Łóżko zatrzeszczało protestująco, gdy Francis przesunął się na jego brzeg i dźwignął na łokciu. Wolną ręką sięgnął do leżących na podłodze ubrań i z trudem wyciągnął zagrzebaną w nich komórkę. Odczytał kilka wiadomości, po czym przeczesał dłonią włosy i z westchnieniem opadł z powrotem na plecy. Stelaż łóżka zajęczał ponownie, gdy leżący obok niego mężczyzna podniósł się lekko z poduszki.
- Będziesz się zbierał? - zapytał. Francis spojrzał mu w oczy i delikatnie pogładził jego ramię grzbietem dłoni. Jego skóra zdążyła już ostygnąć, jednak wciąż pachniała pościelą, potem i seksem.
- Mhm - mruknął w odpowiedzi. - Gilbert zaklepał stolik w pubie. Chce pograć w piłkarzyki i szuka chętnych. Wybierzesz się ze mną?
- Nie.
- Boisz się, że znów przegrasz pojedynek z Antoniem, a Gilbert nagra film, jak upijasz się z tego powodu na smutno? Nie musisz się tak o to wściekać, już nikt o tym nie pamięta...
- Po prostu nie lubię twoich kumpli. Zgraja pomylonych prostaków. - Po krótkiej chwili uśmiechnął się złośliwie. - W sumie pasujesz do nich.
- Ranisz moje uczucia, Arthur.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Akurat cię to obchodzi.
- Co za oziębłość - Francis zaśmiał się cicho, pocałował Arthura w ramię i wstał, krzywiąc się na głośne skrzypnięcie łóżka. - Mógłbyś coś z tym zrobić, okropnie hałasuje. Jak można na tym zasnąć?
- I tak tu nie śpisz, więc się odczep.
- Ale czasem uprawiam tu z tobą seks - odpowiedział, zbierając ubrania z podłogi. - Wiesz, jakie to deprymujące, kiedy łóżko jęczy głośniej niż ty?
Ze śmiechem uchylił się przed nadlatującą poduszką i zniknął za drzwiami łazienki.
Odkręcił wodę pod prysznicem, by się nagrzała, i spojrzał w lustro. Potarł policzki, zastanawiając się, czy powinien się ogolić, gdy wtem jego wzrok padł na maleńką, kolorową naklejkę w rogu lustra. Była stara, jej brzegi odłaziły i nie dało się rozpoznać, co miała przedstawiać, więc musiała tam być już od dawna. Zabawne, że zauważył ją dopiero teraz.
"Chociaż właściwie", pomyślał, "to nie takie dziwne".
W końcu od dawna łączył ich tylko seks. Każdy z nich miał swoje życie, do którego okazjonalnie i tylko na chwilę wpuszczał tego drugiego.
"To nic dla mnie nie znaczy", powiedział Arthur, gdy przespali się po raz pierwszy, wiele lat temu, gdy byli jeszcze studentami. Wciąż pamiętał każdą zmarszczkę na pogniecionej koszuli, którą Arthur miał wtedy na sobie jako jedyne okrycie jego nagiego ciała. "I dla ciebie też nie powinno. Nie czuj się z tego powodu winny albo do czegoś zobowiązany. Po prostu akurat teraz obaj tego potrzebujemy".
Pamiętał, dlaczego Arthur wtedy to powiedział. Przyjął to wówczas bez szemrania, razem z ciałem, które tak chętnie mu się oddawało. Był powód, choć potem tym powodem stawała się zwykła ochota. Ale słowa Arthura wciąż pozostawały żywe.
Czy dlatego więc przypomniał to sobie teraz, gdy spojrzał na tę głupią naklejkę, czując niezrozumiałą gorycz?
Ciche pukanie wyrwało go z zamyślenia. Odwrócił głowę, by spojrzeć na stojącego w drzwiach Arthura, który nagi opierał się o futrynę i uśmiechał się lekko. Francis również się uśmiechnął, odpychając się od umywalki i robiąc krok w stronę Arthura.
- Coś potrzebujesz? - zapytał, opierając się łokciem o framugę i lekko pochylając się nad stojącym w progu mężczyzną. - A może jednak zdecydowałeś się pójść na piłkarzyki?
