Dziełko inspirowane fanficiem Borysa68 o tytule: „Ashtuzual – the Orc and the Ranger". Pragnę mu podziękować za to wspaniałe dzieło.
Prawa autorskie należą do tych, do których należą, bleble etc. itd...
Walka z mieszaną orczo-ludzką grupą łowców niewolników skończyła się szybko. Tarkil miał się zająć trzema rannymi wrogami, by nie sprawili więcej kłopotów, a Aravir uwolnić z więzów ofiary orków.
Młodszy strażnik porozcinał więzy kolejnym kobietom. Tak się złożyło, że pierwsze były trzy krasnoludzice. Jakie one brzydkie, kwadratowe babochłopy, pomyślał. Kolejna była jakaś niczym się nie wyróżniająca, no poza tym, że była przez Eru wie ile dni regularnie bita i gwałcona, co odbiło się na jej wyglądzie, dziewczyna ze społeczności haladimskiej. Ostatnia była orczyca. Aravir zawahał się i wstrzymał sztylet, nie wiedząc czy rozciąć więzy orczycy, czy poderżnąć jej gardło.
Jedna z krasnoludzic zaczęła błagać go, by ocalił życie orczycy. Mówiła coś, że orczyca jest jedną z nich. Nie rozumiał w jakim sensie kobieta krasnoludów może czuć jakąś wspólnotę z orczycą. Z mieszaniną zainteresowania, zdziwienia i obrzydzenia patrzył na orczycę. Nigdy wcześniej nie widział tak odrażającego stworzenia. Zabijając orków nie zwracał uwagi na ich ohydną postać. Orkowie w jego oczach to śmiertelnie niebezpieczne kreatury Morgotha, zasługujące tylko na śmierć. Teraz zaś patrzył na orczycę z bliska. Tak jak orkowie rodzaju męskiego byli uczynieni jako odrażająca parodia dzieci Iluvatara, tak orczyca była odrażającą kpiną z tego jaka powinna być kobieta. Może krasnoludzice były kwadratowymi babochłopami i podobno rosły im brody (te akurat ich nie miały), a hobbitki niskie, elfki zaś eterycznie nieziemskie, kobiety ludzkie zaś najczęściej brudne i zawszone. Lecz wszystkie wyglądały tak jak powinny, były sobą, a nie czymś powołanym do życia wolą Czarnego Nieprzyjaciela Świata tylko po to by wydawać na świat kolejnych żołnierzy mroku. W ogóle wcześniej się nie zastanawiał skąd się biorą nowi orkowie, jak jest zorganizowane ich społeczeństwo, czasem nawet żartowano, że rodzą się z kamienia. Nie miało to zresztą znaczenia, jaka była prawda. Teraz miał przed oczami stworzenie o mocnej szczęce, z kłami jak u zwierzęcia, szponiastymi łapami, płaską twarzą i szerokim nosem, na dodatek drżące i z szeroko otwartymi ze strachu oczami. Szczęściem się nie darła, bo uszy Dunedana nie zniosłyby jej skrzeczącego krzyku. Skoro była związana musiała być snagą, niewolnikiem, to tłumaczyło brak kolczyków, tatuaży, więzy na rękach i nogach i ogólnie nędzną postać orczycy. Tylko nie miało to dla Aravira żadnego znaczenia.
- Tarkil, dawaj tutaj – krzyknął do drugiego strażnika, który w tym czasie rozprawił się z rannymi orkami, okaleczając i unieruchamiając ich.
- Co jest? - na odchodne kopnął jednego z orków i podszedł.
- Patrz orczyca, jakie bydle, widziałeś coś takiego kiedyś? - cały czas mówił w Sindarinie.
Starczy strażnik stanął obok Aravira, trzymał w ręku, kilka noży, które zabrał jeńcom. Chciał je dać uwolnionym kobietom, by same wymierzyły sprawiedliwość swoim oprawcom.
- Nie, ale weź zabij to, bo mi się przewraca w bebechach jak na to patrze – warknął.
- To daj nóż, nie będę swojego brudził – Aravir wyciągnął rękę.
Tarkil mu dał marnej jakości nóż, produkt anonimowej orczej kuźni z Gór Mglistych. Aravir schylił się i zręcznym ruchem podciął gardło orczycy. Odwrócił się ku krasnoludzicy, która nie miała zbyt wyraźnej miny.
- Waćpani wybaczy, lecz nie możemy pozostawić koło nas nawet jednej z tych istot – powiedział, a krasnoludzica pokiwała ze smutkiem głową.
