— Spójrz — zagadnęłam, bezszelestnie przesuwając się po dachu. Stawiałam nogi ostrożnie i lekko, nie ufając chyboczącym się pod moimi butami dachówkom. Przykucnęłam na gzymsie i czekałam, aż Raeg do mnie dołączy. Ruchem głowy wskazałam pękatą, zaśniedziałą kopułę przed nami. — To biblioteka Juno.
— Zatem to tutaj.
— Tak.
Oboje przez moment milczeliśmy. Po chwili Raeg zwrócił oblicze w moją stronę; jego twarz przysłaniała biała, rogata maska, lecz wyobrażałam sobie jak wbija we mnie świdrujące spojrzenie jasnych niczym niebo oczu.
— Jak to zrobimy? — spytałam.
— Ty mi powiedz, Iserith — odrzekł Raeg, wciąż wpatrując się we mnie uporczywie. — To nie ja będę działał, jeśli zdecydujesz się wmieszać w to mon-keigh. Ty masz do nich lepszą rękę niż ja.
Nie wiedziałam czy miała to być kpina lub przytyk, czy raczej stwierdzenie faktu. Nie spytałam o to jednak; nie miałam wątpliwości co do poparcia Raega, bez względu na moją decyzję.
— Jeśli teraz zabierzemy stąd księgi — zaczęłam — to kolejnej szansy na złapanie ich możemy nie mieć.
Raeg powoli skinął głową; być może coś przy tym rzekł, ale czarny płaszcz jego holokostiumu załopotał na wietrze i tego nie usłyszałam. Sama również zmilczałam. Myślałam. Współpraca z mon-keigh nigdy nie była prosta; mieli swoje wyobrażenia o nas, słuszne bardziej lub mniej, a także swoje ideały i wartości, z którymi ciężko było polemizować. Z niewieloma się udawało nawiązać nawet tę nikłą nić porozumienia, na którą liczyłam w tym wypadku. Mnie samej podobna współpraca powiodła się zaledwie kilka razy, a przecież byłam ku temu chętniejsza niż większość moich pobratymców.
— Ten mon-keigh — zaczęłam ostrożnie — ten, którego… rozważam… jest bardzo młody. Nie wiem czy to źle, czy dobrze.
— Wydaje mi się, że jest to tylko zależne od tego jak to rozegrasz — odrzekł Raeg. — Młody może oznaczać „podatny".
— Albo „nadgorliwy".
Raeg zaśmiał się cicho.
— Wątpisz w siebie?
Westchnęłam.
— Sama nie wiem — przyznałam. — Ostatnim razem nie skończyło się to tak dobrze jak sobie tego życzyłam.
Ostatnim razem musiałam uciekać w Osnowę po tym, jak ludzie nagle postanowili wbić mi nóż w plecy i posłać za mną Łowców Obcych. Wyszłam z tego bez większego szwanku, przynajmniej na ciele, lecz moja wiara w podobne przedsięwzięcia została nieco zachwiana.
— Zawsze krytykowałaś Eldrada za to, że zraził się do mon-keigh w podobny sposób — podsunął mi Raeg. Popatrzyłam na niego, przekrzywiając głowę. — Nie sądziłem, że i ciebie kiedyś zaczną dręczyć wątpliwości podobnej natury.
Zmilczałam i zastanawiałam się co na to odrzec, aż wreszcie westchnęłam, odzianymi w rękawice palcami przesuwając po krysztale u mojego pasa.
— Dobrze — rzekłam w końcu. — Zatem zrobię to.
Nie do końca miałam wybór, choć ja i Raeg nie mówiliśmy o tym głośno. Wiedzieliśmy dobrze, kto stoi za spiskowcami, podobnie jak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że oboje jesteśmy wobec tej abominacji bezsilni, jak zresztą większość Aeldari. Bez sojusznika w osobie mon-keigh moja — nasza — walka była z góry przegrana.
— To Łowca Obcych — powiedziałam powoli.
— Zabawne, że współpraca z takimi na ogół okazywała się najbardziej owocna.
Nie mogłam temu zaprzeczyć.
— Powiedziałam to raczej z intencją tego, że nie jestem przekonana czy nie przekaże ten sprawy komuś z Odro Hereticus.
— Jeśli podkreślisz wystarczająco wyraźnie, że w grę wchodzą eldarskie księgi, to z całą pewnością podejmie wyzwanie — podsunął mi Raeg. — Jest młody, a więc pewnie i ambitny. Sprawa dotykająca kwestii innego Ordo na pewno wyda się… kusząca.
Skinęłam na to głową. Miałam taką nadzieję, choć nie znałam tego mon-keigh i niewiele mogłam o nim powiedzieć ponadto, że nie wydawał się zatwardziałym purytanem oraz że — to było najważniejsze — nie był psionikiem.
— Narób hałasu — rzekłam do Raega, wychylając się jednocześnie przez gzyms. — Nie chcę nikogo zabijać, a obawiam się, że królowe zaalarmują Adeptus Arbites albo straż pałacową, kiedy mnie zobaczą.
