porwać przyjaciółkę w ramiona, zamarł, a potem powoli przeszedł i zbliżył się do niej

-Tessie... Wszystko okay?

-Chora jestem-dziewczyna uśmiechnęła się słabo-Nie całuj mnie, jeszcze się zarazisz.

Magnus nic sobie z tego nie robiąc, cmoknął ja w policzek.

-Złego diabli nie biorą-rzucił

-Też tak mówiłam-odparła Tessa, ale przytuliła się do Magnusa, otaczając go zapachem lawendy i fiołków. Magnus przygarnął ją do siebie i pocałował w czubek głowy-Dobrze, że jesteś-dodała po chwili.

Magnus odsunął od siebie dziewczynę.

-Gdzie moje słoneczko? Gdzie James?

Tessa parsknęła śmiechem.

-Na górze. Zobaczysz go, spokojnie-zakaszlała lekko-Ale nie prosiłam cię o pomoc po to, żebyś się nim zajął.

-A o co?-spytał

Tessa się zaczerwieniła. Nie lubiła wykorzystywać swoich przyjaciół. Ogólnie nie lubiła musieć przyjmować od kogoś pomocy, wolała być samodzielna i samowystarczalna.

-Widzisz...-zaczęła niepewnie-Przyjeżdża do nas wycieczka. Z USA. I u nas nocuje trojka dzieciaków.

-No i?-Magnus uniósł brew

-Czy możesz je odwozić, zawozić i tak dalej? Zająć się niemi trochę?-zapytała Tessa szybkością karabinu maszynowego

Magnus parsknął śmiechem. Kochana Tessa.

-Jasne-uśmiechnął się lekko. A potem spoważniał-Alenie muszę im gotować, prawda?

-Nie... Z tym sobie poradzę.-znowu spłonęła rumieńcem i zaczęła się jąkać- Tylko nie chce wychodzić, bo...

Magnus przerwał jej buziakiem w policzek.

-Tessie, zawsze możesz mnie prosić o pomoc, pamiętaj-powiedział ciepło, kładąc jej dłonie na uszach-A ja zawsze rzucę wszystko, żeby ci tej pomocy udzielić. Rozumiesz?

Tessa uśmiechnęła się lekko.

-Czyli... Zrobisz to dla mnie

Magnus westchnął ciężko. Jak tak inteligentnej osobie można musieć tłumaczyć coś tyle razy?

-Jasne skarbie. A mogę teraz odłożyć mój bagaż?-zapytał

Tessa odsunęła się od niego.

-Ten sam pokój co zwykle-odparła


-Dzięki tej konstrukcji, statek nie tylko dobrze wchodził w wodę, ale też dobrze się w niej poruszał...

-To była zamierzona gra słów czy czysty przypadek?-szepnął Jace, nachylając się do Aleca

-Dopóki się nie odezwałeś, to nie była gra słów-rzucił ponuro chłopak, wbijając wzrok w okno.

Jace władował mu łokieć w żebra.

-Daj spokój. Wszyscy tu jesteśmy ludźmi. Wszyscy mamy skojarzenia. Wszyscy jesteśmy zboczeni.

Alec trzepnął go otwarta dłonią w głowę, czerwieniąc się.

-I wszyscy są brutalni, jak widzę-mruknął, a Alec kopnął go w łydkę A raczej miał zamiar kopnąć go w łydkę bo nie trafił i stłumił przekleństwo gdy zamiast tego z całej siły uderzył stopą w fotel przed nimi.

Jace zaniósł się śmiechem a Alec pokazawszy mu środkowy palec odwrócił się do okna i podziwiał Londyn.

Wiedział wszystko co mówiła przewodniczka, ale i tak słuchał. Był takim typem-chłonął wiedzę jak gąbka, niezależnie od tego jak dziwna była to wiedza.

Londyn był piękny. Właściwie Alec uznał, że nigdy nie widział piękniejszego miasta.

-Teraz pojedziemy już do rodzin, jeszcze parę minut-głos przewodniczki zabrzmiał ostatnim zdaniem, a potem umilkła.

Jace odetchnął z ulgą i wyciągnął słuchawki z uszu.

