Rozdział pierwszy: Chaos we Wszechświecie, część pierwsza


Charlotte przebiegła szybko obok płonącego regału wypełnionego po brzegi bezcennymi papirusami. W rękach trzymała sporych wielkości stos zwoi. Zgięła się wpół, gdy tuż za sobą usłyszała donośny huk upadającej na ziemię drewnianej belki.

- Łap! – zawołała do jasnowłosego chłopaka biegnącego tuż obok niej, rzucając mu jednocześnie kilka zwojów. Chłopak złapał je zwinnie, po czym wrzucił go pospiesznie do małego, okrągłego portalu, jaki za sobą ciągnął.

- Rodzice oszaleli! – odkrzyknął chłopak, łapiąc kolejne papirusy i wrzucając je w ten sam portal. – Naprawdę sądzą, że zdołamy ocalić te wszystkie papiery?

- Oczywiście, że nie! – rudowłosa odskoczyła na bok, ratując się przed kolejną spadającą belką. – Ale mówimy tu o największej bibliotece świata, Clayton. Coś trzeba stąd wyciągnąć, nim nie będzie za późno.

Chłopak już nic nie odpowiedział – zajął się ratowaniem kolejnych zwojów i ksiąg. Jego starsza siostra zajmowała się tym samym. Po pewnym czasie, gdy się rozdzielili, wyczarowała obok siebie kolejny portal, żeby nie musieć biegać przez całą salę w poszukiwaniu brata.

- Chyba zebraliśmy już wystarczająco ksiąg! – Charlotte odciągnęła brata od kolejnego regału, który już w połowie zajął się ogniem. – Wracajmy, nim sami nie skopcimy się na wiór!

Clayton tylko przytaknął skinieniem głowy. Złapał wyciągniętą dłoń siostry i zamknął oczy.

Znaleźli się po drugiej stronie w ułamku sekundy. Charlotte od razu to wyczuła – płomienie zniknęły i zapach się zmienił, podobnie jak cała aura. Dziewczyna otworzyła powoli oczy i uśmiechnęła się szeroko, widząc, że jej młodszemu bratu również nic nie jest.

- Świetnie wam poszło. – Charlotte odwróciła się szybko, aby spojrzeć się na ich ojca, który właśnie wkroczył do pomieszczenia, w jakim się znajdowali. – Ponad pięć tysięcy zwojów, pergaminów i ksiąg. Wspaniała robota.

- To i tak nic w porównaniu z tym, ile tam ich jeszcze pozostało. – odparła dziewczyna. – Gdybyśmy tylko dostali się tam chociaż pięć, góra dziesięć minut wcześniej… idę o zakład, że w nasze posiadanie weszłoby jeszcze dodatkowe co najmniej trzy tysiące egzemplarzy.

- Te, które zebraliście w tak krótkim czasu, powinny spokojnie wystarczyć. – mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, po czym pogładził córkę po policzku. – Niestety, ten dzień nie skończy się dla was na tym zadaniu.

- Co jeszcze trzeba zrobić? – Charlotte przeszła szybkim krokiem za wysoki na dwa metry i szeroki na pięć metrów parawan. Od razu zaczęła zdejmować z siebie osmolone ubrania i przebierać się w inne, odpowiadające dwudziestemu pierwszemu wiekowi, w jakim żyła. – Znaleźliście namiary na kolejną bezpieczną podróż w przeszłość, żeby zdobyć kolejne artefakty tuż przed ich planowanym zniszczeniem lub pogrzebaniem?

- Niestety, nie. – mężczyzna usiadł na szerokiej otomanie, gdzie cierpliwie zaczekał, aż jego córka nie przebierze się i nie wyjdzie zza parawanu. – Chodzi o twojego brata.

- Claytona? – Charlotte zerknęła szybko zza parawanu na młodszego brata. – Przecież on nic nie nabroił.

- To chyba oczywiste, księżniczko. – odciął się momentalnie nastolatek. – Przez cały ten czas byłem tu z tobą.

- Prosiłam cię chyba, żebyś przestał mnie tak nazywać. – odparła dziewczyna. Przebrała się w końcu i wyszła zza parawanu. Poprawiła jeszcze tylko czarną bluzkę, jaką nałożyła, po czym uśmiechnęła się szeroko do brata. – To, że reszta klanu tak do mnie mówi nie znaczy, że ty też masz zacząć. – następnie Charlotte odwróciła się z powrotem do swojego ojca. – Chodzi o Sama, prawda? – spytała się cichym głosem.

