Tytuł: Dolina Mgieł
Autor: Agee
Beta: Lady Godiva, piorunia, Szura, angel, Ferris, (jeśli kogoś pominęłam, przepraszam)
Gatunek: Romans/dramat
Ostrzeżenia: slash, sceny erotyczne, sadomasochizm
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział I
Dotykał
mnie... To tak bardzo boli. Ale nie fizycznie. Gdzieś w środku.
Mimo, że na moim ciele również pozostały ślady tej brutalnej
napaści. Na samo wspomnienie tego wydarzenia, łzy cisną mi się do
oczu. Śmiech, bezlitosne spojrzenie i męski głos szepczący
„wszystko będzie dobrze", „bądź grzecznym chłopcem".
Te
wakacje były koszmarne. Wspomnienia Voldemorta, który już nie
będzie nikogo nękał, Komnaty Tajemnic i bazyliszka, a nawet tych
okrutnych, mrocznych dementorów nie mogą równać się z tym...
Gdybym miał wtedy różdżkę. Może mógłbym coś zrobić.
Złamałbym zakaz, ale miałbym usprawiedliwienie, prawda? To byłoby
w samoobronie! Nie mogliby mi zarzucić, że próbowałem się wyrwać
z łap tego...
–
Harry, nic ci nie jest? – Ron. Może powinienem mu powiedzieć.
Nie. Nie mogę.
Wyśmieje
mnie. Powie „Jak słynny Harry Potter mógł nie poradzić sobie z
napalonym mugolem?!"
–
Nie... Nic.
–
Jesteś pewny? Wyglądasz jakoś... blado.
–
Ron! Nie uważasz, że gdybym się źle czuł, byłbym tego
absolutnie świadomy? – trochę mnie poniosło. Wiem. Ale nie
panuję już nad tym. To dopiero początek roku... Może to gorące
pragnienie wykrzyczenia światu, jaki to jest cholernie
niesprawiedliwy przygaśnie, kiedy rozpoczną się lekcje?
~*~
Wielka
sala jest pełna podekscytowanych uczniów. Odetchnąłem głęboko.
To już czwarty rok. Zagrożenia już nie ma. Voldemort zginął. Ja
go zabiłem. Chcę się tym radować tak jak inni. Zamykam oczy i
uśmiecham się do siebie. Może uda mi się zapomnieć. Przynajmniej
teraz...
Jednak
przechodząc między stołami mam wrażenie, że wszystkie spojrzenia
są utkwione we mnie. Nie tak jak kiedyś w moją bliznę czy w moją
postać jako Harry'ego Pottera - Chłopca, Który Przeżył, ale we
mnie. Próbuję się uspokoić. Wydaje mi się. Oni się wcale nie
patrzą tak jakby... Jakby wiedzieli. Czuję się jakbym wydarzenia z
wakacji miał wypisane drukowanymi literami na czole. Nagle ktoś
chwyta mnie za rękaw. Odwracam się gwałtownie i natrafiam na lekko
poirytowany wzrok Hermiony.
–Och...
Cześć – mówię półprzytomnie
–Och...
No cześć – przedrzeźnia mnie sarkastycznie – Harry co z tobą!
Mówię do ciebie a ty nic. Ignorujesz mnie?
–Nie.
To nie tak. Przepraszam. Zamyśliłem się.
–Mówię
ci Hermiona, że coś z nim dzisiaj nie tak. Masz zły dzień stary?
–To
nic. Naprawdę. Po prostu jestem... Ee... Głodny.
Na
twarzy Rona pojawił się wyraz ulgi.
–Trzeba
było tak od razu! Przyznam, że też chętnie bym coś przekąsił...
