Witam!

Tym razem pojawiam się z opowiadaniem, które wysyłałam na konkurs organizowany przez "Zwiadowców" na facebooku. Tematem była odpowiedź na pytanie "Jak potoczyłyby się losy świata, gdyby Halt został królem Clonmelu?". Niestety, nic nie wygrałam, ale z opowiadania jestem nawet całkiem zadowolona, więc postanowiłam się nim podzielić :)

Bohaterowie nie są moi, do przeczytania potrzebna jest znajomość tomów 1-8 :)

Akcja rozpoczyna się na końcu części 8 (tj. "Królowie Clonmelu")


Rozdział 1

Sean wiedział, że kiedyś zostanie królem. Wuj Ferris nie miał żony ani dzieci, więc względem krwi to on był następny w kolejce do tronu. Zdawał sobie z tego sprawę i dotychczas, jako namiestnik, robił co w jego mocy, by ludziom żyło się lepiej. Musiał przyzwyczaić się do odpowiedzialności, która kiedyś miała spocząć na jego barkach.

Owszem, wyobrażał sobie niekiedy swoją koronację, lecz w jego myślach miała ona miejsce dopiero w odległej przyszłości, po tym, jak jego wuj spokojnie odejdzie ze starości. Nigdy nie spodziewał się, że mianowanie go nowym władcą Clonmelu będzie mieć miejsce w zaledwie parę dni po zamordowaniu króla przez genoweńskich zabójców w trakcie Sądu Opatrzności, w którym staną w szranki przedstawiciel sekty pragnącej przejąć kontrolę nad państwem i słynny Rycerz Wschodzącego Słońca, o którym legendy krążyły w Hibernii od stuleci. A już tym bardziej nie przypuszczałby, że osobą informującą go o tym fakcie będzie jego wuj Halt, prawowity dziedzic tronu, do niedawna jeszcze uznawany za zmarłego.

Młody żołnierz przeczesał palcami włosy, próbując zrozumieć całą tę sytuację. W ciągu ostatnich dni wszystko działo się tak szybko, że nawet nie miał czasu przyjąć do wiadomości, co właściwie się wydarzyło. Wszyscy wymagali od niego szybkich decyzji, których skutek mógł bardzo odbić się na przyszłości kraju. Taka presja niejednego potrafiła doprowadzić do szaleństwa.

Zawsze najłatwiej myślało mu się poza murami zamku. Z tego też powodu znalazł się teraz w niewielkim zagajniku, który pełnił funkcję zamkowego ogrodu. Spacerował między drzewami, próbując przekonać siebie samego, że naprawdę zasiądzie na tronie Clonmelu.

Myślał właśnie nad konieczną rozbudową armii, kiedy usłyszał za sobą czyjeś kroki. Odwrócił się, by zobaczyć idącego w jego kierunku Horace'a. Symptomy po wypiciu wody z narkotykiem poszły już w niepamięć i rycerz znów był w pełni sił, oczekując tylko aż Halt załatwi wszystkie formalności związane z zrzeczeniem się korony.

- Też masz już dość tych wszystkich wielmożów siedzących ci na głowie? – zagadnął Aralueńczyk. – Dziwię się, że Halt jeszcze tam wytrzymuje.

- Wychowując się na zamku Dun Kilty, nie da się uniknąć kontaktów z wiecznie niezadowolonymi baronami – westchnął Sean, ale uśmiechnął się. – Nigdy nie byłem dobrym dyplomatą.

- Mnie to mówisz – Horace zaśmiał się, kładąc dłoń na rękojeści miecza. – Iść, rozbić wrogom łby i wrócić w jednym kawałku. To moje motto. Konwenanse są lepsze dla zwiadowców.

- Zwiadowcy… - Ta nazwa wciąż brzmiała dla przyszłego króla obco i tajemniczo. – Wiesz, nie dziwię się wujowi, że zrezygnował z korony. Nie wygląda na osobę, która lubiłaby spędzać dużo czasu w jednym miejscu.

- Halt? Zdecydowanie nie. Znając go, umarłby z nudów po kilku dniach bezczynnego siedzenia w zamku. Żal byłoby mi tych wszystkich doradców, którzy musieliby znosić jego humory. – Pomimo żartobliwego tonu, w głosie aralueńskiego rycerza dało się wyczuć wielki szacunek do szpakowatego zwiadowcy.

Horace zerknął w bok, na starą rzeźbę, która już dawno utraciła swoje pierwotne kształty i zamiast kobiety stanowiła teraz tylko bezkształtną masę. I wtem, kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie.

- Uważaj! – krzyknął przyszły król, odpychając młodego rycerza na bok. Ten, zaskoczony nagłym czynem towarzysza, stracił równowagę i przewrócił się. W tym samym momencie dał się słyszeć charakterystyczny świst i krzyk Hibernijczyka, kiedy krótki bełt z kuszy wbił się w jego bok.

