Po dwudziestej drugiej, gdy gasły światła w kampusie i wszyscy zamykali się w swoich pokojach, by zasnąć spokojnym snem lub w tajemnicy przeglądać Internet do późna, Bakugou zawsze leżał na plecach w rozkopanej pościeli. Obserwując świeżo pomalowany sufit, nie myślał o niczym szczególnym. Niezasłonięte okno wpuszczało do środka nocne światło, a uchylony lufcik zapełniał pomieszczenie szumem przejeżdżających aut oraz poruszanych wiatrem liści. W zabudowanym mieście nie dało się usłyszeć śpiewu świerszczy, lecz czasem, szczęśliwym trafem, niedaleko szczekał jakiś pies wyprowadzany na spacer.
Wysoka temperatura opadała do tolerowanego minimum, a pot wzdłuż palców i pachwin więcej nie przepływał. Wciąż wilgotne po prysznicu włosy zlepiały się z materiałem poszewki, gdy stopami naumyślnie skopywał kołdrę z materaca. Czarna koszulka na ramiączka podwijała się lekko od dołu, kiedy szorstkimi palcami drapał mięśnie brzucha.
Umysł miał pusty, kompletnie wyczerpany po dniu ciężkiej pracy, godzinach nauki. Lubił dziwne pulsowanie w skroniach; niemalże dudnienie zalegającej ciszy, atakującej najgłębsze partie uszu. To było takie inne od regularnego hałasu: gromkich wrzasków, huków eksplozji i wysokich stopni ognia. Takie nietykalne, delikatne, zimne.
A odkryty zza chmur Księżyc tylko trochę kolorem przypominał prawą stronę włosów Todorokiego.
Bo nie myślał o niczym, zupełnie.
Z drugiej strony, w swoim pokoju, młody Shouto przyznawał dokładnie to samo, kojarząc grzejące ciepło pościeli do powiewów bombowych impaktów z rąk Katsukiego.
Tylko przez tę krótką chwilę, nic nieznaczący moment.