-Nareszcie-mruknął i odwrócił się lekko, żeby złapać spojrzenie dziewczyny z drugiej grupy.

Cała wycieczka składała się z dwóch grup szkolnych-z St. Xavier i z Alicante.

Z tego, co Alec wiedział były to grupy składające się głównie z najlepszych uczniów, którzy jechali do Anglii by poznać brytyjską kulturę i Londyńskie zabytki. Mógł więc się tylko domyślać że Jace'owi-nietypowo-wpadła w oko intelektualistka.

Jace oparł się o ramie brata i zabrawszy mu jedną słuchawkę z tej pozycji obserwował dziewczynę.

-Jace, daj spokój-odezwała się Isabelle z tylnego siedzenia-zachowujesz się jak palant.

Chłopak tylko wzruszył ramionami i wyjął Alecowi telefon z kieszeni, przełączając na następną piosenkę.

-Smęt-oświadczył i rozłożył się wygodniej na jego ręce-nie wiem jak możesz tego słuchać.

Alec westchnął, rozbawiony, ale przesunął się tak, żeby było mu wygodniej i czekał, aż dojadą do Woolwitch.


-Pan Blackwell i pan Starkweather u państwa Branwell. Pan Lewis i pan Kyle, u państwa Lovelace. Państwo Lightwood... Zważywszy na to, ze jesteście rodzeństwem, możecie mieszkać razem, mimo, że jest wśród was dziewczyna.

-Jak powiem, że Clary jest moją siostrą, też trafimy razem do pokoju?-zapytał chłopak w okularach, siedzący obok rudowłosej miłości Jace'a

-Daj spokój Simon-dziewczyna szturchnęła go w ramię-Będziemy razem cały czas.

Jace prychnął i odwrócił się, wtulając w ramię Aleca.

-Czyżby ktoś tu był zazdrosny?-spytał Alec władowując bratu łokieć w żebra.

Jace spojrzał na niego wrogo.

-Pierdol się-oświadczył i ukrył twarz w jego koszulce

Alec się roześmiał.

-Państwo Lightwood... Wy zamieszkacie u państwa Herondale'ów. Bardzo mili ludzie, młodzi, pisarze.

-Pisarze?-spytał Alec, nagle się ożywiając. Izzy schowała twarz w dłoniach z wyrazem oczu mówiącym "Zaczyna się"-Herondale? William i Theresa Herondale?

-Tak...-powiedziala niepewnie przewodniczka

-Znasz ich?-spytał równocześnie z nią Jace.

Jasne-powiedział Alec. Oczy błyszczały mu tak, jakby mówił o tym, że w MacDonaldzie jest przecena na cheesburgery-są genialni. Mało popularni i podobno wszystkie pieniądze wydają na walkę z rakiem. Piszą razem, ale też osobno i zawsze to jest świetne. Uwielbiam ich.

Jace uniósł brwi myśląc zapewne o tym jak dziwny jest jego brat.

Izzy przechyliła się przez fotel do chłopaków i szturchnęła Jace'a w ramie.

-Alec nerd, funkcja włączona

Alec pacnął ja w głowę.

-Zamknij się!

Izzy parsknęła śmiechem.

-No już, już, spokojnie braciszku.

Alec założył ręce na piersi i włożywszy słuchawki do uszu odwrócił się do okna.

Miał zamieszkać u Herondale'ów. U jednych z jego ulubionych pisarzy.

Serce biło mu tak mocno, że przez chwile sądził, ze wyskoczy mu z piersi.

Alec rzadko się ekscytował, a jeszcze rzadziej tą ekscytację pokazywał.

Nigdy właściwie nie można było się zorientować czy coś go cieszy, bo szybciej dałby się pociachać na plasterki niż powiedział co uważa, a przede wszystkim, co czuje.

Ale teraz nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu na twarzy.

Na ulicy, obok autokaru zaczęły hamować samochody. Kolejne nazwiska były wyczytywane i kolejne osoby opuszczały autokar.

W końcu zostali tam tylko Jace, Izzy i Alec.