Sean upadł, instynktownie chwytając się za zranione miejsce. Rana nie była głęboka, ale bardzo bolesna i skutecznie uniemożliwiała mu przyłączenie się do Horace'a, który zdążył już wstać i wyciągnąć miecz, kierując się w stronę, z której nadleciał pocisk. Młody rycerz dobrze wiedział, że w tej chwili jego najważniejszym zadaniem było pozbycie się zabójcy.

Miał wcześniej dziwne wrażenie, że widział błysk purpury w krzakach, ale wziął to za pozostałości otępienia po wypiciu zatrutej wody. Wypominał sobie teraz, że nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. Celowanie z kuszy będąc ukrytym w krzakach nie było dla Genoweńczyka niczym nadzwyczajnym. Tak samo jak szybka ucieczka z miejsca zbrodni.

Zanim Horace zdołał zorientować się w sytuacji, zabójca zdążył już dostać się w zupełnie inną część ogrodu i zniknąć w krzakach. Prawdopodobnie nawet nie sprawdzał, czy dobrze trafił i uciekł od razu, jak usłyszał krzyk Seana. Pościg był w tym wypadku bezcelowy. Postawny młodzieniec, taki jak on, nie miał szans dogonić szybkiego i zwinnego Genoweńczyka w gęstych zaroślach, nawet jeśli ten miał na sobie utrudniającą nieco ucieczkę pelerynę.

Odwrócił się znów w kierunku Hibernijczyka. Sean siedział skulony, trzymając się za krwawiący bok. Zaciskał zęby, starając się zignorować koszmarny ból spowodowany trafieniem. Bełt wciąż znajdował się w ranie, ale żołnierz wolał nie wyciągać go na własną rękę.

- Sean, nie ruszaj zbytnio rany, sprowadzę medyka – powiedział Horace, starając się zachować spokój.

Przez krótką chwilę wahał się między próbą zaniesienia namiestnika do zamku a pobiegnięciem po pomoc, kiedy w oknie zamku ujrzał jednego ze strażników. Włożył palce do ust i gwizdnął, zwracając na siebie uwagę.


Horace siedział na korytarzu, czekając na jakieś wieści od medyków. Kiedy tylko zaniesiono Seana do zamku, zajęło się nim sześciu uzdrowicieli, którzy do tej pory nie podali nikomu żadnych informacji na temat zdrowia namiestnika.

Młody rycerz cały czas wyrzucał sobie swoją ignorancję. Jak mógł nie skojarzyć przebłysków purpury z czającym się w krzakach Genoweńczykiem? W dodatku strzała była przeznaczona dla niego i gdyby nie szybka reakcja Hibernijczyka, to on leżałby teraz zamknięty w komnacie z gromadą medyków. O ile w ogóle by przeżył. Zawdzięczał Seanowi życie, a nie mógł się mu w żaden sposób odwdzięczyć.

Skupiony na swoich myślach, nie zauważył nawet Halta, który podszedł do niego i usiadł obok na kamiennej ławce.

- Jakieś wieści w sprawie Seana? – spytał zwiadowca. Horace podniósł głowę, niezbyt zaskoczony obecnością przyjaciela. Wiedział, że Halt martwi się o swojego siostrzeńca, nawet jeśli specjalnie tego nie okazywał.

- Niestety nie. A nawet jak pytałem, to i tak nie chcieli nic powiedzieć – mruknął z niezadowoleniem.

- Mogą ci nie ufać – stwierdził zwiadowca. – Nawet jeśli zdobyłeś sławę podczas Sądu Opatrzności, pozostajesz dla nich obcym. Ludzie tacy są. Dbają o ciebie wtedy, kiedy potrzebują ochrony. Skoro uwolniłeś ich od Odszczepieńców, nie czują już zagrożenia – wyjaśnił, po czym dodał gorzko: - Poza tym, mogą mieć do ciebie żal, że to nie ty zostałeś trafiony.

- To wszystko moja wina. – Horace ukrył twarz w dłoniach. – Powinienem był się domyślić…

Nie skończył, ponieważ w tym momencie otworzyły się drzwi do komnaty i wyjrzał zza nich jeden z medyków. Miał długą, siwą brodę, a jego strój w paru miejscach był poplamiony krwią. Kiedy zobaczył Halta, od razu skierował się w jego stronę.

- Mamy dobrą i złą wiadomość – powiedział z wyraźnym, hibernijskim akcentem. - Dobra wiadomość jest taka, że bełt z kuszy nie uszkodził żadnych ważniejszych organów.

