Tytuł: All Beauty Must Die

Parring: HPDM slash

Rating: T

Ostrzeżenia: śmierć, angst, tajemniczość, szaleństwo jednej z postaci.

Opis: W pięć lat po wojnie wszyscy chcą już tylko żyć normalnie. Ale niespodziewanie następujące po sobie morderstwa, w które w jakiś sposób wplątany jest Draco Malfoy, nie sprzyjają atmosferze spokoju i normalności.

A/N: Tytuł opowiadania zaczerpnęłam z piosenki "Where The Wild Roses Grow" Nicka Cave'a i Kylie Minouge i znaczy tyle, co "Całe piękno musi zginąć".

Rozdziały tego opowiadania będą krótkie, więc mam nadzieję, że tym razem uda mi się osiągnąć pewną regularność w ich publikowaniu. Miłego czytania.


W tle cicho pobrzmiewała klasyczna muzyka, niemal zagłuszana przez pobrzękiwanie stykających się lampek szampana oraz wybuchające raz po raz śmiechy duszone uprzejmie przystawionymi do ust dłońmi. Złote snopy światła oświetlały białe, poznaczone zdobionymi ramami okalającymi tajemnicze obrazy ściany. Blade, czarnowłose modelki zastygłe w różnorodnych pozach na środku pomieszczenia imitowały antyczne rzeźby. Oparty o poręcz czarnych, kamiennych schodów na samym końcu wystawy stał równie blady artysta, świętujący dziś swój triumf podniesionymi kącikami ust. W powietrzu wirował zapach migdałów, delikatnie drażniąc zmysł powonienia i doprowadzając Harry'ego Pottera do szału.

Tak, Harry Potter bywał w takich miejscach. No cóż, tak, wyrósł. Nie, przecież szkoła była już tak dawno temu. Tak, tak, brak poszanowania dla kultury. Nie! To przeszłość! Teraz… teraz brylował na salonach i prywatnych wystawach z czystą przyjem…

- Harry! – Do jego uszu dotarł zduszony okrzyk zachwytu. – Koniecznie musisz przyjrzeć jej się z bliska!

Harry tylko głęboko westchnął, dodając sobie odwagi, i odsunął się o jeden krok od drzwi. Drobna, piegowata ręka Ginny natychmiast zacisnęła się z zadziwiającą jak na kobietę siłą na jego ramieniu. Spojrzał na jej rozjaśnioną podziwem twarz, westchnął raz jeszcze, a potem pozwolił jej pociągnąć się w głąb pomieszczenia.

Pierwsza z modelek eksponowała długą, piękną szyję, wygięta w tył w imponujący łuk. Miała zamknięte oczy i usta uchylone w niemym krzyku. Lub westchnieniu. Lub… ekstazie.

Harry wzdrygnął się i obrzucił wzrokiem całą wystawę. Była niepokojąca. Mroczna. Na ciemnych obrazach wykwitały szkarłatne, krwiste plamy. Wargi modelek kusiły szkarłatną, krwistą barwą. Ale jednocześnie to wszystko było tak kuszące; intrygujące. W pięć lat po wojnie, kiedy wszyscy już niemal zapomnieli i pozostał tylko czas na opłakiwanie zmarłych; w pięć lat po wojnie, kiedy wszyscy wyzbyli się agresji i starali się nie pamiętać; w pięć lat po wojnie, kiedy wszyscy chcieli już tylko żyć normalnie;

W pięć lat po wojnie, ta właśnie wystawa była powrotem dreszczu emocji, który przepadł wraz z Voldemortem, jego poplecznikami i widmem zagłady, krążącym nad Anglią niczym sokół nad polną myszą.

Ginny wpatrywała się w nieruchome figury szeroko otwartymi oczyma, wciąż kurczowo zaciskając dłoń na jego ramieniu. Delikatnie rozchylił jej palce. Była tak zafascynowana, że gdy zrobiła kilka kroków w przód i nikt za nią nie podążył, nawet tego nie zauważyła.

Powoli wycofał się pod ścianę i przygarbił tak, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. W końcu jedynie kelner z tacą wypełnioną drogim kryształem, omiatający leniwie salę wzrokiem i przechadzający się wśród gości zdawał się jeszcze zatrzymywać na nim spojrzenie. Teraz mógł znów odetchnąć, uspokoić gwizdanie krwi w uszach i wygnać z pamięci zapach śmierci osadzający się na języku.

Coś musnęło jego ramię i, gdy podniósł powieki, zobaczył niemal kredowobiałą dłoń. Przez chwilę był przekonany, że jeśli podniesie głowę, to spojrzy w pełne zaniepokojenia oczy jednej z czarnowłosych kobiet. Ale nie. Oczy, które na niego patrzyły były stalowoszare, triumfujące, tak jak ledwo widoczne wygięcie warg. A włosy były platynowe; już go to nawet nie dziwiło, platyna była jedynym metalem, który mógłby pasować do tak arystokratycznego tyłka.