- Pomyślałem, że mógłbym się przejść - odpowiedział Arthur. - Odprowadzić cię trochę.
- I przyszedłeś mi to powiedzieć. - Wolną ręką objął Arthura w pasie, powoli przesuwając palce po plecach. Poczuł dłoń na swoim ramieniu, delikatnie sunącą ku górze.
- Przyszedłem wziąć prysznic.
- Jeszcze jest zajęty.
- Wiem - powiedział. Przysunął usta do ucha Francisa, pozwalając swojej dłoni dotknąć jego piersi. - We dwóch będzie szybciej.
- Nie sądzę. Ale za to nic tu nie będzie jęczało. - Francis z lubieżnym uśmiechem wciągnął Arthura do łazienki i wepchnął go pod prysznic. - No, może oprócz ciebie.
Szum wody bezskutecznie próbował zagłuszyć słabe protesty Arthura, a unosząca się w powietrzu para zamgliła lustro.
- Nie rozumiem tego - mruczał Arthur w kołnierz kurtki, próbując wcisnąć głowę między ramiona. Lekki przymrozek dawał się we znaki, szczypiąc go w uszy. - Jest jeszcze listopad. Cholerny listopad!
- Jarmarki świąteczne zaczynają się właśnie wtedy - odpowiedział Francis. Uśmiechnął się na widok mijanej właśnie grupki młodych kobiet, zapewne studentek, które ze śmiechem robiły sobie zdjęcia w żywej szopce, o tej porze pozbawionej aktorów i zwierząt. Większość jarmarcznych stoisk była już zamknięta, jednak światełka wciąż mrugały, rozjaśniając puste sanie Mikołaja i scenę, na której w ciągu dnia odbywały się przedstawienia dla dzieci. Z rozstawionych wokół głośników płynęły dźwięki jakiejś tandetnej świątecznej piosenki, a kilka osób z obsługi razem z przechodniami stało przy dogasającym koksowniku.
- No tak, zawsze to jakiś sposób na wyciągnięcie kasy od ludzi - burknął Arthur, patrząc ze zniechęceniem na rozświetlone LEDami altanki, stylizowane na choinkowe zakątki.
- Ale jesteś zgorzkniały. Ciągnę cię tu, żeby ci pokazać, jak to wygląda w tym roku, a ty marudzisz.
- Po prostu nie lubię świąt, cała ta otoczka jest tak okropnie płytka i kiczowata. - Wskazał głową na parę, która stała w altance obwieszonej jemiołą i bezwstydnie się obściskiwała. - To tylko pretekst, by kogoś zaliczyć.
- Przed chwilą mówiłeś, że chodzi o kasę.
- Zawsze chodzi o kasę lub seks. Albo jedno i drugie.
Francis westchnął i pokręcił głową.
- Mówisz tak, bo pewnie chciałbyś być na ich miejscu - powiedział, spoglądając na parę w altance, która przerwała pocałunek po to, by wyjąć telefon i zrobić sobie zdjęcie.
- Do pieprzenia nie potrzebuję cholernej choinki.
- Nie mówię o choince.
- A o czym?
- Że chciałbyś mieć z kim przeżywać te święta. - Szerokim gestem pokazał jarmarczne budki. - Przyjść z kimś w takie miejsce. Zjeść piernika i wypić grzane wino. Całować się pod jemiołą.
Arthur prychnął lekceważąco.
- Sugerujesz, że nie znoszę świąt, bo nie mam ich z kim spędzić? - zapytał. W jego głosie dało się słyszeć groźną nutę. - Gdybym chciał, to bym miał.
- Na przykład tego hałaśliwego typa z działu promocji? Jak mu było? Jones? - zapytał Francis, nim ugryzł się w język. Właściwie nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie.
Arthur posłał mu zabójcze spojrzenie.
- Nie zadaję się z nikim z pracy - wycedził przez zęby. - Już nie.
- A ja?
- Ty się nie liczysz. Co się tak mnie uczepiłeś? Sam pewnie chciałbyś zaciągnąć tu jakąś dziewczynę, wmówić jej, że jak jemioła, to nie ma wyjścia, trzeba się całować, a potem wylądować z nią w hotelu i...