Siadamy
do stołu. Ceremonia Przydziału właśnie się rozpoczęła. Staram
się skupić na tych wszystkich nazwiskach wymawianych przez
McGonagall i krzykach Tiary, chociaż i tak ledwo co do mnie
docierają. Mój wzrok powędrował do stołu Ślizgonów. Draco
Malfoy siedział ze swoimi gorylami i najwyraźniej się czymś
wychwalał. Ja bym na jego miejscu nie był tak dumny. Lucjusz siedzi
w Azkabanie, wraz z innymi śmierciożercami. Przecież powinien być
pogrążony w... żałobie?
Chyba
wyczuł, że ktoś mu się przygląda. Spogląda i uśmiecha się do
mnie ironicznie. Odwracam się szybko w stronę przyjaciół. Jakie
to cholernie wkurzające. Przeszywa mnie fala gniewu i niepokoju.
Boję się. Nie Malfoya, ale wiedzy, jaką może posiadać. Wiem, że
to niedorzeczne. Skąd miałby o tym wiedzieć. Ale mimo to czuję,
że powinienem trzymać się od niego z daleka. Wydaje mi się, że
nie potrafiłbym panować nad sobą tak jak kiedyś. Nie rzucę się
na niego. Ale... Sam nie wiem. Tamtego dnia poczułem, że nigdy nie
będę już taki jak kiedyś. Ten drań zabrał mi tą radość.
Gniew pali mnie w środku topiąc resztki szczęśliwych wspomnień.
Teraz nie potrafię już skupić się na czymś innym. A jeśli mi
się to uda, trwa tylko chwilę. Och. Chciałbym, żeby zaczęły się
już lekcje. I dużo zadań domowych i nauki! Tak! Byle nie mieć ani
minuty wolnego czasu by nie pogrążyć się w reminiscencji.
~*~
Pierwsze
dwa dni jakoś gładko przeszły. Na zielarstwie trudno było myśleć
o swoich sprawach przy tym zamieszaniu, które wywołały roślinki
Puellapuer drażniąc się z uczniami i zbijając doniczki. Jedna z
nich uczepiła się palca Neville`a i nie chciała go puścić do
końca zajęć. McGonagall też nie odpuściła nam na pierwszej
lekcji. Mieliśmy w parach zamienić świecę w zapałkę. Najlepiej
zadanie wykonały Hermiona i Parvati. Wyszła im woskowa zapałka.
Mnie i Ronowi... Hmm... Niezbyt dobrze poszło. Patrząc na nasz
„wyrób" można by go nazwać czymś w rodzaju stopionej rzeźby
woskowej. Grunt, że nie byliśmy najgorsi. Inne lekcje też były
ciekawe. Jednak pierwsze noce... Wtedy czas zatrzymywał się i cofał
do tych wszystkich momentów. Kuliłem się wtedy na łóżku i
przyciskałem kolana do klatki piersiowej byle tylko zniknąć na
zawsze, pragnąc by nastał nowy dzień. To, co zrobiłem dzisiaj w
nocy... Nie. To straszne. Czyżbym naprawdę aż tak ześwirował?
Podciągnąłem
rękaw mundurka... Na moim lewym przedramieniu piekły dwie czerwone,
krwawe kreski. Były lekko napuchnięte. Cięcie nie było aż tak
mocne. Nie chciałem się zabić. Chciałem żeby... Bolało. Kiedy
wbijałem sobie ostrze nożyka w skórę czułem, że wszystkie myśli
znikają. Skupiałem się na tym piekącym bólu. Zresztą, co mi
tam. Moje ciało ma już takie ślady, że dwie małe ranki są ledwo
zauważalne. Miałem zamiar spytać Hermione czy zna jakieś zaklęcie
na usunięcie blizn, ale musiałbym powiedzieć jej o nich. Ona na
pewno spytałaby się, po co mi to zaklęcie. Co miałbym niby
odpowiedzieć? „Na przyszłość", „na wszelki wypadek"?!
Och. Hermiona nie jest głupia. Domyśliłaby się, że coś ukrywam.
Ukrywam. Brzmi to jak jakaś tajemnica. Jak komnata tajemnic, o
której za wszelką cenę musiałem się dowiedzieć jak najwięcej.
