Odkopałam na dysku dawno zaczęty, i w zasadzie skończony, tekścik. Będzie do tego jeszcze druga część, a treść odnosi się do odcinka "The empty hearse". Sporo Holmesów i emocji, tych rodzinnych i tych przyjacielskich, i jak zawsze, bez slashu.

Angstowato.

Ariana


Marzenia i rzeczywistość

– Czas wrócić na Baker Street, Sherlocku Holmesie.

To brzmiało dobrze, zbyt dobrze... Pomimo obecnej sytuacji, Sherlock uśmiechnął się do siebie. Koniec wakacji, pora wracać... Tylko dlaczego zamiast Johna, nagle zaczął słyszeć Mycrofta? I do tego widzieć? I to w dodatku Mycrofta, który mówił dokładnie to, co Sherlock pragnął usłyszeć, zamiast go strofować i poniżać? Czy naprawdę było tak źle? Nie, przecież dopiero co sprawił, że jego oprawca wyleciał z celi, by przyłapać żonę na zdradzie...

Brzęknęły klucze, zachrobotał zamek, a Sherlock poleciał na ziemię jak worek kartofli. Nie zdążył nawet wyciągnąć przed siebie ramion, zesztywniałych i zdrętwiałych od kajdan. Zderzenie z podłogą było bolesne, ale zimno betonowej posadzki – trzeźwiące. W następnej chwili ktoś podniósł go za włosy i syknął do ucha po angielsku.

– Odrobina współpracy byłaby mile widziana, bracie mój.

Tak, to zdecydowanie był Mycroft, który właśnie wykręcił mu ręce do tyłu i związał brutalnie, nie bacząc na palące otarcia i rozcięcia pozostawione przez poprzednie okowy. Do umysłu Sherlocka, otumanionego brakiem snu i bólem, przedarła się myśl, że brat znalazł go i zamierzał stąd zabrać, więc on powinien być posłuszny i zdać się na Mycrofta. Nie żeby miał duży wybór.

Jak na człowieka pracującego całe życie za biurkiem, Mycroft zaskakująco sprawnie podniósł go i popchnął przed sobą, zmuszając do przebierania nogami, a jednocześnie mocnym uściskiem utrzymując przed upadkiem. Młodszy Holmes poszedł posłusznie.

Mycroft warczał po serbsku rozkazy tym swoim nie znoszącym sprzeciwu tonem, którego Sherlock tak nie cierpiał. Pchał go przed sobą, półnagiego prosto na dwór, momentami trafiając w świeże rany na plecach, ale detektyw tylko szedł, tłumiąc jęk i zdając się na brata, pierwszy raz od dwóch lat powierzając sterowanie komu innemu.

Na dworze nie było może bardzo zimno, ale Sherlock zaczął się trząść jak osika, ledwie poczuł pierwszy podmuch wiatru. Jęknął w proteście, gdy brat zbyt mocno szarpnął za nadwerężone ramię, ale Mycroft tylko kazał mu się zamknąć, mrucząc inwektywy pod adresem dowódcy tej placówki i grożąc prowadzącemu ich chłopakowi, że „przełożeni dowiedzą się o niekompetencjach". W porównaniu z tym, co Sherlock dotąd słyszał, brat miał dość ubogi zasób słownictwa, gdy chodziło o przekleństwa, ale to wystarczyło, by wystraszony młodzik w te pędy otworzył jeden z samochodów i pognał do stróżówki, by otwarto bramę.

Sherlock został brutalnie wepchnięty na tylne siedzenie antycznego jeepa, a Mycroft usiadł za kierownicą. Ze wszystkich niedorzecznych rzeczy, jakie mogły mu przyjść w tej chwili do głowy, detektyw pomyślał przede wszystkim o tym, że od piętnastu lat nie widział brata prowadzącego jakikolwiek pojazd. Nie wiedział nawet, czy oficjalnie Mycroft ma do tego prawo, ale w tej chwili naprawdę go to nie obchodziło. Starszy Holmes odpalił silnik i jeep potoczył się po boleśnie wyboistej drodze.

xxx

Praca w terenie. Najgorsze, co mogło być. Wyjazd z Anglii. Hałas. Ludzie. Przenikanie pod przykrywką do siedziby wroga. Brud. Smród.

