Witam. Niniejszym oddaję w Wasze ręce pierwszą część trylogii i Remusie Lupinie. Znajdujący się poniżej prolog otwiera część pierwszą - I wojnę czarodziejów.
W miarę możliwości staram trzymać się kanonu, ale nie zawsze jest taka możliwość. Daty śmierci kilki znanych z książek postaci zostały zmienione na potrzeb opowiadania. W tej części (w następnych będę starać się to ograniczać) pojawi się też dużo postaci OC.
Zapraszam
Prolog
Wysoki, chudy mężczyzna pogłaskał się po długiej do pasa srebrnej brodzie i pochylił się nad rozłożonymi na stole pergaminami. Wiedział, że nic nowego z tego nie będzie. Choćby czytał dokumenty setki razy, dane się nie zmienią. Ma zbyt mało ludzi do walki. Nie dadzą rady pokonać Lorda Voldemorta.
Dzwonek do drzwi przerwał starcowi rozmyślania. Podszedł do drzwi i, upewniwszy się uprzednio, kto za nimi stoi, otworzył je.
Przed nim stała nieco srogo wyglądająca kobieta w prostokątnych okularach. Jej czarne włosy zostały upięte w ciasny kok z tyłu głowy. Miała na sobie czarną szatę, niepasujący do letniej pogody.
- Witam, profesor McGonagall – powiedział starzec. - Co panią tutaj sprowadza?
- A jak myślisz, Albusie? - zapytała profesor McGonagall, wchodząc do domu. - Sprawy Zakonu. Dzisiaj skontaktował się ze mną Alastor. Dlaczego nie powiedziałeś, że mamy tak mało ludzi?
Nazwany Albusem starzec podążył za swoim gościem do salonu.
- Minerwo, sytuacja nie jest prosta. Wiesz, że wszyscy próbujemy przekonać kogo się da. Ale to wszystko zbyt mało. Jak myślisz, Minerwo, co możemy jeszcze zrobić tak, żeby nie ściągać niebezpieczeństwa na niewinnych?
McGonagall wyjęła z kieszeni coś, co przypominało patyk i krótko nim machnęła. Ze stojącej nieopodal szafki wyleciały dwie filiżanki i dwa spodki. Z kuchni przeleciał imbryk z herbatą. Nie czekając na pozwolenie gospodarza, McGonagall nalała sobie parującego napoju.
- Uważam, że powinieneś zaproponować to tegorocznym absolwentom – powiedziała po długim milczeniu.
Starzec spojrzał na nią ze zdziwieniem i strachem w oczach.
- Kogo dokładniej masz na myśli?
- Przede wszystkim moich Gryfonów. Pottera, Lupina, Pettigrew, Evans, McKinnon, Blacka...
- Nie jestem pewny czy będzie chciał walczyć – zauważył Albus. - W szeregach śmierciożerców jest jego brat.
- Obserwowałam Syriusza Blacka przez siedem lat. W żadnym razie nie popiera poglądów rodziny a tym bardziej brata. Przyjaciele są mu bliżsi niż własna rodzina.
- Znam Syriusza. Jego serce jest po właściwej stronie. Ale nie jestem pewny, czy jego popędliwość będzie tu dobra.
- Albusie, popełnił błąd. Wszyscy je popełniamy.
- Ale nie wszystkich mogą kosztować życie. A nawet dwa. Przecież wiesz, że, gdyby Severus wtedy zginął, Remus nie przeżyłby dwóch dni. Ministerstwo Magii zadbałoby o to.
- Severus Snape został śmierciożercą. Mogę poręczyć za Syriusza Blacka.
Albus spojrzał na nią zza okurarów-połówek. Minerwa poczuła na sobie czujne spojrzenie jego niebieskich oczu.
- To nie będzie potrzebne – zapewnił ją Albus. - Nie jestem pewny, czy angażowanie tak młodych ludzi jest dobrym pomysłem. Ale chcę pozostawić im możliwość wyboru. W najbliższym czasie porozmawiam z nimi.
McGonagall skinęła głową. Dopiła herbatę i odstawiła filiżankę na spodeczek.
- Wracam do Hogwartu. Muszę wysłać listy do nowych uczniów.
- Rozumiem. Życie toczy się dalej.
Starzec odprowadził McGonagall do drzwi.
- Liczę, że zobaczymy się na najbliższym zebraniu.
- Oczywiście, profesorze Dumbledore – odpowiedziała czarownica.
Skinęła głową na pożegnanie i odeszła kilka kroków od progu. Wyciągnęła okręciła się w miejscu i zniknęła z trzaskiem.
Albus Dumbledore wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym zniknęła profesor McGonagall, a potem wrócił do domu. Miał wiele rzeczy do zrobienia.