- A zła? – spytał Horace, zanim zdążył się powstrzymać. Uzdrowiciel rzucił mu krótkie spojrzenie, ale odpowiedział patrząc znów na zwiadowcę.

- Grot strzały był pokryty trucizną, której jeszcze nie rozpoznaliśmy. Udało nam się zatamować krwawienie, ale obawiamy się, że rana może się tak szybko nie zasklepić.

- Rozumiem, że będzie trzeba przesunąć koronację. – Bardziej stwierdził niż spytał starszy z Aralueńczyków.

Już sama mina uzdrowiciela nie mówiła nic dobrego, jednak ani Halt, ani Horace nie spodziewali się takiej odpowiedzi.

- Możliwe, że trzeba będzie ją odwołać.


Baronowie i książęta zebrani w sali tronowej przekrzykiwali się wzajemnie, nie dając nikomu dojść do słowa. Halt, stojący pod ścianą wraz z królewskim sekretarzem Malachim, zaczynał już tracić cierpliwość.

Początkowo informacja o bardzo złym stanie Seana miała pozostać tajemnicą, jednak w jakiś dziwny sposób godzinę później cały zamek był już poinformowany. Z tego też powodu wszyscy wielmoże zebrali się w jednym miejscu, dyskutując, który z nich powinien zostać królem, kiedy Sean umrze.

„Widać, jak dobrze mu życzą" – pomyślał gorzko Halt, nawet nie próbując włączyć się do bezsensownej dyskusji. Wiedział, że i tak nie dojdą do porozumienia. Każdy myślał tylko o sobie i swojej kieszeni.

Malachi, niewysoki, okrągły człowieczek o poczciwej twarzy, spoglądał na kłócących się baronów z rosnącym strachem w oczach. Do niego należało zaprowadzenie spokoju w komnacie, jednak w tym gwarze wszystkie jego wysiłki szły na marne.

- Panowie… Panowie, proszę o spokój! Pano…! - Urwał, bo w jego stronę poleciał srebrny puchar, uderzając w ścianę z głośnym brzękiem zaledwie kilka cali nad głową urzędnika. Sekretarz wydał z siebie cichy kwik, nieświadomie robiąc krok w stronę wyjścia.

Próbował niezauważenie wydostać się z sali, jednak zatrzymała go silna ręka Halta, zaciśnięta na jego nadgarstku. Zwiadowca skinął do niego głową, po czym gwizdnął głośno, zatrzymując na moment kłótnię wielmożów.

- W ten sposób do niczego nie dojdziemy – powiedział, kiedy wszyscy zwrócili się w jego stronę z pytającym spojrzeniem. – Poza tym, Sean prawdopodobnie wyzdrowieje, więc nie rozumiem, po co te wszystkie dyskusje.

- A co jeśli nie? – spytał jeden z baronów.

- Wtedy trzeba będzie wybrać nowego króla – odparł spokojnie Halt. – Nie sądzę jednak, by była taka konieczność.

- To co mamy robić? – odezwał się młody książę, stojący pod ścianą.

- Czekać – powiedział krótko zwiadowca.

Natychmiast znów odezwały się głosy: „Kraj nie może pozostać tak długo bez władcy!", „Musimy mieć kogoś na zastępstwo!", „Nie ma sensu liczyć na cud!". Po chwili w komnacie ponownie zapanował gwar.

- Panie Halt, to nic nie da – stwierdził Malachi, patrząc bezradnie na zebranych w sali wielmożów. – Oni nie chcą czekać. Jeżeli nie wybierzemy nikogo na tymczasowego władcę do czasu odzyskania przez namiestnika zdrowia, mogą wszcząć bunt.

Halt spojrzał na sekretarza, którego twarz wyrażała całkowitą bezradność. Widział w jego oczach troskę o przyszłość kraju, której brakowało obecnym w komnacie baronom i książętom. Żaden z tu obecnych nie mógł zostać namiestnikiem. Clonmel straciłby swoją i tak już słabą pozycję, stając się łatwym celem dla wrogów. Ludność zebrałaby się w niewielkie obozy, tracąc poczucie jakiegokolwiek patriotyzmu.

- Potrzebny jest władca, któremu można zaufać – powiedział Halt, patrząc na zebranych. - Taki, którego przywództwo nie będzie przez nikogo odrzucone, który będzie świadom, że po wyzdrowieniu Seana musi ustąpić z tronu.

Sekretarz przyjrzał się bliżej zwiadowcy, który tak bardzo przypominał króla Ferrisa. Widział, jak bracia bardzo się od siebie różnili. Podczas gdy młodszy z bliźniaków zdawał się cały czas nerwowy, tak starszy roztaczał wokół siebie aurę pewności i świadomości swoich czynów. Patrzył przed siebie doświadczonym wzrokiem wojskowego stratega i dowódcy. Malachi tylko pobieżnie poznał historię ucieczki Halta z Clonmelu, ale jedno wiedział na pewno. Żaden z obecnych w tym pomieszczeniu książąt nie był nawet w połowie tak dobrym kandydatem na władcę niż prawowity dziedzic tronu Dun Kilty.