Albo kamień filozoficzny. Nie. To nie jest tajemnica. To po prostu
złe wspomnienie, o którym chciałbym jak najszybciej zapomnieć!
~*~
Lekcja
eliksirów. Och. Jak dobrze zobaczyć znów Snape`a. Tę jego
niewzruszoną gębę i ironiczny uśmieszek przy wystawianiu punktów
ujemnych Gryfonom. Co za tupet! Żeby jawnie okazywać to
niesprawiedliwe, całkowite oddanie swojemu domowi! No proszę...
Podchodzi do mnie tym swoim dumnym krokiem. Patrzy na mnie z góry i
syczy:
–Potter!
Eliksir Niewidzialności. Jak go przygotujesz?
Tak
już go przygotowuję Snape'ku. Z wielką przyjemnością stanę się
niewidzialny! A najlepiej by było gdybym w ogóle zniknął z
powierzchni tego pieprzonego świata!
–Nie
wiem profesorze. – Mówię spuszczając głowę.
Moje
zachowanie najpewniej zdziwiło tego wyrośniętego nietoperza. Moja
pewność siebie już dawno wyparowała. Czuję się taki
niepotrzebny. Nic nie warty. Cholera!
–Ach
tak? No to może Eliksir Słodkiego Snu?
Och.
Sen. Teraz by mi się przydał. Zapadnę w wieczny sen. Tak, zapadnę
w wieczny sen... Chwila... Czy to ostatnie zdanie powiedziałem na
głos? Raczej tak. Sądząc po uniesionej brwi Mistrza Eliksirów, z
pewnością tak! Kurwa! Tego mi brakowało!
–Co
ty powiedziałeś, Potter? – A niech się dowie, że Harry Potter
jest już tylko kupką śmieci czekającą na wywalenie do kosza.
–Powiedziałem
wieczny sen, profesorze. Zamyśliłem się – odważyłem się
spojrzeć mu w oczy. Te czarne tunele wciągały mnie. To było jak
pocałunek dementora. Tylko patrzeć i spać, spać, spać... Jedna z
kruczoczarnych brwi Snape'a uniosła się pytająco.
–No
Potter, widzę, że nie raczysz już skupiać się na lekcji! – ze
złości stracił panowanie nad swoim głosem. – ALE OCZYWIŚCIE
HARRY POTTER UWAŻA, ŻE SKORO WYBAWIŁ NAS Z RĄK CZARNEGO PANA JUŻ
DO NICZEGO NIE JEST ZOBOWIĄZANY, ŁĄCZNIE Z SZACUNKIEM DO SWOICH
NAUCZYCIELI! – jego głos zmienił się w groźny syk. – Słuchaj
Potter, albo będziesz uważał na lekcjach tak jak inni, albo, jeśli
uważasz, że jesteś od nich lepszy, wyjdziesz z sali, bo nie będę
tolerował twojej kompletnej ignorancji! – Przegiął. Nie powinien
był się tak do mnie zwracać. On nie wie jak wyglądało moje
życie. Nie wie jak się czuje. Wszyscy wpatrują się we mnie. Jedni
współczująco inni z irytacją, gdyż uwierzyli, że uważam się
za lepszego od nich. Czuję się jak zwierze w zoo. Skoro już tak
się czuję, czemu nie mam się tak zachowywać. Dość! Wstaję
gwałtownie z krzesła i z całej siły walę rękoma w ławkę.
–Dość!
– krzyczę. Snape patrzy na mnie z tą swoją nienawiścią, lecz
można też dostrzec nutkę zaskoczenia w jego oczach. – Mam już
dość tego wszystkiego! – Wybiegam z sali nie oglądając się
nawet na Mistrza Eliksirów.
Biegnę
po schodach.
Moją
pierwszą myślą są dormitoria, ale kieruję się do łazienki.