- A więc mamy zwycięzcę – wyszeptał Malfoy rozbawionym głosem. Po chwili podawał już Harry'emu szklankę czystej, zimnej wody. Ten spojrzał na niego podejrzliwie, ale sekundę później małymi łykami opróżniał szklane naczynie.

- Co masz na myśli? – spytał w końcu Malfoya, gdy kelner oddalał się z pustą szklanką na złoconej tacy. Kątem oka dojrzał otoczoną grupką koleżanek, chichoczącą Ginny. Wpatrywał się przez chwilę w jej piękną, szczerą, radosną twarz, tak silnie kontrastującą z mroczną czernią obrazów i zmysłową, zwodniczą urodą modelek. Drżący ze złości głos Malfoya wyrwał go z zamyślenia.

- Spójrz na nich – powiedział, podbródkiem wskazując szczebioczące grupki ludzi. W ich dłoniach błyszczały kieliszki z szampanem, w ustach kołysały się magiczne, niewytwarzające dymu papierosy. – Nic nie czują. Tam stoi Pansy, a obok niej Teodor. Gdzieś w tłumie mógłbym znaleźć Blaisa. Koło twojej uroczej wiewióry zebrały się Susan, Hanna, Padma, Parvati, a tuż za nimi czai się Milicenta. Oni wszyscy… nic nie czują.

Harry patrzył na niego, mrugając powoli. Malfoy zauważył jego zmieszanie i, przestąpiwszy z nogi na nogę, kontynuował: - A teraz spójrz na siebie. Stoisz tu. Sam, zgięty wpół, pobladły, jakbyś miał zaraz zemdleć, co, między nami, masz już dopracowane, albo puścić pawia na moją nieskazitelną podłogę. A teraz popatrz znów na nich. Śmieją się. Nawet sztuka już na nich nie działa. Oni nie zapomnieli. Wymazali wojnę z pamięci. Tak, jakby jej nigdy nie było. Tak, jakby nigdy nie było strachu, śmierci, rozpaczy.

Teraz Harry już wpatrywał się w niego szeroko rozwartymi oczami. Malfoy zaśmiał się, ale był to śmiech człowieka, który nie spał od tygodni z powodu dręczących go koszmarów, śmiech pusty, którego echo wciąż brzmiało w głowie Harry'ego jeszcze kilka miesięcy później. Nie mógł oderwać wzroku od tej pękniętej muszli, jedynie cienia starego, dumnego Malfoya.

- Co ci się…

Nagle rozległ się koszmarny, zawodzący krzyk (który coś mu przypominał, a jednocześnie był do niczego niepodobny), a po nim głuche łupnięcie, tak charakterystyczne dla bezwiednie upadającego na ziemię ciała ludzkiego. Akompaniował mu odgłos rozbijającego się w błyszczący pył szkła oraz wysokie, przeciągłe, przerażone wrzaski kobiet. Zaledwie sekundę trwało spojrzenie, które rzucił Malfoyowi, ale nie miał żadnych wątpliwości – mężczyzna był bezsprzecznie wystraszony. Harry natychmiast odwrócił się w stronę panikującego tłumu i zaczął przepychać się w stronę środka sali.

A w powietrzu wciąż unosił się drażniący zapach migdałów.

~~...~~

- Że co ją zabiło? – Harry spuścił głowę, chowając uśmiech. Szefem Biura Aurorów, mianowanym jeszcze przez Scrimgeoura, gdy ten opuszczał swój gabinet by objąć stanowisko Ministra Magii, był Gawain Robards. Choć nie można było zaprzeczyć jego umiejętnościom, należało jednak wspomnieć, że był czarodziejem czystej krwi i nie miał najmniejszego pojęcia o substancjach takich jak cyjanowodór czy arszenik. A już na pewno nie wiedział, że w świecie mugoli istnieje pierwiastek o nazwie fosfor i jego odmiana, zwana potocznie fosforem białym.

- Fosfor biały. Jedna dziesiąta grama tej substancji jest dawką zabójczą dla dorosłego człowieka – odpowiedział szybko Harry, wciąż z opuszczoną głową, choć teraz już nie było mu do śmiechu. Jedna z kobiet, które odwiedzały wystawę – śliczna, drobna blondynka o imieniu Marianne – umarła w wyniku połknięcia kilkudziesięciu miligramów fosforu przyklejonego do brzegu jej szklanki. W dłoni ściskała białą różę, której kolce poraniły smukłe, opalone na złoto palce. Nad jej głową wisiał obraz, który przeraził Harry'ego bardziej, niż martwe ciało.

