Autor: cybermirror
Nie wiem,
co John sobie myślał wysyłając mnie na patrol z mało znaną mi
kobietą.
Kara?
Za co?
Chłopaki na pewno nieźle się
bawią rozgrzewając się herbatką z „prądem".
A ja? Nie!
Ja muszę pokazać okolice.
Jakby nie mogła zrobić to Dai
czy Anika.
Dobrze, że zdążyłem napełnić moją piersiówkę,
bo pewnie jak wrócę to nic nie zostanie.
- Mamy wszystko? -
Spytała Savanna podchodząc w moim kierunku.
Jej długi, gruby,
ognisty warkocz, przełożony przez ramię do przodu w połączeniu z
niewielkim uśmiechem lekko zaintrygował mnie.
- Broń? - Jest.
- Radio?
- Lornetki? - Są.
- Potwierdzała.
- No to
mamy wszystko.
- Ubraliście się ciepło? - Spytał John.
-
Może być chłodno.
- Weźcie koce na wszelki wypadek.
- To
tylko trzy godziny.
- Hostile. - Punkt pierwszy naszego
regulaminu?
- Wiem, wiem.
- Nigdy nie wiadomo, co cię
spotka. - Przytaknąłem.
Savanna poszła przodem.
Przy
wyjściu z bazy spytała. -Gdzie się kierujemy?
- Mamy pilnować
południową stronę.
- Skręć w prawo i tą ścieżką cały
czas.
Idąc przede mną miałem możliwość przyjrzenia się
Savannie z tyłu.
Bóg obdarzył ją niezłymi walorami.
Pomyślałem.
Pomimo ciężkich wojskowych butów, ciężar jej
ciała przerzucany z nogi na nogę płynnie wprawiał w kołysanie
jej biodra.
-Gdzie idziemy? - Spytała po chwili.
- Tam na
tym wzgórzu mamy stanowisko obserwacyjne.
- Doskonale widać
całą okolicę.
- Jak puszki nie kręcą się w okolicy to
spokojnie można wypocząć w okopie.
- Po za tym drzewa
zasłaniają od góry.
- Cicho i bezpiecznie. -Zapewniłem.
Szliśmy tak jedno za drugim w ciszy.
Dróżka zaczęła piąć
się lekko pod górę.
Jej bujające, opięte spodniami, dość
wypukłe pośladki, wprawiały mnie w lekką hipnozę.
Cholera.
Dziewczyny w bazie poubierane w kombinezony, fartuchy, swetry nie
przyciągają tak wzroku. No może Riley, ale to, dlatego, że ma dwa
razy więcej ciała niż pozostałe.
John powinien nakazać
każdej ubierać się w obcisłe spodnie jak Cameron. Marzyłem
sobie.
Wtem poczułem ból prawej stopy i mocno rzuciło mną do
przodu.
W bezwarunkowym odruchu obłapiłem rękoma Savannę aby
z amortyzować upadek.
Moje dłonie spoczęły na jej wcale nie
małym biuście.
Niestety, bezlitosna grawitacja spowodowała
moje osuwanie się w dół kalecząc przy okazji sobie twarz, wpierw
na karabinku, który miała przewieszony przez plecy a potem na
ćwiekach nabitych do spodni tuż nad pośladkami, które wcześniej
podziwiałem.
- Fuck!!!
- Moja noga.
- Najmocniej
przepraszam, potknąłem się o wystający korzeń. - Już drugi raz
w tym tygodniu.
- Zdarza się. Odpowiedziała z uśmiechem.
-
Możesz iść dalej? - Podając mi dłoń.
- Chyba mogę.
-
Pozwolisz, że pójdę przodem? -Spytałem.
Skinęła ręką na
tak.
Przynajmniej będę patrzył pod nogi. Pomyślałem.
Chociaż cały czas jeszcze czułem w rękach wielkość jej
piersi.
- Trzeba zawiadomić chłopaków, że przychodzimy, bo
jeszcze nas odstrzelą.