- Myślę, że oboje wiemy, kto najlepiej nadaje się na to stanowisko – powiedział sekretarz, patrząc zwiadowcy prosto w oczy.

Halt nie odpowiedział. Rzucił raz jeszcze spojrzeniem w stronę baronów, między którymi zaczynało już dochodzić do rękoczynów, po czym skinął lekko głową.

- A już liczyłem, że nigdy do tego nie dojdzie.


Wciąż nie wierzę, że naprawdę to robisz – powiedział Horace, przyglądając się, jak Halt ponownie w ciągu ostatnich dni zakłada na głowę skórzaną koronę Clonmelu.

Mimo woli przypomniał sobie, jak przyjaciel odgrywał rolę swojego brata i obudził w zebranych wolę walki z Odszczepieńcami. W jego wyglądzie nie było praktycznie nic z pozostającego w cieniu zwiadowcy. Pewny siebie wzrok, odpowiednia postawa i władczy ton czyniły z niego doskonałego przywódcę ludu i dobrego króla, którego tym ludziom tak bardzo było trzeba.

Kiedy Horace dowiedział się o królewskim pochodzeniu Halta, nie potrafił wyobrazić go sobie jako księcia. A jednak, patrząc teraz na zwiadowcę w zupełnie innej wersji, bez szarozielonego płaszcza i niechlujnej fryzury, widział w nim prawdziwego monarchę.

- Ja nie wierzę, że ludziom tak łatwo było uwierzyć w moje cudowne zmartwychwstanie – mruknął w odpowiedzi zwiadowca, krzywo patrząc na wyszywaną złotą nitką szatę, którą przygotowywał dla niego służący. – I że Ferris nie miał żadnych ubrań, które nie rzucałyby się w oczy z odległości pięciu mil.

- Pociesz się, przynajmniej ta opaska nie jest wysadzana klejnotami – powiedział Horace z uśmiechem. Halt westchnął.

- Jakby Sean tu był, prawdopodobnie zabiłby cię za brak szacunku do Clonmelskiej korony.

Młody rycerz zaśmiał się cicho, ale po chwili spoważniał, zdając sobie sprawę z dość ważnej kwestii, która zastanawiała go od kilku godzin.

- Jak myślisz, jak długo będziesz musiał tu zostać?

Zwiadowca nie odpowiedział od razu. Zarzucił na siebie królewską szatę, podaną mu przez służącego i przez chwilę patrzył na siebie w lustrze, jakby nie rozpoznając swojego odbicia. Nie miał zamiaru farbować włosów jak Ferris, ale przycięta broda bardzo upodabniała go do zmarłego brata. Skrzywił się na tę myśl. Od czasu swojej ucieczki nie chciał mieć z nim nic wspólnego, a teraz nie dość, że nosił jego szaty i koronę, to jeszcze był tak samo ogolony.

- Mam nadzieję, że jak najkrócej – powiedział, odpowiadając na pytanie młodzieńca. – Jednak i tak o wiele za długo. Nie możemy tyle zwlekać, zważając na to, że Will o niczym jeszcze nie wie, a Odszczepieńcy oddalają się z każdą chwilą. Horace, – Halt spojrzał poważnie na swojego młodego przyjaciela – muszę cię poprosić, żebyś opuścił już Dun Kilty. Dogoń Willa i ścigajcie dalej Tennysona i jego sektę. Postaram się dołączyć do was, kiedy tylko będę mógł.

- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – spytał raz jeszcze Horace, niezbyt zadowolony z perspektywy rozdzielenia z doświadczonym w takich sprawach zwiadowcą.

- Nie chcę. Ale to nadal są ci sami poddani, którzy potrzebują silnego władcy. A jeśli ma nim zostać Sean, korona nie może trafić w ręce kogoś spoza rodziny – wyjaśnił Halt z wyraźną niechęcią do czekającego go zadania. – Idź już, Horace. Nie trać czasu na koronację. Jedź i dogoń Willa.

Po tych słowach zwiadowca wyszedł z komnaty, obdarzając rycerza jeszcze jednym poganiającym spojrzeniem. „Nic tu po mnie" – stwierdził w myślach wojownik i poszedł w ślady przyjaciela.


I to tyle z pierwszego rozdziału :) W sumie jest ich 5, wszystkie zostały już napisane, także postaram się publikować je w miarę często.

Opinie będą mile widziane,

pozdrawiam, The High Warlock of Glitter