Biorę do ręki swój nożyk. Patrzę na niego...Z oczu płyną mi
łzy. Jaki ja jestem cholernie słaby. Głupi gówniarz. Potrafię
tylko beczeć i użalać się nad sobą!
Pierwsze
cięcie...
Krew.
Krew jest lepsza niż łzy. Lepiej odzwierciedla moje cierpienie. To
mój tlen.
Drugie
cięcie...
Och.
Z moich ust wydziera się cichy jęk. Emocje spowodowały, że nożyk
przeciął moją skórę znacznie głębiej niż dotychczas. Ale...
To dobre. Cholernie dobre! Chcę więcej... Więcej krwi!
~*~
Nie
wiem jak długo klęczę zakrwawiony w łazience. Pech chce, że
odnajduje mnie Jęcząca Marta. Zaczyna gadać przerażona, jak
mogłem sobie to zrobić. Ale nie słucham jej. Patrzę na swoje ręce
i uśmiecham się jak szaleniec. Chce mi się śmiać. Tracę zmysły.
Idę
ciemnym korytarzem. Bez celu. Ręka jeszcze mnie piecze. Zostawiłem
różdżkę razem z torbą w sali eliksirów. Nie mogę nawet
zatamować krwawienia. Wszystko przez Snape`a! Klasa jest zamknięta,
więc idę wzdłuż lochów. O tej porze pewnie nikogo tu nie
zastanę. Na szczęście! Pochodzę sobie, a potem przyjdę z
powrotem i sprawdzę czy Snape wrócił. Czuję się fatalnie.
Zastanawiam się jak wytrzymam następny dzień, a co dopiero
miesiąc... Użalając się nad sobą opieram się o ścianę i
ukrywam twarz w dłoniach. Z powodu tej ciągłej melancholii stałem
się wrakiem człowieka.
Tylko
tego brakowało. Słyszę głos Malfoya. Pewnie znów zacznie ze mnie
szydzić. Jest sam... Zauważa mnie. Na jego twarzy pojawia się
ironiczny uśmieszek.
–Potter!
A co ty tutaj robisz Złoty Chłopczyku! – śmieje się.
–Zostaw
mnie w spokoju. – Mówię i klnę się w myślach za mój niepewny,
słaby głos.
On
jest zły. Wściekłość w jego oczach jest niemal namacalna. I
zemsta...
–Źle
się czujesz? – pyta zadowolony – może mały pojedynek?
–Odpieprz
się! – krzyczę z całych sił. Odchodzę od ściany i staję
naprzeciwko Ślizgona. – Odwal się ode mnie – syczę.
Jest
coraz bardziej zły. Marszczy te swoje blond brwi i chwyta mnie za
kołnierz.
–
Dlaczego miałbym cię posłuchać?! Mój ojciec jest w Azkabanie!
Przez ciebie!
–Zasłużył
sobie na to!
–Nie!
Na to zasłużył sobie ten twój cholerny chrzestny! Na to
zasłużyłeś sobie ty! Bo ty jesteś nikim tak jak każdy, który
się z tobą zadaje! Co z tego, że pokonałeś Czarnego Pana? Może
lepiej by było gdybyście wykończyli się wzajemnie! Albo jeszcze
lepiej! Gdybyś tylko ty zdechnął! Pieprzony Harry Potter, który
zdechł!!! – popchnął mnie na ścianę. Jestem wściekły. Gdybym
miał różdżkę!
Kurwa!
Gdybym miał różdżkę! Harry Potter zawsze staje w takiej
sytuacji. I zawsze musi radzić sobie sam. Wściekłość na twarzy
Malfoya zastąpił uśmieszek.
–Dlaczego
nie wyjmiesz różdżki?
Przełykam
głośno. Co on zamierza zrobić? Czuję się bezbronny... Tak jak
wtedy. Nie mogę odeprzeć ataku, nie mogę zaatakować. Denerwuję
się. Wszystkie te sceny przewijają się w moim umyśle jak stary
film, który nagle zachciało mi się ponownie obejrzeć. Tylko,
dlaczego teraz, kiedy chciałbym go już wyrzucić z pamięci!