- Daj radio.
- Trójka zbliżamy się
do was.
- Zrozumiałem. - Padła odpowiedź.
Po dłuższej
chwili znaleźliśmy się w punkcie obserwacyjnym.
- Spokojnie
jest? - Spytałem Mq.
- Nic się nie dzieje. - Puszki w taką
księżycową noc też pewnie boją się wilkołaków. -Zażartował.
- Hostile krwawisz po twarzy. -Dodał. -Co się stało?
- A
ten sam korzeń, no wiesz.
- Nic mi nie jest.
- Savanna tam
jest apteczka. – Wskazał Mq.
- Dobra wracajcie, damy sobie
rady. - Powiedziałem.
Zrobiłem rekonesans przez lornetkę,
Savanna w między czasie przyniosła opatrunek zwilżyła go wodą.
- Pokaż ten policzek. - Powiedziała.
Przykucnąłem.
Zaczęła delikatnie przecierać moją zranioną część twarzy
przytrzymując drugą dłonią zdrowy policzek.
Robiła to tak
delikatnie, że zrobiło mi się przyjemnie, chociaż lekko
szczypało.
Przymknąłem oczy a głowa oparła się o belkę
trzymającą wykop.
-, Co ci jest? – Spytała. - Tylko mi tu
nie zemdlej.
- Nie, nie. - Jest mi bardzo przyjemnie jak to
robisz.
- Masz takie ciepłe przyjemne w dotyku dłonie.
-
Dziękuję. - Powiedziała. - I poczułem złożonego całusa na mych
suchych wargach.
Otwarłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Za
to, że nie jesteś mazgajem.
- Jakie to jest fajne uczucie?
-
Dawno nie całowałem kobiety.
- To nie było całowanie. - Tylko
całus. - A to jest różnica. - Odpowiedziała.
- To jest
całowanie! - I wpiła się w moje usta niczym bardzo słodka
soczysta brzoskwinia.
- Widzisz różnicę? - Rzekła po chwili z
triumfem.
Całuj jeszcze! Jeszcze! Pomyślałem.
Niestety,
wstała i otrzepawszy kolana z ziemi skwitowała krótko,
-
Musimy pilnować terenu i wziąwszy lornetkę zaczęła obserwować.
Normalnie poczułem się wykorzystany podpowiadało mi moje
męskie ego.
Nie! Nie! Nie! Pocałować i olać? Coś nie tak?
Podniosłem się.
Księżyc nad nami oświetlał okolicę.
Niesamowita cisza.
-, Co się tam dzieje? - Spytałem.
-
Nic ciekawego. - Po horyzont żadnego ruchu.
- To dobrze. -
Odparłem i łapiąc ją za ramiona przyłożyłem swoje usta do jej.
Wysunąłem język i rozepchnąłem nim wargi.
Poprzez zęby
wcisnąłem go głęboko. Nasze usta i języczki połączyły się.
Wręcz wessaliśmy się w siebie.
Delikatnie przytrzymywałem
jej głowę, gdy poczułem jej ręce na moich pośladkach.
Przycisnęła mnie mocno do swoich bioder tak, że na pewno
wyczuła moją rosnącą męskość.
Odrywając na chwilę usta -
wyszeptała.
- Już myślałam, że nie masz jaj, aby spróbować.
W tym momencie jej dłoń powędrowała do przodu,
rozpięła
guziki, wsunęła rękę do rozporka i wyciągnęła prawie twardy
już członek na zewnątrz.
Jej delikatne ręce lekko go uciskały
czasami tylko poruszając się do góry i w dół.
Bezwiednie
moje ręce nagle znalazły się na tej samej wysokości rozpinając
jej spodnie.
Ręką pomogła ściągnąć je w dół. Była bez
bielizny.
Moja dłoń spokojnie mogła zrobić rekonesans pola
bitwy.
Poczułem duże połacie „lasu" pokrywający kształtny
wzgórek.
Wskazującym palcem próbowałem znaleźć miejsce
spoczynku mego kompana.
