Czkawka biegł przez las. Gałęzie szarpały mu ubranie, raniły twarz i ramiona. Potykał się o korzenie. Każdy oddech odzywał się palącym bólem w jego klatce piersiowej. Miał wrażenie, że porusza się już jedynie siłą woli, ale wiedział, że nie może się zatrzymać. Nagle zobaczył prześwit między drzewami i jednocześnie poczuł chłodny powiew na karku. Morze...- pomyślał półprzytomnie uświadamiając sobie, że nie uda mu się uciec. Dobiegł do granicy klifu. Usłyszał trzask łamanej w biegu gałęzi. Wziął głęboki wdech i skoczył...
- Wstawaj Czkawka! Znowu spóźnisz się do kuźni. - rozległ się znajomy krzyk z parteru całkiem sporego domu wodza.
Czternastoletni chłopak tylko westchnął. Wyskoczył z łóżka, ubrał się szybko i zbiegł na dół po wąskich, stromych schodkach. Kiedy wszedł do kuchni, jego ojciec obrzucił go raczej niechętnym spojrzeniem.
- Jedz - powiedział popychając talerz z kawałkiem chleba i upieczonej ryby w stronę swojego jedynego syna. To jest to - myślał młody wiking ze smutkiem patrząc na wychodzącego z pomieszczenia Stoicka - nawet jedzenie dla mnie uważa za marnotrawstwo. Ciekawe czemu się mnie po prostu nie pozbędzie, skoro według standardów na wikinga się nie nadaję. Dobrze, że chociaż Pyskacz nie traktuje mnie jak zło konieczne. A może tylko udaje lepiej niż reszta wikingów z naszej wioski...
- Pyskacz? Już jestem! - krzyknął Czkawka, z werwą wchodząc do kuźni. Słysząc wołanie potężny blondyn podniósł wzrok znad sterty złomu, w której grzebał najwyraźniej szukając odpowiedniego materiału, i uśmiechnął się krzywo do swojego czeladnika.
- W końcu! A już myślałem, że cię smoki porwały. Dołóż do pieca, a potem bierz się za miecz Sączyślina. Jak skończysz to jesteś wolny - powiedział kowal po czym dokuśtykał do kowadła i zaczął wykuwać topór, który miał służyć Wiadru. Szczupły chłopak szybko wziął się za robotę i po trzech godzinach mógł w końcu zająć się własnymi projektami.
Kiedy mając dziesięć lat Czkawka usłyszał od ojca, że ma pracować w kuźni zamiast iść na lekcje walki, miał wrażenie, iż to najgorsza rzecz jaka mogła mu się przytrafić. Teraz dziękował bogom, którzy natchnęli Stoika do takiej decyzji. Nastolatek szybko polubił prostodusznego Pyskacza oraz jego rzemiosło. Zaczął projektować maszyny, które miałyby pomóc mu w walce ze smokami i wynagrodzić mu jego wątłą posturę. Kowal z początku patrzył na to krzywo tak jak wszyscy, ale szybko zorientował się, że ma przed sobą prawdziwy talent i umysł wynalazcy w osobie nielubianego w wiosce, niechlubnego syna wodza. Zaczął rzucać od niechcenia pomocne komentarze, a chłopak rozkwitał. Jego rysunki stawały się coraz lepsze niemal z dnia na dzień, zaczął powoli realizować pierwsze projekty, z których kilka okazało się całkiem przydatnych.
Teraz Czkawka pracował nad wyrzutnią bolasów ( wyrzutnia z JWS1). Jego największym marzeniem było zestrzelenie Nocnej Furii. Chłopak uparcie powtarzał sobie, iż nie potrzebuje uznania, lecz w głębi duszy pragnął go tak samo jak dumy ojca. Sądził, że zabicie tak groźnego smoka w końcu pomogłoby mu uzyskać obie te rzeczy. Tak naprawdę nie chciał krzywdzić nikogo, włączając w to smoki, które zawsze uważał za piękne stworzenia, ale nie znał żadnego innego rozwiązania poza dostosowaniem się. W wyobraźni widział już jak wioska składa mu wyrazy uznania i przeprosiny za wcześniejsze wyśmiewanie. Kto wie może nawet Astrid by się do niego uśmiechnęła... Upolowanie jednego gada było przecież warte tego wszystkiego co mógł dzięki temu osiągnąć.
- Auuu! - Pyskacz odwrócił się szybko, żeby sprawdzić co się stało i westchnął, widząc Czkawkę ssącego swój kciuk. - Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie marzył o Astrid, kiedy posługujesz się młotkiem...