Przewodniczka niepewnie rozejrzała się i spojrzała na telefon

-To dziwne-powiedziała-państwo Herondale się nie spóźniają...

-O kurwa!-przerwał jej Jace

Alec spojrzał na niego zaskoczony, a potem szczeka mu opadła, kiedy zobaczył na co Jace zareagował.

Musieli wyglądać strasznie dziwnie gdy obaj przylgnęli do szyby, z szeroko otwartymi oczami, niemal się śliniąc.

Izzy wywróciła widowiskowo oczami

-O kurwa...-wyjęczał Jace z nosem przyklejonym do szyby-To jest...

-Samochód-stwierdziła Izzy-żółty.

Jace zmierzył przybraną siostrę spojrzeniem zdolnym powalić piętnaście nosorożców, ale Isabelle tylko uniosła brwi.

-Coś cię boli braciszku?-spytała z fałszywą troską

-Tylko twoja ignorancja, siostro, tylko ona-rzucił cierpko i znowu przykleił nos do okna, patrząc na auto błyszczącymi oczami-Alec kup mi takie. Tylko nie żółte... Znaczy nawet może być. Przemaluję.

-Chyba na różowo-prychnęła Isabelle a Jace posłał jej mordercze spojrzenie.

Alec wywrócił oczami, ale patrzył na samochód z rosnącą ciekawością.

Po chwili drzwiczki się otworzyły a Isabelle zagwizdała przeciągle przez zęby.

-Jeśli pisarze tak wyglądają, od dzisiaj zaczynam nałogowo czytać.

Alec prychnął a potem spojrzał na przybysza i zamarł.

-To nie jest pan Herondale-powiedział powoli zdejmując plecak i poduszkę z półki nad fotelami. Był coraz bardziej zaniepokojony-Nie wiem co...

Przewodniczka też najwyraźniej była zaskoczona bo wyskoczyła z autokaru i niemal podbiegła do mężczyzny w skórzanej kurtce, który stał niedbale oparty o maskę samochód.

Rodzeństwo wzięło swoje rzeczy i powoli wyszło z autobusu.

-Spokojnie pani Bellefleur, ja naprawdę nie mam zamiaru sprzedawać młodych Amerykanów na narządy.

Odwrócił się i Alec poczuł jak krew zaczyna mu szybciej buzować w żyłach.

Spuścił wzrok, ale nie mógł pozbyć się jego obrazu.

Podniósł oczy i napotkał spojrzenie złotozielonych oczu wpatrujących się w niego z taką intensywnością, że miał wrażenie, że serce i policzki eksplodują mu od prędkości pędzącej krwi.

Nigdy w życiu nikt tak na niego nie patrzył. W sposób który sugerował i mówił wszystko, w którym była dzikość i coś jeszcze, czego Alec nie umiał nazwać. Ale było niepokojące. I inne. I dziwne.

I strasznie podniecające.

Zaczerwienił się jeszcze bardziej.

-Zwłaszcza, że sprzedaż na narządy byłaby straszliwym marnotrawstwem.

"No to teraz już umarłem"-pomyślał Alec


Trzymał się z tyłu, unikał kontaktu wzrokowego i patrzył na pozostałą dwójkę, jakby w każdej chwili był gotów zasłonić ich własnym ciałem.

Miał słuchawki w uszach, poczochrane włosy, znoszone ubrania i najpiękniejsze oczy, jakie Magnus w życiu widział.

Był cudowny. Strasznie słodki, kiedy się rumienił.

I tak cholernie seksowny, ze Magnus niemal musiał trzymać się maski samochodu, żeby się na niego nie rzucić.

Z niechęcią odwrócił wzrok od niebieskookiego cudu i znowu skierował go na przewodniczkę.

-Może pani zadzwonić do Tessy i zapytać czy jestem od niej, czy też jestem porywaczem, mordercą i gwałcicielem.

Kątem oka zauważył, że cała trójka hamowała nagły wybuch śmiechu.

I jakkolwiek pozostała dwójka wyglądała, jakby powstrzymywała wymioty, albo cierpiała właśnie na wyjątkowo bolesne zatwardzenie, tak jego niebieskooki chłopak wyglądał prześlicznie.