Koszmar.

Mycroft miał nadzieję, że Sherlock doceni jego starania, choć nie spodziewał się, by braciszek wyraził głośno swą wdzięczność. Jak na razie jedynym, co słyszał, były stłumione jęki z tylnego siedzenia, gdy samochód podskakiwał na czymś, co udawało drogę. Holmes wiedział, że jazda nie należy do przyjemnych, ale skoro dotąd wszystko poszło zgodnie z planem, zamierzał oddalić się jeszcze trochę, nim stanie na poboczu, by rozwiązać Sherlocka i okryć go czymś, jako że samochód nie posiadał ogrzewania chyba nawet w czasach swojej świetności.

– Mike? – wychrypiał Sherlock. – Niedobrze...

Owszem, niedobrze. Sherlock nie nazywał go tak, odkąd skończył sześć lat. Mycroft zerknął w lusterko, ale po ciemku niewiele zobaczył.

– Przed nami godzina jazdy, Sherlocku, postaraj się... – Mycroft urwał, bo odgłosy zza pleców świadczyły jednoznacznie, że Sherlock właśnie pozbył się zawartości żołądka, o ile cokolwiek w nim miał. Ach, takie „niedobrze"...

Holmes westchnął i zjechał na pobocze, tylko nieco bardziej nierówne niż droga. Wysiadł i rozwiązał bratu ręce, a Sherlock zwinął się na siedzeniu.

– Jesteś wolny – odezwał się Mycroft, sięgając do bagażnika po kurtkę, którą narzucił na gołe plecy brata. – Możesz spać.

– Mmm... Mike...

– Śpij. – Mycroft nie był pewien, czy Sherlock zasypiał, czy tracił przytomność, ale w tej chwili najlepszym, co mógł zrobić, było wrócenie do kwatery, gdzie miał ludzi dość kompetentnych, by udzielić detektywowi pierwszej pomocy.

Jazda, wbrew optymistycznym założeniom Mycrofta, zajęła prawie półtorej godziny, głównie dlatego, że Holmes nie był w stanie zaufać pojazdowi i jechać szybciej. Miał poważne obawy, że samochód mógł się rozsypać w każdej chwili, a to byłoby wysoce niepożądane. Lepiej wolniej, ale pewniej. Tak długo, jak Sherlock spał i nie odczuwał niewygód podróży, mogli jechać.

Gdy dojeżdżali, Mycroft zadzwonił do swoich ludzi i kazał im czekać z lekarzem w pogotowiu. Ze względu na obecną sytuację w Londynie i zagrożenie terrorystyczne, Holmesowi zależało na tym, by brat był jak najprędzej zdolny do pracy. Dlatego też ledwie zatrzymał samochód przed drzwiami, dwóch sanitariuszy sprawnie wyciągnęło Sherlocka i ułożyło na noszach.

xxx

Leżał na brzuchu, zupełnie płasko, przez co oddychanie przez zatkany nos stało się niemożliwe. Gardło miał wysuszone na wiór i potrzeba było całego samozaparcia, na jakie było go w tej chwili stać, by zapanować nad kaszlem. Sherlock zamarł bez ruchu, nie chcąc zdradzić, że się ocknął. Obecna pozycja dała mu trochę wytchnienia, ale ulga była tylko chwilowa. Zaraz potem przyszła panika, gdy ktoś... Rozbierał go? Boże, dlaczego? Co chcieli zrobić?

Włosy opadały mu na twarz, prawie całkowicie ją zasłaniając, dlatego Sherlock zdecydował się rozchylić powieki. Wzrok miał zamglony, ale dostrzegł mężczyznę w kożuchu i futrzanej czapce.

