Dumbledore wie, że to stanie się w trakcie trzeciego zadania, czymkolwiek to będzie. Wie, że Harry nie jest bezpieczny, ale nie może nic zrobić. I nienawidzi tego. Nienawidzi bezsilnego wrażenia, że jest powiązany z Voldemortem. Voldemort jest jedynym, który może sprawić, że czuje się bezsilny.

I kiedy widzi wchodzącego do labiryntu Harry'ego, chłopca pełnego nadziei, stojącego po jasnej stronie i tak mądrego jak tylko mógłby być.

Lepsze byłoby już rozczarowanie i przegrana. Ulga po wyjściu z tego zadania całym i zdrowym i gorycz porażki po straceniu Pucharu. Gratulacje i prawdziwe szczęście dla tego, kto wygrał. Pełen nadziei, stojący po jasnej stronie mądry chłopak, który już nigdy nie będzie taki sam.

W najgorszym wypadku Dumbledore wyobraża sobie martwe oczy i okaleczoną skórę. Pokruszone i połamane kości, poszarpane i porwane mięśnie. W najgorszym koszmarze widzi nicość. Chłopca, Którym Mógł Być. Duch, obraz możliwości. Pusta skorupa.

Więc Dumbledore bezsilnie czeka, nie mogąc zmienić tego, co się stanie... jeżeli ogóle, coś, cokolwiek się stanie.

To wszystko dla Reprezentantów.

Najlepszych, najzdolniejszych, jakimi mogła poszczycić się każda ze szkół.

Gdy rozlega się krzyk Fleur, tłum milknie. W tępej ciszy labiryntu głos narasta, by ostatecznie urwać się i zniknąć. Dumbledore prawie płacze, widząc czerwone iskry, i nauczycieli zmierzających do obrzeży labiryntu, by móc szybko uwolnić z niego dziewczynę.

Dziewczyna nic nie mówi, kiedy ją wyprowadzają. Tylko kołysze się do tyłu i do przodu nucąc jakieś niezrozumiałe dźwięki. Zmieniła się.

Krum wychodzi następny, oszołomiony, ze szklistym spojrzeniem. Przez jedną, straszliwą chwilę Dumbledore wierzył, że jest martwy. Krum bierze drżący, chrapliwy oddech, wpatruje się w niebo i nie wstaje. Pytają czy jest ranny, ale nie reaguje. Zmienił się.

Nic się nie dzieje. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie, te przechodzą w godziny i nadal nic. Bezruch, cisza, milczenie i rosnące obawy.

Potem wracają dwaj pozostali reprezentanci i rozlegają się okrzyki i wiwaty i zapada cisza, gdy się nie ruszają. Obaj chłopcy, tak niemożliwie mali obok ściany labiryntu za nimi, leżą na ziemi.

Cedric rozgląda się i mówi:
– To miałem być ja.
Nie płacze. Nie krzyczy. To co się stało nie wydaje się jeszcze prawdziwe. Ale zmienił się. I już nigdy nie będzie taki sam jak wcześniej.

Dumbledore zamyka martwe oczy Harry'ego. Nie ma ojca, który by biegł, krzycząc że to nie tak miało być, nie ma matki, która by go opłakiwała; jest tylko dziecko, o którym wszyscy myśleli, że będzie żył, pusta skorupa nadziei i marzeń przypięta do czternastoletniego chłopca.

Dumbledore nie widzi uśmieszku Moody'ego.

Widzi nicość.