- No wiesz, ja w takie miejsce - przerwał mu Francis, wskazując altankę z jemiołą z szelmowskim uśmiechem - przyszedłbym tylko z kimś, kogo kocham.
Arthur popatrzył na niego, zastanawiając się, czy mówił serio, czy żartował. Przez chwilę, ułamek sekundy, patrzyli sobie w milczeniu w oczy.
- Boże - powiedział w końcu Arthur. - Współczuję każdej dziewczynie, której to powiedziałeś, zanim zabrałeś ją do tej altanki. Co za tani tekst.
- No wiesz - Francis spojrzał na niego z udawanym oburzeniem. - Jeszcze nikomu tego nie mówiłem!
- W takim razie współczuję tobie.
Francis capnął go za kark i przez chwilę obaj mocowali się w udawanych zapasach. Arthur zrzucił mu z głowy nauszniki i niemal wrzasnął, gdy zimna ręka wdarła się pod kurtkę i dotknęła jego gołych pleców. Francis zaśmiewał się do łez, nie wypuszczając szarpiącego się w jego ramionach mężczyzny.
- Wiesz, możesz spędzić te święta ze mną - powiedział, gdy już zasapani oderwali się od siebie, a gorące oddechy parowały między nimi.
Arthur poprawiał kurtkę długo i z namysłem. Potem spojrzał na Francisa.
- Proponujesz mi to, bo współczujesz mi samotnych świąt? - zapytał w końcu. - Czy na coś liczysz?
Gdzieś w umyśle Francisa odbiło echo dawno wypowiedzianych słów: "Nie czuj się do czegoś zobowiązany". Zmarszczył lekko brwi, gdy myśl umknęła, nie zostawiając śladu.
- Nie, zapraszam cię tak po prostu - odpowiedział. Po chwili dodał z lekkim uśmiechem. - Ale nie mam nic przeciwko leniwym świętom w łóżku.
- Idiota - mruknął Arthur, kręcąc głową. Potem, nie patrząc na Francisa, odpowiedział. - Niech ci będzie. A teraz idź już, zanim twoi kumple przegrają wszystkie mecze w piłkarzyki.
- To się nie zdarzy, dopóki ty z nami nie zagrasz.
Francis uciekł przed ciosem pięści i przekleństwem, by pognać między kamienice starego miasta. Z jarmarku wciąż dało się słyszeć dźwięki smętnej świątecznej piosenki, ale on czuł się niezrozumiale zadowolony.
Arthur napisał wiadomość i zawahał się nad klawiszem wysyłania. Jeszcze raz przeczytał tekst: "Nie mogę przyjść. Coś mi wypadło". Krótko i na temat. Nie musiał się przecież tłumaczyć.
Nacisnął przycisk "Wyślij".
Nie minęło pięć minut, jak telefon zadzwonił. Przez chwilę myślał, że lepiej byłoby nie odbierać, ostatecznie jednak zdecydował się na rozmowę. Nie był cholernym tchórzem.
- Co się dzieje? - usłyszał lekko zaniepokojony głos Francisa.
- Nic takiego, chodzi o projekt z pracy. Po prostu muszę go zrobić.
- Dzisiaj? W Wigilię?
- Tych kilka wolnych dni to jedyny okres, kiedy mam czas i mogę nad tym przysiąść. Poza tym trochę kiepsko się czuję, nie chcę tego zapaprać.
Przez chwilę panowała cisza. Arthur czuł, że jego słabe wymówki w ogóle nie przekonały Francisa, który w końcu westchnął głośno.
- Chodzi o Alfreda? - zapytał w końcu. - Że znowu musisz z nim pracować?
- Co? Nie! - odparował Arthur. - Co to ma do rzeczy?
- Nie wiem, może masz doła i przez to unikasz ludzi.
- Nie mam cholernego doła. Po prostu nie lubię świąt i nie chcę ich obchodzić. A poza tym jestem zajęty.
Prawdą było, że parę tygodni temu na ich dział przeniesiono Alfreda Jonesa, z którym Arthura łączyło kiedyś coś więcej. Zakładowy romans skończył się jednak nagle i boleśnie, zostawiając po sobie ranę, która nie chciała się zabliźnić. Teraz, gdy obaj pracowali w jednej branży, kontakt był nieunikniony, co przybijało Arthura i sprawiało, że był rozdrażniony bardziej, niż zwykle.