Było już dość wilgotne, jak rosa o
poranku.
Ciekawe czy kolor mięciutkich włosów jest taki sam
jak na głowie. Pomyślałem.
W pełnej napięcia ciszy
spojrzenie moje skrzyżowało się z jej wzrokiem.
- Szepnęła
cicho.
- Bardzo mnie pragniesz?
- Spalam się z pragnienia. -
Wyszeptałem.
Obróciła się plecami, ręce oparła na belce i
wypinając swe jędrne pośladki odsłoniła miejsce, do którego z
dziką rządzą naparłem z całej siły.
Usłyszałem cichutkie
westchnienie.
Wrota niebios otwarły się za pierwszym razem.
Stojąc w bezruchu moje ręce szybko powędrowały wzdłuż
podbrzusza do góry szukając pod bluzą dwóch znajomych już piersi
bym mógł mieć pewne oparcie.
Są!
I w przypływie rozkoszy
cała ognista krew spłynęła do moich lędźwi.
Poczułem
gwałtowny, niezwykle obfity wytrysk.
Boże. Nie.
Dlaczego?
Ogarnął mnie chłód tej jesiennej nocy.
Delikatnie
wycofałem. Sawanna wyprostowała się i obróciła.
Mimo, że
księżyc swoim srebrem przedzierającym się przez drzewa niewiele
oświetlał to zobaczyłem jej wzrok wbity we mnie.
Dreszcz
przeszedł przeze mnie od końca palców u stopy po koniuszki włosów.
- Bardzo, ale to bardzo cię przepraszam.
- Nie rozumiem,
dlaczego?
- Ale ja rozumiem. - Nie martw się. - Odparła.
-
To, co się stało jest dla mnie komplementem, bo wzbudziłam w tobie
bardzo gorące pożądanie.
- Po za tym sam powiedziałeś, że
dawno dziewczyna cię nie całowała, więc przypuszczam, że i z
żadną dawno nie byłeś.
Po czym pocałowała mnie.
Stałem
jak drzewo z jednym wiszącym konarem.
- Ochłonąłeś już
trochę?
Kiwnąłem głową, bo nie mogłem wydusić słowa.
-
Cały drżysz. - Uspokój się.
- Zimno mi trochę.
-
Sprawdź, co się dzieje w terenie i zrób użytek z tego koca.
-
Ja muszę doprowadzić się do porządku.
- Tak soczyście to mój
kwiatuszek jeszcze nie był podlany. - Zażartowała.
Zacząłem
pakować zdrajcę do spodni.
-, Co robisz? - To już koniec? -
Spytała.
Moja konsternacja sprawiła, że znów zaniemówiłem.
- Tak łatwo chcesz się poddać?
Rozłożyła drugi koc na
ziemi.
Ściągnęła buty i spodnie.
Usiadła na kocu.
Sprawdziłem szybko, co dzieję się dookoła nas.
- No chodź
już. - Szepnęła.
- Ściągaj te spodnie i kładź się. -
Zrobimy to inaczej, trochę wolniej.
W parę sekund leżałem na
wznak.
Przyklęknęła obok mnie i pochylając się musnęła
języczkiem moje wargi.
Następnie powędrowała w miejsce gdzie
powinien być dowód mojego podniecenia.
Wzięła go do swoich
ust.
Podtrzymując ręką zaczęła się nim bawić, jednocześnie
uderzając delikatnie językiem o sam jego koniec.
Blask księżyca
przyświecał, bym mógł patrzeć z jak wielką wprawą pobudzała
do życia mojego osłabionego przyjaciela.
Chwilę później
przełożyła jedną nogę delikatnie siadając na nim.
Ciepło
aksamitnego futerka zaczęło ogrzewać swobodnie leżącego
jegomościa.
Rękami wodziła od podbrzusza do ramion, masując
czasami moje prawie wklęsłe sutki a przy tym składając krótki,
ale jakże soczysty pocałunek.