- Skąd... - zaczął Czkawka i urwał widząc zadowoloną minę swojego mentora. Jego twarz natychmiast pokrył głęboki rumieniec.
- Mam cię! - ucieszył się kowal. - Twardą sztukę sobie upatrzyłeś. No. Ale nie łam się, nie ma kobiety nie do zdobycia.
- Taa. Jasne. Już to widzę. Jestem rybi szkielet i łamaga. I nie zabiłem smoka - mruknął pod nosem Czkawka.
Pyskacz kopnął się mentalnie widząc zrozpaczoną minę czeladnika. Nie chciał dołować chłopaka bardziej, ale nie miał żadnych pomysłów, które mogłyby pomóc zyskać synowi wodza szacunek. Ich kultura była sztywna jeśli chodzi o takie rzeczy. Przyszły władca powinien być wojownikiem i to najlepiej nie byle jakim. Starszy wiking powstrzymał westchnienie patrząc na raczej mizernej budowy podopiecznego. Najlepiej zmienić to w żart – pomyślał i przywołał na twarz lekki uśmieszek.
- To może być problem - zgodził się. - Wiesz, Szpadka wcale nie jest taka zła...
- Przestań - jęknął Czkawka ukrywając czerwoną twarz w dłoniach.
- Będzie dobrze - kowal poklepał go po plecach, aż nastolatek zgiął się wpół. - Chodź pomożesz mi przy tarczy Svena.
Tego dnia po południu Czkawka szwendał się po lesie. Uwielbiał rysować, a niedawno uciekając przed bandą Sączysmarka znalazł polankę, na której rosła dziwna jasnozielona trawa i jakieś nieznane nastolatkowi krzewy, które miały piękne, wielobarwne kwiaty. Nastolatek pragnął dodać ich szkice do swojego amatorskiego zielnika. Problemem okazało się ponowne odszukanie polany. Gdzie to było? - myślał Czkawka przedzierając się przez chaszcze. Nagle usłyszał dziwny dźwięk. Coś jak ryk smoka tyle, że... radosny? - zdziwił się wiking. Chłopak przez chwilę stał w miejscu. Raz kozie śmierć - powiedział sobie w myślach i zaczął iść w stronę odgłosów. Starał się poruszać cicho, co było niezwykle trudne, ponieważ wąziutka dróżka prowadziła pod górę i była strasznie zarośnięta. Po piętnastu minutach dość męczącego marszu znalazł polankę, której szukał, ale z pewnością nie spodziewał się towarzystwa, które tam zastał. To co zobaczył wprawiło go w takie osłupienie, że nie był w stanie się poruszyć i ledwo pamiętał o tak prostej czynności jak oddychanie.
W tym samym czasie Pyskacz rozmawiał w swojej kuźni z wodzem wioski.
- Gdzie jest Czkawka? - zapytał Stoick. - Mówił, że idzie do ciebie.
- Nie wiem wodzu. Był u mnie, zrobił swoją robotę, wziął swój notes i zapytał czy może na resztę dnia zrobić sobie wolne, a ja mu pozwoliłem - odpowiedział zapytany przyglądając się swojemu staremu przyjacielowi z lekko zmarszczonymi brwiami. Kowal nie rozumiał, dlaczego rudobrody traktował swojego syna w ten sposób i wcale mu się to nie podobało. Kładło to cień na relację, którą tworzyli przez lata. Podczas gdy kuternoga winił ignorancję, graniczącą z okrucieństwem, która rozwinęła się u Stoicka, sam zainteresowany wolał zrzucić winę na swojego następcę. - A tak w ogóle to o czym chciałeś z nim rozmawiać? - dodał po chwili milczenia.
- Wiesz jaki on jest. Nie nadaje się na wodza, a ja już mam swoje lata. Postanowiłem zrobić konkurs na mojego następcę - powiedział beznamiętnie Stoick. Ani jeden mięsień nie drgnął w ogorzałej słońcem twarzy.
- Że co?! - wykrzyknął Pyskacz z niedowierzaniem, którego nawet nie próbował ukryć.
- Ciszej - zbeształ go wódz, kiedy zauważył kilka ciekawskich spojrzeń skierowanych w stronę kuźni.
- Jak możesz? - zawarczał kowal. - Przecież konkurs urządza się tylko jeśli nie ma dziedzica lub jest zdecydowanie za młody, żeby rządzić. To tak, jakbyś powiedział mu, że nie jest twoim synem! - Rudobrody miał tyle przyzwoitości, żeby odwrócić wzrok od wykrzywionej w gniewie twarzy blondyna.