Przedstawiał dwie twarze. Jedna – ta po lewej – wyglądała na spokojną, może trochę wystraszoną. Druga natomiast – ta po prawej – wygięta była przed siebie w pełnym nienawiści krzyku. Miała szeroko rozwarte usta i płaski nos. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby obie te twarze nie były umieszczone na jednej bezwłosej czaszce. Gdy mrugnął, twarze zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie kolejną czerwoną plamę i ciężko kołaczące w piersi Harry'ego serce. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że nie były przywidzeniem. To, że śmierć nastąpiła akurat przy tamtym obrazie musi…

- …przejmiesz tę sprawę, Potter. Chcę pełnego raportu na biurku z samego rana i zabójcy w celi przed wieczorem.

Harry nie mógł powstrzymać parsknięcia. Wychodząc z gabinetu przełożonego odruchowo przewrócił oczami. Taaak, będzie szczęściarzem, jeśli do wieczora wytypuje choć podejrzanych.

~~...~~

Na sali panowała gęsta, niemal smolista ciemność, rozświetlana jedynie wąskim pasmem światła promieniującym z ostrokrzewiowej różdżki. Poruszała się ona powoli wzdłuż ścian, a tuż za nią skradał się Harry, uważnie przyglądając się mijanym obrazom. W końcu dotarł do tego, na którym najbardziej mu zależało – portretu dwóch twarzy, tak niepodobnych, a jednak ściśle do siebie przylegających i niezaprzeczalnie nierozerwalnych. Wzdrygnął się, gdy zamiast upiornej głowy z mroku wyłoniła się czerwona plama, niezmiennie okolona zdobioną ramą.

- Szukasz czegoś, Potter? – spytał cichy, arogancki głos. Jego właściciel wciąż otulony był płaszczem nieprzeniknionej ciemności, ale Harry bez problemu rozpoznał ten charakterystyczny, arystokratyczny ton.

- Przyszedłem ci zadać kilka pytań, Malfoy. – W odpowiedzi usłyszał szmer ocierających się o siebie nogawek spodni, a następnie świst przecinającej powietrze różdżki. Ogromnym wysiłkiem woli zdusił aurorski instynkt i powstrzymał napinające się odruchowo mięśnie przed wykonaniem błyskawicznego uskoku. Pogratulował sobie tej decyzji, gdy różdżka Malfoya zapłonęła oślepiającym światłem i wywabiła z mroku jego bladą twarz.

- Oficjalnie czy prywatnie? – Pytanie zbiło Harry'ego z tropu. Pod pretekstem przesłuchania Malfoya powrócił do galerii, by jeszcze raz spojrzeć na niepokojący go obraz. Nie pomyślał jednak, jak ta wizyta może wyglądać w oczach innych. Dochodziła pierwsza, a on zakradł się do środka! W jego głowie ten plan miał więcej sensu. Malfoy, jakby czytając w jego myślach, kpiąco się uśmiechnął. – Na Merlina, Potter, jest po północy! Jeśli nie zmieścisz się w pięciu minutach, włączę alarm i będziesz musiał tłumaczyć się swoim przełożonym.

- Nie spodziewałem się, że wciąż tu będziesz – palnął Harry, nagle rozumiejąc prawdziwy powód najścia galerii. Jednocześnie natychmiast pożałował swych słów, ponieważ skupiła się na nim siła rozbudzonego wreszcie wzroku Draco. Artysta mrugał przez chwilę, usiłując na dobre przepędzić sen. Po kilkudziesięciu długich sekundach jego twarz rozjaśniła się zrozumieniem.

- Myślisz, że to ja ją zabiłem, a ucieczka pozwoliłaby mi uniknąć kary? – Zaakcentował zdanie prychając głośno. Dźwięk rozbrzmiewał echem w sali niczym wystrzał fajerwerków Weasley'ów. – To głupie. Nawet jak na ciebie.

- Wcale nie uważam, że ją zabiłeś – zbuntował się Harry, a potem dodał ciszej: - Nie mógłbyś tego zrobić. – Odwrócił się w stronę ściany, nie mogąc znieść tego świdrującego, kpiącego spojrzenia. Malfoy jednak zrobił kilka kroków w przód, zbliżając się do niego.

- I dobrze. Bo to nie ja. – Draco przybliżył się jeszcze bardziej, ostatecznie stając obok Harry'ego. Pieszczotliwie pogłaskał dłonią czarno-krwiste płótno. Pod jego palcami wykwitły dwie twarze. Harry zachłysnął się powietrzem. – Idę spać, Potter.

Malfoy odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Przez chwilę Harry chciał go zatrzymać. Miał przecież tyle pytań – czy posiadasz listę wszystkich osób, które odwiedziły wystawę? Czy znasz tę kobietę? Czy wiesz, kto mógł ją otruć? Ale wszystkie zwyczajnie wypadły mu z głowy, gdy Malfoy tuż przy schodach spojrzał przez ramię i rzucił: - Ale wiedz, że to dopiero początek. Bujnych koszmarów, Potter.

Z tymi słowami zniknął na zapieczętowanym czarami piętrze.

Koniec części I.