Ktoś przejechał mu czymś po plecach i Sherlock w przypływie impulsu spróbował się przetoczyć, przerażony zmianą otoczenia i podejścia oprawców, ale czyjeś ręce powstrzymały go przed tym. Skąd ta zmiana? Co chcieli mu zrobić tym razem?

– Mógłbyś nie sprawiać nam więcej kłopotów, niż już sprawiłeś, braciszku – usłyszał głos niewątpliwie należący do Mycrofta. Dopiero teraz przypomniał sobie ucieczkę z celi i jazdę jeepem. Więc jednak mu się to nie przyśniło...

Mężczyzna, który dopiero co uchronił go przed upadkiem z noszy, pomógł mu usiąść. Sherlock chciał odpowiedzieć, ale tylko zaniósł się kaszlem. Ktoś podał mu szklankę z wodą i detektyw pił chciwie, próbując ignorować ból żeber i skurcze żołądka, pił pierwszą wodę od kilku dni, która nie była rdzawa i obrzydliwa, nie smakowała chlorem i brudem.

– Albo to kwestia ubrania, albo utyłeś, odkąd się ostatnio widzieliśmy – wychrypiał po chwili, gdy opanował oddech.

– Ach, tak, muszę się przebrać. Zdaje się, że mój ubiór cię niepokoi – odbił piłeczkę Mycroft, bezbłędnie wyłapując reakcje młodszego brata. Sherlock nie odpowiedział, jedynie skrzyżował ciasno ramiona, po części z zimna, po części z chęci zrobienia czegokolwiek z rwącym bokiem. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, że żebra po lewej stronie pokrywał jeden wielki siniec.

– Macie tu łazienkę? – spytał Sherlock i wstał powoli, wdzięczny, że nogi nie ugięły się pod nim. Tego by tylko brakowało, żeby brat znowu go łapał. – Muszę się umyć.

– Doktorze Harris, zostawiam go w pańskich rękach – odezwał się Mycroft. – Doprowadźcie go do takiego stanu, żeby nadawał się do dalszej podróży. Londyn czeka.

– Jasne – kiwnął głową lekarz. Choć starszy, był krzepki i nie wyglądało na to, żeby mógł mieć problemy z utrzymaniem detektywa, gdyby zaszła taka konieczność. – Sherlock, tak? – upewnił się. – Chodź, poradzimy coś na to wszystko – powiedział ciepło.

Sherlock pozwolił zaprowadzić się do łazienki, gdzie doktor Harris pomógł mu pozbyć się resztek brudnego ubrania i wejść pod prysznic. Londyn czeka... Sherlock trzymał się tych słów równie mocno jak ściany, żeby ustać na nogach pod strumieniem. Rany na plecach paliły, ale woda była ciepła, rozgrzewała i zmywała brud ostatnich dni. Nawet żołądek przestał się tak kurczyć, choć Sherlock cały czas ochronnym gestem przykładał wolną rękę do boku. Musiał coś sobie naciągnąć gdy szarpał się w kajdanach, ale ramię było całe i w miarę sprawne.

Jeszcze do niedawna powiedziałby, że nie da się spać na stojąco, ale w tej chwili miał wrażenie, że dryfował na granicy snu, gdy doktor wycierał go i zawiniętego w duży ręcznik prowadził z powrotem do pokoju.

Londyn, wracał do Londynu... Wiedział, że teraz już się nie powstrzyma, że spotka się z Johnem... Ostatnio coraz częściej słyszał w głowie głos przyjaciela, najwyższa pora zobaczyć się z nim naprawdę. John będzie przeszczęśliwy, Molly się ucieszy... Nie odzywał się do niej przez te dwa lata, ale tak było dla niego bezpieczniej, odciąć się od wszystkiego... Aż przyzwyczaił się do tego, że słyszał w głowie głosy przyjaciół, zwłaszcza Johna, gdy robiło się źle, niebezpiecznie, pechowo... Tak, dla poczucia bezpieczeństwa.