- Tak. – Tarren westchnął przeciągle, wyraźnie z tego powodu niezadowolony. – Doszły nas słuchy o tym, że zbuntował się przeciwko klanowi. Uwolnił Priscillę z więzienia i uciekł razem z nią do innego wymiaru.

- Do którego dokładnie?

- Tego nie wiemy, niestety. Bardzo dobrze ukrył to przed nami. Pozostał po nim tylko nikły ślad, którym trzeba będzie ślepo podążyć w nieznane.

- A wiadomo chociaż, czy zwiał do przeszłości, przyszłości, czy może jakiejś alternatywnej teraźniejszości? – Charlotte usiadła naprzeciwko swojego ojca i spojrzała mu się prosto w oczy, oczekując natychmiastowej odpowiedzi na swoje pytanie.

- Do przeszłości. – odpowiedział Tarren. – Tyle wiemy na pewno. Nie wiemy niestety jednak, czy jest to „nasza" przeszłość, czy może jakaś jej alternatywna wersja. Ale na pewno jest na jakiejś Ziemi.

- Cudnie. Po prostu cudnie. – Charlotte westchnęła ciężko, mocno poirytowana tym faktem. – Czyli… nie wiemy, gdzie się znajduje, dokąd się udał, po co, i jak wiele może zmienić poprzez swój pobyt tam.

- I dlatego właśnie trzeba go jak najszybciej odnaleźć i sprowadzić do domu. – powiedział mężczyzna. – Nie wiemy, czy aby przypadkiem nie będzie chciał w jakiś sposób zmienić przeszłości. A jeśli to jest nasza, oryginalna przeszłość, to zmiany w naszym wymiarze mogą być katastrofalne.

- Wiem, wiem. – dziewczyna machnęła bagatelizująco ręką. Po tym, co przeszła w Bibliotece Aleksandryjskiej, coś takiego traktowała jak przerwę na lunch: ważne dla zdrowia, ale esencjonalnie nie tak ważne. – Wiem już, o co chcesz się mnie spytać. I tak, zgodzę się za nim ruszyć.

- Wspaniale. – Tarren uśmiechnął się słabo. – Jest tylko jedno ale.

Charlotte syknęła cicho przez zęby. Już wiedziała, co jej ojciec zaraz powie. I ani trochę jej się to nie podobało.

- Muszę wyruszyć natychmiast. – powiedziała. Tarren nic na to nie odpowiedział. Jego spojrzenie i wyraz twarzy mówiły to za niego. – No dobra, niech ci będzie. Idźmy już do tego portalu i miejmy to za sobą. Im szybciej wrócę z tej misji, tym szybciej będę mogła zrobić sobie parę dni wolnego.

Tarren zaprowadził córkę piętro niżej, do dużego portalu, jednego z tych, których Podróżnicy tacy jak oni używali, aby dostać się do innego wymiaru lub czasu.

- Priscilla i Sam użyli dokładnie tego portalu, aby stąd uciec. – wyjaśnił jej Tarren, jednocześnie zajmując się włączeniem wszystkiego. – Po ich ucieczce nikt go nie ruszał. Ustawień też nikt nie zmieniał. Trafisz zatem dokładnie do tego samego czasu, do którego oni się udali. I w to samo miejsce, od którego rozpoczęli swoją ucieczkę.

- Jasne. Wszystko kumam. – odpowiedziała Charlotte. – Rozumiem przez to, że wszystkie chwyty są w tym przypadku dozwolone? – spytała się szybko, gdy portal już został włączony. – Mogę zrobić im wszystko, byle tylko ich powstrzymać, jeśli odkryję, że planują coś złego, zgadza się?

- Tak. – Tarren powiedział to z wyraźną niechęcią. Sam mógł być zdrajcą, ale wciąż pozostawał jego synem; nawet jeśli prawdziwą władzę zdecydował się oddać swojemu drugiemu dziecku, jakim była właśnie Charlotte. – Musisz pamiętać o tym, że Sam może chcieć cię wyeliminować. – przypomniał jej na koniec ojciec. – Priscilla wmówiła mu, że tylko on nadaje się na następcę tego rodu. Wierzy głęboko w to, że to jemu należy się władza. Gdyby próbował cię zabić… wiesz, co musisz zrobić.

- Wiem. – Charlotte odetchnęła głęboko. – Będę musiała go zabić, aby ocalić przyszłość całego naszego rodu.