–No,
no. Harry Potter, bezbronny mały bohater... – Jego głos... Taki
jak... Nie! Nie myśl o tym! To co innego! Malfoy to twój wróg!
Chce się zemścić za ojca. On chce rzucić zaklęcia. Nie chce cię
dotykać...nie chce...dotykać. Usta zaczynają mi drżeć. Boję
się. Ale nie Malfoya. Tylko tych wszystkich obrazów, które ukazują
się w mojej pamięci. Znów to czuję. Tą bezsilność.
–Zostaw
mnie... – mówię prawie szeptem. Mój głos jest drżący i słaby.
–Boisz
się? – syczy podchodząc do mnie powoli. – Wiesz, co? Dobrze, że
się boisz!
Celuje
we mnie różdżką. Zamykam oczy i czekam na pierwsze uderzenie. Nie
słucham, co mówi. Nieważne, co to będzie, byle bolało. Żeby
bolało mnie tak, bym zapomniał o świecie. Zapomniał o wszystkim.
Cios
jest silny. Prawie wbija mnie w ścianę. Uśmiecham się pod nosem.
Prowokuję go. To jest dobre.
–Tylko
na tyle cię stać? – Mówię beznamiętnie.
Kolejne
natarcie z jego strony. Jeszcze silniejsze niż poprzednio. Trafia
mnie w żebro. Chyba jest złamane. Zsuwam się na ziemię. Odczuwam
chłód bijący od kamiennej posadzki. Z kącika ust wypływa mi
krew. To dobre, myślę. Zamykam na chwilę oczy, skupiając się na
smaku cieczy. Malfoy szykuje się do kolejnego uderzenia, ale
przerywa mu ostry ton opiekuna jego domu.
–
Co tu się dzieje?! – krzyczy podchodząc do nas.
Spogląda
najpierw na mnie, potem na Malfoya. Z każdą sekundą jest coraz
bardziej wściekły. Od kiedy ojciec Ślizgona jest poza zasięgiem
nie obawia się już tak bardzo tego idioty. Marszczy brwi i zwraca
się do niego.
–Co
się stało?! – Pyta zirytowany.
Malfoy
kurczy się wewnętrznie. Uznaję, że do twarzy mu z przerażoną
miną małego szczeniaka.
–Ja...
To jego wina!! – wyrzuca Ślizgon wskazując na mnie.
Snape
spogląda na niego z paskudnym uśmieszkiem.
–Panie
Malfoy...
–Sprowokował
mnie! Śmiał się z tego, że mój ojciec jest w Azkabanie!
Oczywiście
dało się przewidzieć, że będzie próbował zwalić winę na
mnie. Ale nie zaprzeczam. Siedzę i patrzę w ziemię. Snape może
mnie zabić. Proszę bardzo. Wszystko mi jedno.
–Panie
Potter...? – podrywam głowę do góry. Snape patrzy na mnie z
wyczekiwaniem. Chcę wzruszyć ramionami, ale wszystko mnie boli.
Szczególnie to pęknięte żebro. Więc nie ruszam się. Patrzę i
mówię tylko cicho.
–Po
co mam się tłumaczyć? Pan mi i tak nie uwierzy.
Westchnął
i odwrócił się w stronę uradowanego Malfoya, który natychmiast
spoważniał pod karcącym wzrokiem profesora.
–Idź
na lekcje. Z tego, co wiem masz teraz zielarstwo.
Ślizgon
skinął głową. Spojrzał jeszcze raz na mnie z półuśmieszkiem i
poszedł.
Nawet
nie próbuję się podnieść. Po co? Równie dobrze mogę sobie tu
posiedzieć. Będę takim strachem na wróble z lochów. Albo na
szczury, to bardziej możliwe.