Raeg nie strzępił niepotrzebnie języka i tylko skinął głową, a potem zniknął. A ja czekałam. Zaszyłam się w cieniu na tak długo, aż nie usłyszałam odgłosów wszczynanego alarmu. Dopiero gdy ujrzałam, jak Raeg wybiega na dziedziniec, a w ślad za nim pędzą strażnicy i Adeptus Arbites, zsunęłam się cicho i niepostrzeżenie na taras komnat królowych Valara.
Duże, przeszklone balkonowe drzwi były uchylone. W elegancko urządzonych komnatach płonęło ciepłe światło staromodnych żarówek, ale nie pozwoliłam, by to wrażenie zacofania uśpiło moją czujność. Rzadko sięgałam do swoich psionicznych mocy, lecz tym razem wydało mi się to nieodzowne — zakłóciłam nieco pole elektromagnetyczne w najbliższej okolicy, by królowe nie mogły nadać sygnału, alarmującego o mojej obecności.
Cicho i zwinnie wsunęłam się do środka, skrywając się w cieniu i uważnie obserwując. Wypatrzyłam obie królowe przy stole. Szeptały między sobą, wyraźnie poruszone wszczętym alarmem. Sięgnęłam umysłem dalej, poza granice ich komnat, i natychmiast wyczułam dwójkę strażników na koryatrzu. Pchnęłam ich lekko, bardzo subtelnie i, miałam nadzieję, z wyczuciem, tak, by oszukać ich choć na parę chwil. Z zadowoleniem poczułam, jak ugięli się pod naciskiem mojej woli i umknęli korytarzem przekonani o tym, że widzieli tam jakiś cień.
Na żadnym z bardziej rozwiniętych Imperialnych światów by mi się coś podobnego nie udało, ale Valar był małą, zacofaną planetą leżącą zdala od szlaków handlowych i bez znaczenia militarnego czy strategicznego. Nikt tu nie dybał ani na królowe, ani w ogóle na nikogo. Dlatego straż była nieudolna, a Adeptus Arbites stacjonowało na całej planecie zaledwie kilkudziesięciu.
Gdy upewniłam się, że w pokojach nie został już poza mną i królowymi, wystąpiłam z cienia.
Pierwsza zauważyła mnie młodsza z nich, jasnowłosa i jasnooka, a przy tym drobna, odziana w prosty, elegancko zdobiony kaftan i ciemne spodnie. Druga, wyższa, o burzy rudych niczym rdza loków okalających bladą, okrągłą twarz, podążyła za jej wzrokiem.
— Straże! — zawołała druga z nich. Czułam ich strach, choć ta mniejsza lepiej się z nim kryła.
— Pozbyłam się straży, by nikt nam nie przeszkodził — rzekłam spokojnie, pozbawionym akcentu Niskim Gotykiem. Zbliżyłam się do nich o kilka kroków, a potem przystanęłam, wcale nie zaskoczona, że ta młodsza, spokojniejsza, rozglądała się za bronią. — Nie przyszłam dybać na wasze życie — zapewniłam je spokojnie. — Nie jestem też wrogiem. Musiałam jednak zadbać, by nikt nie wiedział o naszym spotkaniu.
— Zatem kim jesteś? — odezwała się ta młodsza. W jej jasnych oczach błyszczała determinacja i nie umknęło mi, że postąpiła o krok do przodu, jak gdyby chciała skryć za sobą drugą z nich. Obie były przerażone, a w ich oczach widziałam, poza strachem, zdumienie na mój widok. Nieraz już widziałam to spojrzenie, lek przed czymś obcym i wymykającym się ludzkim standardom.
— To nie jest ważne — rzekłam wymijająco. — Przyszłam zdradzić wam, że ktoś planuje okraść bibliotekę Juno.
Obie przez moment milczały, wciąż napięte i niepewne, lecz świadome, że były na mojej łasce.
— Czy to tak wielka tajemnica, że trzeba było uciekać się podobnych forteli?
— Tak — zapewniłam je niemal łagodnie. Były młode i niepewne, niczym dzieci błądzące we mgle. Dawno już zapomniałam o czasach, gdy sama je przypominałam. — Ponieważ nie będą to zwykli złodzieje. Na Valarze spiskuje kult zdrajców Imperium. Heretyków — powiedziałam. Umyślnie poskąpiłam im wiedzy, że byli to wyznawcy Chaosu. Nie miałam pojęcia czy i ile Valarianie wiedzieli o istnieniu tego… zjawiska, lecz jeśli nie byli go świadomi, nie było sensu w to brnąć. — Przyszłam do was, panie, bo zależy mi, aby jak najszybciej ich działania ukrócić, a także ocalić cenne zbiory biblioteki.
To było kłamstwo, ale z oczywistych względów nie zamierzałam ich wtajemniczać.
Gdy nic nie mówiłam, a kobiety wreszcie przekonały się, że nie mam zamiaru ich zamordować, nieco się rozluźniły, choć pozostawały czujne i nieufne.
— Rozumiem — odezwała się wreszcie ta odważniejsza — że to sprawa heretyków powinna pozostać, twoim zdaniem, zachowana w tajemnicy.
— Owszem.
— Tego nie uda się zrobić — odezwała się ta druga. — Adeprus Arbites muszą zostać poinformowani…
— Obawiam się — przerwałam jej — że jest to sprawa przerastająca Adeptus Arbites. Znam natomiast kogoś, wiernego sługę Imperatora, który niewątpliwie podoła.