Zwłaszcza, że bardzo kusząco zaczerwienił się na słowo "gwałciciel"

Magnus spoliczkował się mentalnie kilkakrotnie.

"Zboczeniec"-prychnął sam do siebie a potem znowu spojrzał na chłopca-"Ale przy nim, cholera, nie da się inaczej"

Przewodniczka z kolei wyjęła z torebki telefon i najwyraźniej telefonowała właśnie do Tessy

Włączyła głośnik i po paru sygnałach odezwał się zachrypnięty, ale nadal melodyjny głos Tessy.

-Halo?

-Dzień dobry pani Herondale, mówi Anna Bellefleur z biura podroży Idris. Czy ten człowiek...

-Magnus?-w słuchawce rozległ się śmiech-W sensie... facet który wygląda jakby się wytarzał w brokacie? W żółtym porshe?

Pani Bellefleur zlustrowała Magnusa wzrokiem.

-Można tak powiedzieć...

-Niech pani puści te dzieciaki. Oprócz szoku spowodowanego jego towarzystwem i upapraniem całego bagażu brokatem nic im nie grozi.

Magnus posłał telefonowi mordercze spojrzenie.

-Przez telefon to nie działa Bane-powiedziała Tessa, a Magnus musiał się roześmiać.

-Następnym razem proszę jednak uprzedzać o czymś takim, pani Herondale-głos przewodniczki brzmiał sucho

Po drugiej stronie telefonu zapadła cisza i Magnus mógł sobie wyobrazić jak smutno zrobiło się Tessie.

-Oczywiście-powiedziała-Nikt normalny nie usłyszałby nic dziwnego w tym głosie, ale Magnus znał Tessę i kochał ją wystarczająco mocno, by usłyszeć lekką nutę żalu i wyrzutów sumienia.

Co go zaskoczyło-niebieskooki chłopak też wyglądał, jakby to usłyszał.

Pani Bellefleur rozłączyła się i spojrzała na Magnusa z mieszanką nieufności i strachu.

-Niech pan już jedzie. Czy oni zmieszczą się do tego...-spojrzała nieufnie na samochód-pojazdu?

Magnus spojrzał na nią urażony.

-Za co pani ma ten samochód? Oczywiście, że się zmieszczą! Wskakujcie kociaczki.

Cała trójka ruszyła po bagaże a Magnus stanął przy bagażniku. Po chwili poczuł ciepło tuż obok siebie i poczuł jak chłopak przesuwa go delikatnie, by włożyć do środka torbę.

Ten niespodziewany, delikatny fizyczny kontakt sprawił, że Magnusa przeszedł dreszcz. To było chore. Nie powinien nic takiego czuć, ale rzecz jasna jego kłębuszki nerwowe uważały co innego, podobnie jak serce które zdecydowało się pobić trochę szybciej.

-Tak w ogóle, to jestem Magnus-powiedział wyciągając rękę do chłopaka

Niebieskie oczy spojrzały niepewnie na jego dłoń a potem zlustrowały jego twarz.

-Wiem. Ja jestem Alec. Alexander Lightwood-uścisnął krótko jego rękę i od razu ją zabrał, po to, żeby odebrać od jasnowłosego brata kolejną torbę.

-Jace-rzucił blondyn, też ściskając mu dłoń.

Magnus przyjrzał się uważniej jasnowłosemu chłopakowi. Był przystojny, nawet bardzo, ale było w nim też coś, co sprawiało, że Magnus nie umiał myśleć o nim z sympatią.

I zdecydowanie za często dotykał Aleca.

-I Isabelle-odezwał się trzeci głos i Magnus poczuł czyjeś wargi na swoim policzku. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Nigdy nie był w stanie powstrzymać uśmiechu gdy ładna dziewczyna całowała go w policzek.

Uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, gdy uszy Aleca zapłonęły niezdrową, zazdrosną czerwienią a potem chłopak bez słowa wsiadł do samochodu.

Magnus roześmiał się w duchu. Zapowiadał się ciekawy tydzień.


No i jak? Było bardzo źle?

kokosz