–Na
co czekasz, Potter? – warczy Snape i składa ręce na piersi. –
Masz zamiar spędzić tu resztę dnia, czekając na innych Ślizgonów,
którzy by ci chętnie dokopali?!
Tak!
Jakbyś nie zauważył... Właśnie to zamierzam zrobić!!!
–
Chyba mam złamane żebro. – mówię bez emocji.
–
I czekasz aż się samo zagoi, tak? – Pyta sarkastycznie.
Mam
ochotę strzelić mu w gębę.
–ZAMKINIJ
SIĘ! – krzyczę nie myśląc o konsekwencjach, o punktach... O
czymkolwiek.
–Co
powiedziałeś?! – warczy Snape. Złość pojawia się w jego
czarnych oczach.
–NO
DALEJ! – wrzeszczę tak głośno na ile pozwala mi mój stan. –
UDERZ MNIE! ZRÓB COŚ DO CHOLERY!
Staram
się by mój głos był silny, jednak z każdym słowem staje się
drżący i łamiący.
–
ODEJMIJ MI PUNKTY! DALEJ! DAJ MI SZLABAN! MOŻE DO KOŃCA ROKU! ZA
CO? OCH, TY JUŻ WYMYŚLISZ JAKIŚ POWÓD! MOŻE CI POMÓC?! MAM
POMYSŁ! ZA TO, ŻE JESTEM CHOLERNYM HARRYM POTTEREM! DOBRE?! JAK
SĄDZISZ?!
Stoi
i patrzy się na mnie. Czy on jest głuchy?! A może po prostu uważa
mnie za tak wielkie nic, że nawet moje słowa do niego nie trafiają.
Po krótkiej ciszy odzywa się wreszcie. Jego głos jest spokojny,
kompletnie wyprany z emocji.
–Musisz
pójść do pani Pomfrey. Jeśli naprawdę masz złamane żebro.
–Nie.
Udaje do jasnej cholery! – nie panuję już nad sobą. Chcę jak
najszybciej znaleźć się w łóżku lub...W łazience, z
nożykiem...Nie. Nie mogę o tym myśleć. Profesor ponownie marszczy
brwi i podchodzi do mnie. Robi mi się słabo i przymykam na chwilę
oczy. Chowam twarz w dłoniach. Staram się nie płakać. Nie przy
nim... Słyszę jego szeleszczącą szatę. Klęka przy mnie i chwyta
mnie za nadgarstki, ale nie ruszam się.
–Zostaw
mnie w spokoju – szepczę.
–Potter.
Co się dzieje? – pyta. Jego głos może nie jest łagodny, ale
inny niż zwykle.
–Ja...
Ja... – jąkam się. Co mam mu powiedzieć? Już nie mogę. Te
wydarzenia siedzą we mnie, próbując się wydostać. – Chcę być
sam.
Słyszę
jego śmiech. Powiedziałem coś śmiesznego? Nie wydaje mi się. Ale
on widocznie zawsze musi mnie gnębić.
–Potter.
Nie będę się z tobą cackać. Nie będziesz mi tu leżeć i
zdychać na korytarzu.
–Czemu
nie? Jeden problem miałbyś z głowy. – Zaskoczenie? Tak, właśnie
to widzę na twarzy Snape`a. A niech się dziwi, że Harry Potter
chce umrzeć. I tak ma to w dupie.
–Potter.
–Tak.
Tak mam na nazwisko. – mówię sarkastycznie.
–Nie
bądź bezczelny.
–Nie
jestem. Stwierdzam fakt.
–Nie
przeginaj. – warczy.
Żebro
boli mnie coraz mocniej. Krzywię się i przyciskam do niego dłoń.
Widząc to Mistrz Eliksirów wstaje i... Wyciąga rękę?!
–Wstawaj,
trzeba coś zrobić z tym żebrem. – mówi beznamiętnie.
–Dobrze...
– odzywam się słabo i korzystam z oferowanej przez niego pomocy.