Zabiegi, które przeprowadzała
nie mogły stać się obojętne.
Ta delikatność zaczęła
pobudzać mnie na nowo.
Moje dłonie również zaczęły spacer
od jej kolan poprzez biodra do góry by uchwycić niewidoczne, ale
jakże puszyste piersi.
Jej sutki naprężyły się bardziej niż
mój członek, choć stopniowo przybierał na rozmiarze.
Savanna
też to wyczuła, bo jej biodra zaczęły przesuwać się w przód i
tył pobudzając coraz bardziej krążenie krwi.
Gdy nachyliła
się do kolejnego pocałunku i unosząc lekko pośladki byłem już
pewien, że jestem gotowy na nowo podjąć walkę.
Przytrzymała
go ręką i powoli siadając wprowadziła Adama do raju.
Góra –
dół. Góra – dół.
Powolne ruchy jej ciała coraz bardziej
rozgrzewały pożądanie.
Na twarzy rysowało się zadowolenie.
Nasze ręce krzyżując się nawzajem dostarczały dodatkowej
rozkoszy masując dostępne w ich zasięgu części ciała.
Rytmiczne, lecz z powolnym przyśpieszeniem, jak amazonka, ze
stępu po przez kłus do galopu ujeżdżała mnie jak rasowego
ogiera.
Co rusz przerywała na chwilę bym mógł spijać nektar
rozkoszy z jej ust.
- Zamienimy się miejscami? - Wyszeptała.
Nasze wysportowane sylwetki pozwoliły zrobić obrót nie
rozłączając naszych ciał.
Savanna ułożyła się wygodnie
rozkładając szeroko swe uda, które w tej pozycji pozwoliły mi na
swobodne dokończenie rozpoczętego uniesienia.
Rytmicznie
pracując doprowadziłem nasze zmysły do granic wytrzymałości.
Gorąca krew uderzała w najczulsze miejsca naszych ciał.
Gdy
jej ręce zacisnęły się z całą siłą na moich plecach
zrozumiałem, że osiągnęła to, co spieprzyłem za pierwszym
razem.
Przyśpieszyłem jeszcze bardziej.
Zaczęła tracić
zmysły. Mdlała z rozkoszy.
Będąc na świeżym powietrzu nigdy
nie przypuszczałem, że może zacząć brakować tlenu.
Najmocniej
jak potrafiłem wtuliłem się w jej ciało i wchodząc w nią
maksymalnie głęboko, wystrzeliłem w jej wnętrze z ogromną siłą.
Straciłem na moment kontakt z rzeczywistością oddając się
rozkoszy.
Przytuliła mą głowę do swych piersi i w bezruchu
przeleżeliśmy dość długą chwilę.
- Dostałam to, co
pragnęłam. - Wyszeptała.
- Rozkosz, której od dawna nie
zaznałam.
Błogą ciszę przerwał głos w radiu, który
postawił nas na nogi.
- Trójka. - Idziemy do was, nie
strzelajcie.
Kolejna zmiana dochodziła, by nas zmienić.
Jeszcze nigdy nie byłem tak szybko ubrany.
W niedługim
czasie chłopaki dotarły do nas.
- Trzynastek na boku spytał:
- Dobierałeś się do Savanny?
- Nieźle ci twarz podrapała.
- Nie. - Skąd. - Upadłem w drodze tutaj.
- Taa. - I
zrobiłeś sobie 5 szram.
Wracaliśmy do bazy trzymając się
za ręce, co jakiś czas przerywając marsz, namiętnymi pocałunkami.
Gdy mijaliśmy stołówkę było słychać niemrawe śpiewy ledwo
utrzymujących się na nogach chłopaków. Z uśmiechem na twarzy
wyjątkowo nie zazdrościłem im porannego bólu głowy.
Na
rozwidleniu korytarzy gdzie nastał czas pożegnania, Savanna
zbliżyła się do mego ucha i wyszeptała:
- Daj mi pół
godzinki i przychodź, będę sama.
