Ciężar.

Duszący, lepki, niepozwalający zaczerpnąć tchu. Posiniaczone nogi, wycieńczone po wielu nieudanych skokach. Ścierpnięte od nieustannego podpierania się o zimną taflę ręce. Obolałe, zapadnięte płuca, wypełnione chłodnym powietrzem i cierpkim posmakiem porażki. Ale nie to wydawało się najgorsze. Najbardziej parszywa, nieznośna i obezwładniająca była bezsilność. Ta na wskroś ludzka bezsilność, która rozrywała mięśnie na drobne kawałeczki, a w kości wrażała kolejne igły frustracji.

Bezsilność, z którą Viktor Nikiforov się nie urodził i z całą pewnością nie zamierzał umrzeć.

Prorocze słowa - nie zamierzał.

Było już tak późno, że za przestronnymi oknami Sportowego Klubu Mistrzów nie dało się dojrzeć już ani jednego światła ulicznej latarni, bo ciemność jak oko wykol spowijała Petersburg ciężkim płaszczem nocy. Prawie jakby zmierzch pożarł wszystko dookoła, pozwalając istnieć tylko tym kilku lampom, które oświetlały opustoszałą halę. A mimo to od strony lodowiska wciąż dało się słyszeć zgrzyt pary łyżew oraz nieregularny łoskot uderzającego o podłoże ciała. Gdyby tylko miał kto słuchać... Gorzkiej piosenki przegranego nie przerywały ani zagrzewające okrzyki kolegów z tafli, ani ostre reprymendy Yakova, ani uszczypliwe komentarze Yurio czy śmiech Mili. W tym małym świecie nie pozostał już nikt poza jednym jedynym łyżwiarzem, walczącym bez wytchnienia mimo kolejnych upadków. Podnosił się raz za razem i mknął przez lód, próbując skoków jeszcze bardziej desperackich i jeszcze bardziej widowiskowych... czy raczej widowiskowo zepsutych. W końcu Viktor poszedł po przysłowiowy rozum do głowy i zamiast męczyć się na milion sposobów, postanowił skutecznie skatować się za pomocą jednego - niewykonalnego poczwórnego axla. Dzięki niemu wywrotki stały się jeszcze bardziej bolesne, a duma cierpiała jak wielka rozdrapana rana. Sam już nie wiedział, czy starał się, aby quad wyszedł czysto, czy próbował rozwalić sobie o lód tę przeklętą, zaciśniętą w kleszczach nieznanego bólu klatkę piersiową. Ale ani jedno, ani drugie jak na złość wyjść mu nie chciało, pozostawiając mężczyznę z wciąż wydłużającą się listą porażek.

Viktor mimo ograniczonego czasu starał się ze wszystkich sił, aby przed Mistrzostwami Rosji dopracować do absolutnej perfekcji swoje programy. Tylko że perfekcja przestała mu wystarczać już dawno temu, a w to miejsce wkroczyła niezaspokojona potrzeba zaskakiwania. Polecenie. Rozkaz. Esencja jego istnienia. Potrzebował czegoś więcej, czegoś, co absolutnie porwie widownię, wywróci do góry nogami noty sędziów, wprowadzi w osłupienie największych niedowiarków, którzy wątpliwi w jego powrót... Czegoś, co było niewykonalne. Nie w dwa tygodnie.

A, co gorsza, to coś zdawało się być także niewykonalne dla wielkiego pana Nikiforova.

Po nastym, a może dziesiątym z rzędu upadku nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a ból w mostku tylko się nasilił. Czy to na pewno wciąż chodziło o zmęczenie, czy jednak odezwała się jakaś stara kontuzja? Może chwila przerwy mu pomoże? Łyżwiarz chwycił się za pierś i chwiejnie ruszył przed taflę ku wyjściu, wciąż wahając się nad słusznością odpoczynku. Jakaś część niego krzyczała zaciekle, że przecież nie mógł przestać, nie teraz, kiedy liczyła się każda sekunda, a przygotowania do narodowych szły zupełnie nie po jego myśli. Musiał czymś zadziwić ludzi, czymkolwiek. I oddałby naprawdę wiele, żeby natchnienie spłynęło jak najszybciej, żeby ktoś lub coś...

- O, czyli znowu się spotykamy?

Uniósł głowę. Tuż przed sobą, jakieś trzy metry od krańca lodowiska Viktor dostrzegł nadawcę tej dość obcesowej uwagi. Szara postać o niewyraźnych konturach i nieokreślonej płci siedziała na bandzie, spoglądając kpiąco na wycieńczonego łyżwiarza. "Przecież nie powinno tutaj nikogo być" przemknęło mu przez myśl, kiedy próbował skupić wzrok na ukrytej w półcieniu osobie, ale ta pozostawała nieuchwytna dla ludzkich zmysłów. Mężczyzna mimo dojmującego bólu w płucach odetchnąć głębiej, jednak zamiast choćby chwilowej ulgi poczuł tylko większy niepokój. Tak jakby nie wystarczał już obezwładniający strach przed niesprostanym oczekiwaniom...