- Naprawdę będziesz gotowa to zrobić? – spytał się jej nagle Clayton. Charlotte odwróciła się bokiem, aby spojrzeć się na niego. – Naprawdę byłabyś gotowa zabić naszego brata?

- Wiesz, co on zrobił, Clayton. – odpowiedziała Charlotte. – I wiesz, co zrobiła Priscilla. Takich rzeczy się nie wybacza. Nie w naszej rodzinie. Jeśli nie będę miała innego wyjścia, zrobię to, co trzeba, byle tylko ochronić przyszłość naszego rodu i całego świata.

Dziewczyna nie czekała już na następne pytania brata czy słowa otuchy ze strony ojca. Wzięła jeden głęboki wdech, po czym przekroczyła granicę portalu.


Pierwsze, co usłyszała, to gwar dziesiątek ludzi.

Dopiero po chwili zorientowała się, że trafiła w sam środek ruchliwego portu. Na całe szczęście wylądowała w jednym z bocznych zaułków, gdzie nikt się nie kręcił. Ostrożnie schowała się za drewnianym kontenerem, aby stamtąd dokładniej przyjrzeć się otoczeniu, do jakiego trafiła.

Obstawiam początek osiemnastego wieku. – pomyślała, przyglądając się uważnie ludziom, jacy mijali jej kryjówkę. – Nie wiem jeszcze tylko, gdzie dokładnie jestem. Ale to nie jest problem. Raczej długo tutaj nie zabawię.

Charlotte przykucnęła za kontenerem i zetknęła ze sobą dłonie. Wyszeptała szybko odpowiednie zaklęcie, po czym zaczekała, aż na jednej z otwartych dłoni nie pojawi się mała strzałka wskazująca właściwy kierunek.

- Południowy wschód. – wymamrotała, gdy tylko strzałka zatrzymała się w miejscu. Zaraz potem pojawił się kolejny symbol – trzy pofalowane linie znajdujące się nad sobą. – Podróżowali dalej drogą wodną. – Charlotte w napięciu wyczekiwała na kolejny detal, jakim była nazwa kolejnego przystanku Sama i Priscilli. W tej samej chwili jednak zaklęcie nagle przestało działać. Dziewczyna zaklęła soczyście, przytupując jednocześnie nogą o grunt ze zdenerwowania. – Cholera! – zaklęła, uderzając dodatkowo pięścią w mur, o jaki się opierała. – Zaklęcie blokujące. Pięknie. Tyle by było z wytropienia ich w łatwy sposób.

Dziewczyna rozejrzała się pospiesznie za czymś, w co mogłaby się przebrać. Po chwili upatrzyła tuż przy skraju alejki dwa sznury, na których suszyły się czyjeś ubrania. Z piętra budynku dochodziły co jakiś czas stłumione chichoty kobiet.

Cudownie. Jestem zmuszona okradać burdel. Fantastycznie. Za to też mi zapłacisz, Sam. Charlotte złapała pierwszą lepszą suknię i nałożyła ją na siebie. Niezbyt zadowolona ze zbyt głębokiego dekoltu użyła swoich mocy, aby zmniejszyć go i odrobinę „podrasować" suknię. Gdy w końcu była zadowolona z efektu końcowego, rozpuściła dodatkowo swoje długie, rude włosy, pozwalając im spłynąć kaskadą w łagodnych falach praktycznie do linii bioder. Dopiero wtedy zdecydowała się wyjść z ukrycia.

Od razu skierowała się w stronę doków. Rozglądała się za jakimś dostatecznie dobrze wyglądającym statkiem, na który mogłaby wsiąść, żeby chociaż trochę przybliżyć się do lokalizacji, do jakiej udali się Sam i Priscilla.

W końcu go znalazła – imponująco wyglądający statek unosił się na powierzchni wody niecałe piętnaście metrów od niej. Jego załoga wznosiła właśnie na jego pokład kolejne towary. Widać było, że powoli zakańczają już załadunek. Wkrótce mieli stąd wyruszyć.

- Przepraszam? – Charlotte zaczepiła mężczyznę, który z miejsca wydał jej się kapitanem tego statku. – Czy przyjmujecie wciąż pasażerów?

