Zawsze mi przeszkadzasz. Jesteś zbyt głośny. Do wszystkiego się wtrącasz i wszędzie wsadzasz nos. To irytujące. I wydaje ci się, że nie wiem kiedy wkradasz się do mojej pracowni i nie czuję twojego spojrzenia błądzącego za każdym moim ruchem. Nie pozwalasz mi się skupić. Nerwowo przygryzam wargi i obracam w palcach pióro za każdym razem, nie rozumiejąc dlaczego tak intensywnie odczuwam twoją obecność. Od samego początku skupiasz na sobie całą uwagę i choć doprowadzasz mnie do szaleństwa, nie potrafię cię nienawidzić. Wzbudzasz we mnie skrajnie różne emocje, a ja chcę się w końcu określić, które biorą górę. Czyżbym naprawdę nie potrafił? Albo po prostu nie dopuszczam do siebie prawidłowości odpowiedzi na to jakże nurtujące pytanie, w obawie, że to mogłoby w choćby najmniejszym stopniu zamącić mój nieskalany żadnymi błahostkami umysł.
Wkurza mnie w tobie wszystko. To, że nawet najbardziej poważną sprawę obracasz w żart, śmiejąc się przy tym na całe gardło. To w jaki sposób walisz sztućcami o stół, kiedy jesteś głodny. I to, kiedy wsadzasz sobie te durny pałeczki do nosa. Kto to w ogóle wymyślił? Nie przeszkadza ci, że robisz z siebie głupka, nie boisz się powiedzieć czegoś co może się okazać nie na miejscu. Bo generalnie to ty nie boisz się niczego, zupełnie niczego. Tego akurat ci po cichu zazdroszczę. Jednak najbardziej ze wszystkiego wnerwia mnie fakt jak skutecznie potrafisz zająć moje myśli, rękami i nogami się zapierając, byle by ich nie opuszczać. Ponadto robisz to z taką niezamierzoną precyzją, że nie mam pojęcia jak się przed tym bronić.
Z rozmyślań wyrywa mnie cichy dźwięk pochrapywania. Czuję jak brew drga mi nieznacznie i wzdycham przy tym głęboko. Jak już próbujesz się chować za półkami to chociaż nie zasypiaj, do cholery.
Mija jeszcze chwila nim decyduję się wstać i do ciebie podejść. Wyglądasz dosyć niewinnie, słomiany kapelusz zasłania ci oczy i wydajesz się śnić o czymś przyjemnym, bo kąciki twoich ust kierują się do uśmiechu. I co ja niby mam z tobą zrobić?
Biorę kolejny głęboki wdech i płynnym ruchem cię podnoszę, by zaraz położyć na kanapie w rogu pomieszczenia. Pozwalasz mi na to, więc decyduję się usiąść obok ciebie. Zauważam, że twoja koszula jest cała pognieciona, z plamami pomidorowego sosu gdzieniegdzie, a z otwartych teraz ust spływa cieniutka strużka śliny. Jesteś zupełnie nieatrakcyjny, a ja mimo to nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Dlaczego? Jest tyle pytań, na które nie potrafię znaleźć jasnej odpowiedzi…
- Trafcio..- mruczysz niewyraźnie, a ja w tym momencie czuję jak puls wyraźnie mi wzrasta. Chcę się odsunąć, ale nie pozwalasz mi na to, oplatając ręką dookoła pasa, na co klnę pod nosem, że dopuściłem w ogóle do tak irracjonalnej chwili słabości. To nie powinno mieć miejsca.- Trafcio.. Zostań tak przez chwilę.
Wiem, że na moje policzki wkrada się blady rumieniec i nie potrafię tego powstrzymać. Choć chcę się odsunąć i wywalić cię z mojej kajuty, mówiąc żebyś tu nigdy więcej nie wracał, zamiast tego pochylam się nad tobą i pozwalam ci się przytulić. I ze zdziwieniem stwierdzam, że ta sytuacja pomimo tego, że jest kłopotliwa, może się również zaliczyć do tych z serii przyjemnych. Ale tylko odrobinkę przyjemnych.