- Znowu? - zapytał uprzejmym tonem Viktor, zgrabnie pomijając wyraźny brak powitania. Nikiforov mógł konać ze zmęczenia i wariować od nadmiaru złego przeczucia, ale wciąż był łyżwiarzem, który pierwszorzędnie dbał o swój wizerunek.

- No, jak za każdym razem, kiedy masz problem. W końcu jesteś moim najlepszym klientem. - "To", jak określił w myślach Viktor swojego tajemniczego widza, skłoniło głowę.

- Niestety, nie umiem sobie przypomnieć, abym coś u ciebie zamawiał. - Mężczyzna starał się grać miłego, ale coś ewidentnie nie podobało mu się w rozmówcy. A konkretnie: sam rozmówca.

Jak gdyby na potwierdzenie wszystkich podejrzeń "to" cmoknęło ze zniecierpliwieniem, jakby nie wierzyło w tak słabą pamięć sportowca.

- Ależ zamawiałeś. Sukcesy. Jeden po drugim - wyjaśniło, a potem zrobiło szeroki ruch rękami. - Jak wy wszyscy. Za każdym razem kiedy nie wiecie, co począć, wypowiadacie magiczną formułkę w stylu "zrobiłbym wszystko!", czekając na gotowe. I właśnie wtedy pojawiam się ja.

- Brzmi jak pakt z diabłem. - Rosjanin uśmiechnął się krzywo. Jakoś nie mógł powstrzymać skojarzeń z "Faustem"...

"To" zachichotało, ale nie tak, jak robili to ludzie po usłyszeniu dobrego dowcipu, ale jak... coś... co wie, że informacja zawarta w luźnej uwadze leżała bardzo blisko prawdy. Zbyt blisko.

- Nie nazwałbym tego lepiej - przyznało, klaskając w dłonie. Włosy na plecach Viktora zjeżyły się, kiedy z trybun niespodziewanie rozległ się wielotysięczny aplauz niczym puszczony z płyty podkład. Kiedy "to" uniosło rękę, hałas natychmiast umilkł. - W końcu za każde takie życzenie zabieram rok życia. Sam pomyśl! To niewygórowana cena za wygranie Mistrzostw Rosji, nieprawdaż?

Wtedy wreszcie uderzyła go absurdalność sytuacji, a lód pod nogami zadrżał. A może to dygotały jego wycieńczone nieudanymi skokami nogi? Nie wiedział. W końcu trudno być czegokolwiek pewnym, kiedy naprzeciwko znajdował się osobnik pochłaniający całym swoim jestestwem jakikolwiek zdrowy rozsądek, zupełnie tak jak mrok wciągał w niebyt cały znajdujący się poza halą świat. Czy to też była jego sprawka?

- Dlaczego mi to mówisz? - Viktor zmarszczył brwi, wciąż próbując odnaleźć w słowach przeciwnika jakąś lukę. Sposób na wydostanie się z tej patowej sytuacji bez konieczności obciążania ciała ponad przeforsowany limit. - Przecież nie muszę się zgadzać na tak parszywą wymianę. Szczególnie kiedy zdradzasz wszystkie kruczki prawne.

- Och, ale zgodzisz się. Jak za każdym razem - odparło z niezwykłą pewnością siebie "to".

- Razem? - Rosjanin zwrócił uwagę na powtarzające się słowo. Gdyby to chodziło o kolejną obietnicę złożoną Yakovowi to mógłby wypierać je z pamięci całymi tysiącami, ale choćby przelotnego spotkania się z takim osobnikiem nie zapomniałby nigdy. - Ile ich było?

Postać z cienia uśmiechnęła się chytrze.

- Dużo.

Lakoniczna odpowiedź była dużo bardziej przerażająca niż niekończące się wyliczanki. W niej mogło czaić się wszystko. Liczby stanowiły jakiś ograniczony zbiór, a wypowiedziane słowo wydawało się takie... pełne. Viktor zamilkł, spoglądając nieufnie na tajemniczego rozmówcę. Nie wiedział, gdzie to coś miało oczy, ale jednocześnie czuł, jakby całe było jednym wielkim okiem.

"Mów. Pytaj. Inaczej niedopowiedzenia cię zabiją. Tutaj, w tej chwili." zmuszał się.