- Przestań Pyskacz! Czkawka będzie musiał zrozumieć. Nie mogę zostawić wioski bez ochrony, jaką może zapewnić tylko dobry wódz - powiedział zdecydowanie Stoick, wciąż nie patrząc na przyjaciela.
- Jak to zostawić? - Kuternoga czuł, że powoli zaczyna nie nadążać za ciągle zmieniającym się biegiem rozmowy. Palący serce gniew, poczucie niesprawiedliwości i chęć obrony swojego czeladnika, którego zdążył szczerze polubić, wcale nie ułatwiała sprawy.
- Nie patrz tak na mnie Pyskacz. Te ataki smoków są coraz gorsze. Niedługo braknie nam jedzenia. Nawet jeśli przetrwamy tegoroczną zimę, to co z kolejną? Musimy zorganizować wyprawę, która popłynie szukać smoczego leża - powiedział powoli gość usilnie unikając przeszywającego spojrzenia przyjaciela. Zamiast tego wodził oczyma po ścianach, które były gęsto przyozdobione różnymi rysunkami, projektami i okazjonalnie bronią. Ta pozornie luzacka postawa jedynie rozwścieczyła blondyna jeszcze bardziej.
- To bez sensu Stoick i ty o tym wiesz. Żaden statek nie wrócił. Skrzywdzisz tylko syna i poślesz na śmierć kilku dobrych wojowników. - Kowal próbował przemówić wodzowi do rozsądku, ale odniosło to marny skutek. Kuternoga znał przyjaciela i wiedział, że ten już podjął decyzję. Nie było odwrotu.
- To nie podlega dyskusji. Nie mów na razie nikomu. Sam to ogłoszę dziś w Wielkiej Hali - oświadczył rudobrody i wyszedł z kuźni cicho zamykając za sobą drzwi.
Pyskacz westchnął patrząc na oddalającą się postać. Ciekawe jak Czkawka to przyjmie - rozmyślał wiking - Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Ten chłopak jest zbyt wrażliwy i inteligentny, żeby pasować do nas. Szkoda, że Stoick tego nie rozumie... Blondyn patrzył w zamyśleniu na szkic nastolatka, który przedstawiał projekt tarczy. Zwykle nie był to zbyt trudny do wykonania rynsztunek, ale jego czeladnik, dodając kilka przekładni, stworzył coś w stylu rozkładanej kuszy, która ukrywała się w tarczy. Kuternoga uśmiechnął się smutno na niesprawiedliwość sytuacji, po czym przeciągnął się lekko i na powrót zaczął kuć. Nie było sensu zadręczać się myśleniem, skoro i tak nie mógł nic zmienić.
- Gdzie jest Czkawkuś? - zapytał Sączysmark. Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę. Każdy wiedział, jak bardzo ta dwójka się nie cierpi. - Na co się gapicie? Byłoby komu podokuczać, a tak to nudy - dodał szatyn i przeciągnął się, prężąc muskuły i rzucając Astrid znaczące spojrzenie. Dziewczyna jedynie skrzywiła się w niemym „błe".
Szpadka zrobiła zamyśloną minę, bawiąc się jednym ze swoich platynowych warkoczy. Nagle uśmiechnęła się.
- Mam pomysł! - wszyscy spojrzeli na nią w zdziwieniu. Bliźniaczka Thorson nie słynęła z inteligencji. W sumie, żaden wiking tego nie robił, ale ona wraz z bratem byli szczególnymi przypadkami. - Rozwalmy coś!
- Ech... - jęknęła blond wojowniczka. Zrugała się w myślach, za pozwalanie sobie na płonną nadzieję, że usłyszy coś sensownego. Jednak zanim zdążyła coś powiedzieć, rozległ się krzyk Mieczyka.
- Hej ja to miałem powiedzieć! - bliźniak Szpadki dźgnął ją palcem w pierś.
- Nie ,bo ja! - odwarknęła nastolatka, energicznie odpychając brata.
- Ja! - wrzasnął chłopak.
- Ja! - prychnęła dziewczyna.
- Ja! - odkrzyknął Mieczyk stojąc ze swoją siostrą niemal nos w nos.
- Przestańcie! - krzyknęła zirytowana bezsensowną kłótnią Astrid. Bliźniaki przerwały i spojrzały na wojowniczkę, a potem na siebie nawzajem.
- Kto wygrał?- spytał Mieczyk.
- Nie wiem. Ale chyba ja... - odpowiedziała powoli jego siostra. - Jak zwykle zresztą – dodała uśmiechając się słodko.
Widząc zmieszanie bliźniaka reszta paczki wybuchnęła śmiechem.