– Jadłeś coś? – zagadnął doktor, przemywając kolejno rany na plecach. Sherlock siedział na łóżku, pochylony, i podpierał się mniej nadwerężoną ręką, żeby nie polecieć do przodu.

– Nie, odkąd mnie złapali – odpowiedział, bo pokręcenie głową nasiliłoby tylko zawroty głowy. – Dawali wodę, bo mdlałem... Ohydną.

– Kiedy jadłeś? – indagował dalej doktor Harris. – Mamy trzydziesty października – podpowiedział.

– Będzie trzy dni – mruknął Sherlock, usiłując udawać przed samym sobą, że nie robi mu się słabo.

– Niedobrze... No nic, damy sobie radę.

Nadmierny optymizm i troskliwość lekarza były nieco irytujące, ale Sherlock nie protestował. Pozwolił się opatrzyć do końca, jednocześnie mając przed oczami Johna i próbując wyobrazić sobie, jak on by to zrobił. Pewnie byłby ostrzejszy i miał większe pretensje o to, że detektyw wpakował się w kłopoty...

Ciężko było utrzymać otwarte powieki. Sherlock dryfował, a od snu czy omdlenia powstrzymywał go jedynie fakt, że doktor Harris ciągle coś przy nim robił, dotykał, urażał i przynosił częściową ulgę. Mówił coś do niego, ale detektyw przestał zwracać na niego uwagę. W luźnej koszuli, zapewne należącej do brata, zrobiło mu się trochę cieplej i zupełnie odjechał. Dlatego też otworzył szeroko oczy w poczuciu paniki, gdy poczuł igłę wbijaną znienacka w zgięcie łokcia.

–Szszsz, spokojnie, to pomoże – odezwał się uspokajająco lekarz, a Sherlock, wyrwany z letargu, zdał sobie sprawę, że to tylko kroplówka. – Jesteś odwodniony, a podejrzewam, że w tej chwili chcesz spać, nie jeść. Na lot będzie w sam raz.

– Mhm...

– Jeszcze nie teraz, za chwilę będziesz mógł spać w samolocie. – Doktor Harris zmusił go do wstania. – Brat już na ciebie czeka.

Co? Ach, tak, samolot... Londyn... Sherlock poszedł na miękkich nogach, coraz bardziej otępiały. Czuł się nieco znośniej, najwyraźniej w kroplówce musiało być coś przeciwbólowego, ale też coraz bardziej chciał jedynie położyć się i spać. Tylko to, że doktor podtrzymywał rozmowę i zmuszał go do odpowiedzi sprawiło, że Sherlock nie przysnął w samochodzie, którym jechali do samolotu.

Mycroft siedział już w środku, a na stoliku trzymał rozłożonego laptopa. Na widok brata pokonującego schody wstał i przejął go w progu od doktora. Sherlock przeszedł razem z nim na tył samolotu, gdzie znajdowały się prycze Z rozmowy toczonej w jego obecności doleciało do niego jedynie przypomnienie, by prześwietlił żebra, ale w tej chwili nie było to takie ważne. Priorytetem było znalezienie względnie wygodnej pozycji i restart.

– Sherlock? Bracie? – Mycroft pochylał się nad nim, gdy Sherlock uznał prawy bok za najlepszą opcję i skulił się na wąskiej pryczy.

– Mmm?

– Doktor Harris i ja będziemy z przodu. Gdyby nastąpiły jakieś niepożądane problemy, zawołaj.

xxx

Przelot minął bez zakłóceń. Sherlock przespał całą podróż, wystarczająco wyczerpany, by zmęczenie wzięło górę nad ewentualnymi niewygodami. Mycroft zwlekał aż do końca i obudził brata dopiero w momencie, gdy już wylądowali i trzeba było przejść do samochodu. Choć żaden z Holmesów nie powiedział słowa, obaj odetchnęli, gdy znaleźli się z powrotem w Anglii. Dla Mycrofta skończyła się mordęga związana z pracą w terenie, w obcym państwie, z ryzykiem zdemaskowania. Holmes podejrzewał, że tygodniowa nieobecność skutkowała kolosalnymi zaległościami, więc chciał jak najprędzej znaleźć się w biurze.