Oczywiście Francis musiał to zauważyć.
- Wiesz co - usłyszał od niego w słuchawce. - Mam wrażenie, że wmawiasz sobie tę całą nienawiść do świąt, a tak naprawdę chciałbyś je z kimś spędzić. Czując ich magię, jak inni. Nie jest tak?
- Odpieprz się ode mnie - warknął. - Co się tak uwziąłeś na te święta? Święta to, święta tamto, weź się, człowieku, ogarnij! Myślisz, że życie to jakaś cholerna bajka? Że coś się zmieni tylko dlatego, że jest Wigilia? Że zdarzy się pierdolony cud?
Potarł ręką skroń, próbując się uspokoić. Odetchnął głęboko.
- Naprawdę nie mam na to ochoty - powiedział w końcu. - Przykro mi.
- Wiesz, Arthur - odezwał się po chwili milczenia Francis. - Myślę, że unieszczęśliwiając się na siłę , bo tak naprawdę liczysz na ten cud. Tylko on się nie zdarzy, dopóki sam się do niego nie przyłożysz. Ale rób, jak chcesz. Wesołych.
Po tych słowach się rozłączył.
Arthur opadł na kanapę i rzucił telefon na bok. Przetarł twarz, wgapiając się w świąteczne dekoracje, które w tym roku rozwiesił z wyjątkowym entuzjazmem. Zaklął szpetnie.
Naprawdę czekał na cud.
Od paru lat spędzał święta samotnie, unikając kontaktu z rodziną pod byle pretekstem i pielęgnując w sobie niechęć do całego świątecznego szaleństwa. W Wigilię jadł sam, nigdzie nie wychodził i nie włączał telewizji, ale mimo to wciąż ubierał niewielką choinkę, włączał światełka i wieszał skarpetę. Jego bunt wobec świątecznego nastroju był żałosny, ale mimo to, a może właśnie dlatego wciąż liczył, że coś się w te święta zmieni. Że znowu coś poczuje. Bo przecież we wszystkich historiach magia świąt zmieniała beznadziejne życia ich bohaterów.
Nagle wzrok Arthura przykuła wypukłość skarpety, zawieszonej na drzwiach z braku innego miejsca w jego maleńkim mieszkaniu. Wstał więc i podszedł do niej, by sprawdzić jej zawartość.
W środku znajdowała się biała broda Mikołaja. Jakaś kartka wyślizgnęła mu się z palców i wpadła z powrotem do skarpety. Gdy w końcu ją wyciągnął, przeczytał na niej: "Seksowniejszej nie wyhodujesz. Masz porównanie. F.".
Z odmętów pamięci wygrzebał pewne wydarzenie, kiedy to dla żartu próbował ogolić drzemiącego na kanapie Francisa. Przyłapany na gorącym uczynku, był tak długo i namiętnie torturowany, że nie mógł potem chodzić. Musiał też przyznać się, że zrobił to tylko dlatego, że Francis wyglądał zbyt seksownie ze swoim zarostem. Pamiętał, że Francis wysmarował mu potem twarz pianką do golenia i zrobił kilka zdjęć, których za nic nie chciał usunąć, bo były "zbyt seksowne". Długo mu potem z tego powodu dokuczał.
Teraz na to wspomnienie Arthur zaśmiał się pod nosem.
- Kretyn - mruknął, rzucając brodę na stół. - Kiedy on to tutaj wsadził?
Położył się na kanapie i gapił się w sufit. Lampki mrugały, zostawiając na nim barwne, mieniące się smugi. Gdzieś w mieszkaniu powyżej ktoś wygrywał na pianinie kolędę.
Z dziką satysfakcją patrzył na telefon, który nie dzwonił, i na drzwi, do których nikt nie pukał.
Wieczorem zjadł kolację, wykąpał się i poszedł spać. Następnego dnia spakował wszystkie świąteczne dekoracje do worka i upchnął go na najwyższej półce w szafie.
Cud się nie zdarzył.
A/N: Tytuł zaczerpnięty od nazwy wykonawcy i jego piosenki: Sleeping at last - Make you feel my love