- Z reguły zajmujemy się przewozem samych towarów. – odpowiedział mężczyzna, obracając się przodem do niej. Przyjrzał się jej uważnie, oceniając, z kim może mieć do czynienia. Gdy nie dostrzegł w niej żadnych większych wad, na jego wąskich ustach pojawił się słaby uśmiech. – Ale ma panienka szczęście. Akurat tak się składa, że tym razem zabieramy paru pasażerów ze sobą. Mamy jeszcze dwie wolne kajuty, jeśli jest panienka zainteresowana.

- Jak najbardziej jestem. – Charlotte posłała mu najszczerzej wyglądający, szeroki uśmiech. – Mogę od razu z góry zapłacić za całą podróż. – tu dziewczyna ukradkiem wyczarowała za plecami średniej wielkości sakwę pełną złotych monet, po czym podała mu ją bez ogródek. Mężczyzna przyjął ją, nieco zaskoczony. Ocenił ciężar sakwy, otworzył ją, upewnił się, że naprawdę jest w niej złoto, po czym uśmiechnął się szeroko.

- W takim razie zapraszam. – tu mężczyzna wykonał zamaszysty gest, witając tym Charlotte na pokładzie. – Nazywam się William Pratchett, i jestem kapitanem tej wspaniałej piękności.

- Zaiste, jest ona przepiękna. – przyznała Charlotte, wchodząc powoli po trapie na pokład. – A nazywa się…?

- Dobra Fortuna. – odpowiedział Pratchett. – Proszę, tędy.

Kapitan zaprowadził Charlotte osobiście do jej kajuty. Otworzył za nią drzwi i pokazał jej pokrótce, jak wygląda jej wnętrze.

- Gdyby panienka czegoś potrzebowała, będę do pani usług. – powiedział. Skinął przy tym nieznacznie głową na znak szacunku. – Ale teraz wybaczy panienka, ale muszę zająć się kontrolą załadunku reszty towarów i wyprowadzeniem naszej Dobrej Fortuny na wody.

- Oczywiście. – Charlotte dygnęła elegancko, posyłając mężczyźnie mały uśmiech. – Do zobaczenia, kapitanie.

- Do zobaczenia… – w tej chwili kapitan zdał sobie sprawę, że nie spytał się o jej imię. Na jego twarzy wykwitł wyraz zażenowania i przerażenia, gdy tylko to pojął.

- Charlotte. Charlotte Arundell. – dziewczyna nie zamierzała się krępować z wyjawianiem swojego prawdziwego imienia. Nikt tu z pewnością nie znał jej – nawet jeśli to była oryginalna przeszłość, to ród Arundell nie był nikomu na tym etapie znany. Wszyscy jej przodkowie ukrywali się w osiemnastym wieku w cieniu. Ujawnili się dopiero w drugiej połowie dwudziestego wieku, dzięki staraniom dziadka Charlotte.

- Najmocniej przepraszam za moją niegościnność i brak wychowania. – powiedział mężczyzna. – Powinienem się o to spytać od razu.

- Nic się nie stało, zapewniam pana. – odparła Charlotte. – Naprawdę nic takiego się nie stało. Proszę wrócić do swojej załogi i zapomnieć o tym. Nie żywię do pana żadnej urazy z tego powodu.

Kapitan skłonił się jeszcze raz, nim nie odszedł pospiesznie. Charlotte pokręciła z rozbawieniem głową – ludzie zaskakiwali ją na każdym kroku.

Już miała wejść do swojej kajuty, gdy nagle drzwi sąsiedniej otworzyły się i wyjrzała z niej młoda, ciemnowłosa dziewczyna.

- Och, witam. – powiedziała, uśmiechając się promiennie do Charlotte. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze będzie podróżował Dobrą Fortuną.

- Załapałam się na pokład w ostatniej chwili. – odpowiedziała dziewczyna. – Jestem Charlotte Arundell. – dodała po chwili, wyciągając zachęcająco rękę do brunetki. Ta ujęła ją bez wahania, wciąż się uśmiechając. Wyglądała na bardzo młodą, niedoświadczoną przez życie i raczej naiwną.

- Miło mi poznać. – odparła. – Ja nazywam się Abigail. Abigail Ashe.

~0~

A/N: Tak jak widać, to opowiadanie będzie bardzo, bardzo AU. Głównymi bohaterami OC są tutaj tzw. Podróżnicy, czyli ludzie z naszego świata, którzy posiadają zdolności podróżowania w czasie i przestrzeni. Opowiadanie to ma już skończone streszczenie – będzie w sumie piętnaście rozdziałów, włącznie z tym. Ned Low pojawi się już w następnym.