~ 1 ~
Kisame czuł niedosyt krwi. Serce waliło mu z taką siłą, że sam się dziwił jak on jeszcze może żyć. Każdy mięsień, ścięgno, a nawet kość odczuwało tą siłę mrowiącą ciało i nieprzyjemnie szarpiącą czakrę. Oddech był szybki, a zwierzęcy warkot szykującego się do ataku drapieżnika, wydobywał się z jego krtani i napawał strachem stojących wkoło Hoshigakiego wrogich jouninów. Walka nie trwała długo i na pewno nie potrwa dłużej niż dwie godziny, ale Samehada zawsze wprawiała Kisamego w tego typu stan amoku, gdy walczył sam przeciwko kilku. Nie bał się walki. Bał się powrotu do wioski.
Kisame czuł się źle. Małe, ciemne pomieszczenie budziło w nim instynktownie poczucie zagrożenia. Wrócił z misji trzy godziny temu i cały ten czas spędził właśnie tu, w tym ciasnym więzieniu, z rękoma na plecach, związanych przy pomocy pieczęci . Nie zawsze tak się kończyły jego powroty z misji, ale kiedy nadużywał swojej broni stawał się niestabilny psychicznie, a co za tym idzie był potencjalnym zagrożeniem dla zwykłych mieszkańców Kirigakure. Zwłaszcza, że na ulicach trwał festyn z okazji lata. Było to wielkie święto, które każdy spędzał z rodziną, bawiąc się na ulicach wioski.
Hoshigaki poruszył się niespokojnie na twardym i niewygodnym krześle. Siedział tyłem do wyjścia, a przed nim stał mały, chyboczący się stolik, który zdaniem Kisame był tylko po to, aby doprowadzać go do szewskiej pasji. Był bez broni, związany, a wkoło niego stali milczący jouninowie, którzy z wyraźnym lękiem obserwowali każdy jego najmniejszy ruch. Kisame zdawał sobie sprawę, że jego rekini wygląd nie wzbudza zaufania, ale nienawidził czuć się jak zwierzę w klatce, które można oglądać jak w zoo. Na dodatek był spragniony, głodny i zmęczony, lecz nie miał ochoty się odzywać. Już nie raz był zmuszony „wypoczywać" jak to niektórzy złośliwie określali, więc nie chciał się poniżać. I tak nic by mu nie podano.
Nagle, za drzwiami przyprawiającego o klaustrofobię pomieszczenia, zrodziło się zamieszanie. Kisame wyłapał odgłosy zbliżających się kroków. Szły trzy osoby. Im bliżej były wejścia, tym podniesione głosy stawały się wyraźniejsze, jednak mówiło tylko dwoje z trzech. Jakaś kobieta z mężczyzną starali się wytłumaczyć milczącemu osobnikowi, dlaczego nie wolno wchodzić do środka, na przemian podając tuzin powodów, przechodząc od zakazów poprzez prośby do otwartych gróźb, ale i tak to nie pomogło. Chwilę później do pomieszczenia wtargnął kruczowłosy młodzieniec w kurtce jounina. Był wysoki i smukły, a jednak dobrze zbudowany. Miał nietypowy, ziemisty kolor skóry, jakby dawno nie widział promieni słońca. I oczy, które budziły strach. Szkarłatne- jak u demona.
Kisame go nie widział, ale dobrze znał tą chakrę, zresztą mógł zaobserwować nerwowe drgnięcie na twarzy jednego z strażników. Demon Ukrytej Mgły potrafił być naprawdę przerażający, jeśli tylko chciał.
Niespełna sekundę po jego wtargnięciu, Hoshigaki poczuł jak pieczęć zostaje rozerwana kunajem, więc bez pośpiechu wstał i przeciągnął się, aż kości charakterystycznie trzasnęły. Wiedział, że teraz wzbudził strach wśród strażników, tak jak rekin, który wpływa w ławicę płotek. Rekin może i bez broni, ale nadal niebezpieczny.
Żal mu było pozostawić tutaj Samehadę, lecz i tak nie miał wyjścia. Jeśli chciał z stąd wyjść, to bez Skóry Rekina i tylko w towarzystwie niesławnego Demona Wcielonego, jakim był Momochi Zabuza. Jutro wróci po broń.
- Tak nie można!- znów wrzasnęła ta sama kobieta, która zabraniała, bezskutecznie zresztą, wejść Zabuzie do pomieszczenia. Jej głos był rozpaczliwy, jednak nie zrobił żadnego wrażenia na wychodzących właśnie niewzruszonych shinobi. – Momochi! Odpowiesz za nie wypełnianie rozkazów i... Słuchaj, co do ciebie się mówi!
Kisame uwielbiał obserwować jak obojętność Zabuzy doprowadza ludzi albo do wściekłości, albo do załamania. W każdym razie teraz to nie miało znaczenia, zwłaszcza, że byli już przy schodach prowadzących do wyjścia z tego przeklętego budynku władcy wioski, pozostawiając za sobą zirytowaną przywódczynie anbu i cały oddział jouninów, którzy już jawnie odetchnęli ulgą, że bękart demona i rekinie monstrum odeszły.
Wyszli w milczeniu na zimne powietrze, bo choć był czerwiec, wciąż wieczory potrafiły być mroźne. Jednak to w żaden sposób nie przeszkadzało ludziom się bawić i świętować. Ulice były pełne mieszkańców wioski w kolorowych kimonach, z roześmianymi twarzami, a młodzi i starzy tańczyli w rytm tradycyjnej muzyki kraju Fal. Wszyscy byli zadowoleni, rodzice, dzieci i dziadkowie, wszyscy byli razem- szczęśliwi.
To było święto rodzinne, więc tak powinno to wyglądać, jednak Kisame należący do elitarnego klanu Kirigakure nigdy nie zaznał co znaczy 'rodzina', a Zabuza takowej nie posiadał, więc nie chcąc mieszać się w tłum nieświadomych istnień, poszli okrężną drogą do domu Momochiego.
Hoshigaki zawsze szedł do jego domu. Trochę dziwne, zważywszy, że w rezydencji jego rodziny czekał na niego pokój, a miał także wynajęte mieszkanie w centrum Ukrytej Wioski Mgły. Pierwsze było przez Kisamego znienawidzone, a drugie odwiedzał sporadycznie między misjami, by nie musieć wracać do klanowego domu. Poza tym Kisame lubił ten mały domek, który był usytuowany daleko poza obrzeżami wioski, blisko lasu i jeziora. Była tam cisza, która nie rzucała mu lękliwych spojrzeń za każdym razem gdy się poruszył.
- Heh.- westchnął ciężko Kisame. Na chwile spojrzały na niego szkarłatne oczy z pytającym wzrokiem.
- Tak sobie pomyślałem, że chyba naprawdę jestem jedyną osobą, która cieszy się na twój widok.
- Za to na twoją rybią gębę cieszą się wszyscy smakosze sushi.
- Och.- stęknął teatralnie Kisame, po czym wyszczerzył się w rekinim uśmiechu.- Nie wiedziałem, że jesteś moim miłośnikiem.
Zabuza spojrzał na niego z dezaprobatą, a Hoshigaki ryknął śmiechem na nietypowy grymas towarzysza. Momochi po dłuższej walce ze sobą, także się uśmiechnął. W końcu obaj, choć sami dopiero przekroczyli wiek nastoletni, znali się od lat – i w przeciwieństwie do wielu, nauczyli się sobie ufać, na ile jeden shinobi może zaufać drugiemu.