Sherlock natomiast... Na razie sukcesem było, że trzymał się na nogach i zdołał zjeść śniadanie, a potem patrzył nieco mętnym wzrokiem, gdy jechali z lotniska do miasta. Ponieważ doktor Harris nalegał bardzo stanowczo na dodatkowe badania, Mycroft zostawił go razem z Sherlockiem w szpitalu, a sam pojechał prosto do biura. O brata chwilowo nie musiał się martwić, wystarczył jeden telefon, by Anthea zajęła się odebraniem go potem i przewiezieniem do domu swojego pracodawcy.

Tak jak Mycroft słusznie założył, ilość spraw do załatwienia była wręcz nieprzyzwoita. Nic więc dziwnego, że był późny wieczór, gdy względnie ogarnął chaos na biurku i w skrzynce mailowej. Doktor Harris, tak jak się umówili, został z Sherlockiem w domu Holmesa, więc Mycroft był na bieżąco informowany. Teraz, skoro skończył pracę, doktor także mógł wrócić do siebie.

Gdy Mycroft zajechał pod dom, ze zdziwieniem zauważył, że na piętrze w pokoju zajmowanym zwykle przez Sherlocka paliło się światło, a okno było otwarte na całą szerokość, mimo chłodu na dworze. Starszy Holmes, zaniepokojony tym dość dziwnym widokiem, polecił kierowcy przyjechać następnego dnia jak zwykle kwadrans po ósmej i pospieszył na piętro.

Mimo zimna w pokoju, Sherlock spał na brzuchu, kiepsko przykryty dwoma kocami. Na biurku paliło się światło. Mycroft w pierwszej kolejności zamknął okno, które w połączeniu z otwartymi drzwiami dawało nieprzyjemny przeciąg, a potem zaciągnął szczelnie zasłony i powiesił równo rzuconą na krześle koszulę. Podniósł koce z podłogi i narzucił je na Sherlocka, ostrożnie, żeby go nie obudzić, a potem zgasił światło i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Minęło może pół godziny. Mycroft zaparzył herbatę i z filiżanką udał się do gabinetu, by przejrzeć domową korespondencję. Zdążył otworzyć rachunki i złożyć je w stosik do zapłacenia, gdy usłyszał najpierw łomot, jakby coś się wywróciło, a potem otwierane z rozmachem drzwi. Ponieważ nie było zbyt wielu opcji, starszy Holmes wstał i wyjrzał na korytarz.

Sherlock stał w drzwiach sypialni i patrzył czujnie po korytarzu, a Mycroft nie mógł się oprzeć wrażeniu, jak gdyby oceniał swoje szanse i szukał drogi ucieczki. Dopiero gdy dostrzegł brata, wyprostował się i przybrał maskę obojętności. Mycroft pozwolił mu na to, udał, że niczego nie zauważył.

– Potrzebujesz czegoś? – zagadnął obojętnym tonem. Podszedł aż do progu i dopiero wtedy Sherlock uznał za stosowne zareagować. Cofnął się do pokoju i zrobił ruch, jakby chciał trzasnąć drzwiami, ale powstrzymał się w pół ruchu. Zerknął na Mycrofta, starając się pokryć swoje zmieszanie, i odchrząknął.

– Nie, nic mi nie trzeba – oświadczył. Okręcił się na pięcie i wrócił prosto do łóżka.

Mycroft stał prze moment niezdecydowany, ale uznał, że najrozsądniej będzie wyjść. Odruchowo sięgnął do wyłącznika, ale Sherlock, jak gdyby spodziewając się tego, otworzył nieoczekiwanie oczy.

– Zostaw.

Starszy Holmes skinął tylko głową i wyszedł, zostawiając zarówno światło, jak i uchylone drzwi. Niemy przekaz został zrozumiany.