- To dlaczego nie pamiętam, żebym kiedykolwiek podpisywał z tobą jakikolwiek cyrograf? - wyrzucił z siebie łyżwiarz, próbując pociągnąć "to" za język. Rozmówca jednak wcale nie wyglądał na introwertyka; wręcz przeciwnie, wydawał się chełpić ilością informacji, jakie mógł zdradzić. Jakie chciał zdradzić.

- Zasada jest prosta. Kiedy się zgadzasz, ja czyszczę ci pamięć, żebyś mógł sobie żyć spokojnie i bez konsekwencji, ciesząc się ze spełnionego życzenia. I żyli długo i szczęśliwie, bla, bla bla... - Postać kilkukrotnie zgięła dłoń, jakby udawała przed dzieckiem mlaskającego stworka. - Ale jeśli odrzucisz ofertę... Cóż, wtedy nic nie robię, a ty pamiętasz o całej rozmowie. Łapiesz? To bardzo nieprzyjemna rzecz, te wieczne wątpliwości ile razy zawierałeś ze mną pakt. W końcu moim kruczkiem jest fakt, że to rezygnacja z propozycji zatruje ci życie, nie sama umowa.

"To" przechyliło głowę, patrząc ciekawsko na Rosjanina.

- I co? Nie jesteś troszkę zaniepokojony ilością zdobytych medali, które mogą nie być twoim dziełem? Liczbą kontuzji, którym zapobiegłem? - Role pytającego i pytanego odwróciły się, a Viktor nagle poczuł się straszliwie osaczony przez kolejne wyrzucane uwagi. - Życiem, które nie dość, że krótkie, to w razie odmowy stanie się jeszcze beznadziejne? Ukochanym, który porzuci cię po pierwszej porażce?

Dreszcz przebiegł mu po ramionach, a ucisk w klatce piersiowej się zwiększył. Czy na pewno chodziło tylko o zmęczenie? Czy to znać o sobie dawało kończące się życie?

- I dlaczego niby miałbym wierzyć w to, że wcześniej zgadzałem się na takie układy, skoro nic z nich nie pamiętam? - zapytał raz jeszcze Viktor, jednak pazury wątpliwości wreszcie zaczęły dosięgać serca. Jeśli faktycznie było tak, jak mówił cień, jeśli zgadzał się tyle razy, ile razy wygrywał, a nawet więcej, dużo więcej... Ucisk w płucach nie był już tylko fantomowym bólem. Był realnie kończącym się czasem.

- Nie musisz mi ufać. - "To" zaśmiało się głośno, a potem syknęło z niemałym zadowoleniem. - Ale pewien nie będziesz już nigdy.

Poczuł się tak, jakby lód rozpłynął się pod jego stopami, wciągając w bezkresną, bezdenną otchłań. Zrobił to. Na pewno to zrobił. Mijające dni, które teraz wydawały mu się czymś niesamowitym, ich wspólnymi, małymi, niekończącymi się cudami, kiedyś oddał w zastaw niby pierwszą lepszą resztę z rachunku zwanego młodością. W końcu co by mu przyszło z kolejnego roku starości, gdy kariery najlepszych łyżwiarzy kończyły się najpóźniej koło trzydziestki? Z pewnością lepiej było odejść rok wcześniej i w blasku chwały niż jako starzec, zapomniany, pokonany i niezdolny do postawienia na tafli choćby kroku. "Żyj szybko, kochaj mocno, umieraj młodo" - tak właśnie musiał sądzić, kiedy w chwilach zwątpienia zwabiała go pokusa na zdobycie łatwej inspiracji. I pewnie myślał tak znacznie częściej, kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy, aż wreszcie dotarł do miejsca, z którego nie miał już żadnego widoku na cokolwiek. Waga przechyliła szalę na stronę przeszłości, wszystko inne pozostawiając jako pustkę bez wartości.

Przecież nie mógł wtedy przypuszczać, że kiedyś zasmakuje prawdziwego życia i miłości. Że wreszcie odnajdzie coś równie wspaniałego co łyżwiarstwo, coś, dla czego warto będzie zestarzeć się, zniedołężnieć, wyłysieć, ramię w ramię, aż do momentu, w który cicho znikną ze świata. W zamian za ulotną chwałę zaprzedał całą swoją przyszłość. Przyszłość z...

Viktor nie wiedział, czemu wyciągnął dłoń w stronę utkanej z cienia ręki. Rozumiał już tylko jedno - musiał znów znaleźć się na szczycie, inaczej... inaczej... Już nie będzie dla niego odpowiednim wzorem, trenerem, nie będzie na niego zasługiwał lub, co gorsza, zostanie porzucony, bo wątpliwości związane z zabraniem go na rok z zawodów znów przytłoczą kruche, japońskie serce...

Musiał to zrobić. Dla Yuuriego.