To cholerne nazwisko...!
Prusy westchnął smętnie i upił kolejny łyk obrzydliwie bezalkoholowego soku pomarańczowego.
Nie żeby miał coś do swojego nazwiska. Było niesamowite, jasna rzecz! Tylko...
- Prusy, pozwól, ze kogoś Ci przedstawię – Austria popatrzył na stojące obok państwo.
Cześć! Jestem Liz, Liz Herdevary – Węgry uśmiechnęła się przyjaźnie – A ty musisz być Gilbert... Gilbert... Weilschmidt?
Beilschmidt! - wrzasnął Prusy – Beilschmidt! Gilbert Beilschmidt! On jest Weilschmidt – machnął ręką w kierunku Ludwiga, ze stoickim spokojem przyglądającego się całej scenie – a ja jestem Beilschmidt!
O – zdziwiła się Liz – to nie jesteście rodziną?
Nie! Nie! My się tylko znamy! Wszyscy myślą, że jesteśmy braćmi...
Gilbert, zamknij się – przerwał Ludwig – Liz nie interesują twoje problemy z psychiką.
Elizaveto – Roderich spojrzał na swoją towarzyszkę – pozwól, że przedstawię cię Polsce.
Odeszli, pozostawiając Gilberta nieco zasmuconego, zaś Ludwiga bardzo, bardzo zirytowanego.
Zawsze były problemy. Jedna litera. Jedna, jedyna litera. B i W. Owszem, Rosji mogły się mylić, ale czemu myliły się reszcie świata?
Nie łudź się, Gilbehrcie, przeghrasz, i to z khretesem – Francja prowokująco popatrzył na Prusy.
Phi! Oczywiście, ze wygram! Mam tak niesamowitą armię...
Z Napoleonem nie masz najmniejszych szans, Hehrhr Weilschmidt.
BEILSCHMIDT! DO JASNEJ CHOLERY, NAZYWAM SIĘ BEILSCHMIDT!
O – zdziwił się Francis – to to jest jakaś hróżnica?
TAK!
Ach, jak zwykle przesadzasz.
ŁUP!
Stół został znokautowany.
Dlaczego, dlaczego oni nie mogą zapamiętać?
Gilbert zajął swoje miejsce. Międzynarodowa Konferencja Państw miała się zaraz zacząć. Niecierpliwie zaczął kręcić się na krześle.
Ty, spadaj.
Prusy podniósł wzrok. Kto śmiał tak mówić do najbardziej niesamowitego państwa świata?
No, nie słyszałeś? Rusz się!
To był Dania, z toporem bojowym i jakimś państewkiem w kretyńskim marynarskim ubranku.
Twoje miejsce zajmie Sealand.
Co? A ja gdzie mam siedzieć?
Na korytarzu! Twoje państwo już nie istnieje. Już się nie liczysz, Weilschmidt.
Prusy podniósł się i powoli powlókł się do drzwi. Chciał wrzasnąć, porządnie walnąć Danię, trzasnąć drzwiami...Zamiast tego powiedział:
Beilschmidt. Nie Weilschmidt. Beilschmidt.
Usłyszał jeszcze ironiczne parsknięcie Danii:
Ph! A kogo to obchodzi?
Prusy zamknął drzwi i oparł się o ścianę. Czuł, jak pod powiekami wzbiera mu coś mokrego... Nie, nie będzie płakać, nie będzie płakać, nie będzie pła...
Nie płacz – czyjaś ręka delikatnie starła łzę z jego policzka.
Prusy otworzył oczy i spróbował się uśmiechnąć.
N... Nie płaczę, tylko... Tylko oczy czyszczę.
Kraj naprzeciw niego uśmiechnął się pogodnie.
Ja zazwyczaj odpowiadam, że mi się oczy spociły.
Gilbert uśmiechnął się lekko.
Co tu robisz? - zapytało drugie państwo.
Wyrzucili mnie z World Conference. Moje państwo przestało istnieć... - Prusy znowu poczuł dziwną wilgoć w kącikach oczu.
Mnie i tak nikt nie zauważa... - blond kraj popatrzył na Gilberta – Wiesz... Skoro nikt i tak nie zauważy naszego braku, to może.. Może skoczysz ze mną na naleśniki? Robię świetne naleśniki z syropem klonowym, wszyscy tak mówią! O ile mnie zauważą... Zawsze zapominają, kim jestem.
Prusy się rozpogodził.
- W moim przypadku zawsze mylą nazwisko.
Popatrzyli sobie w oczy.
Jestem Kanada.
Nazywam się Gilbert Beilschmidt.
Beilschmidt. Ładnie.
Czyjeś ciepłe ręce objęły Prusy za szyję.
Czemu siedzisz sam w salonie? Chodź do kuchni. Wymyśliłem nowy rodzaj naleśników. Naleśniki z piwem a'la Beilschmidt. Chcesz spróbować?
Jasne – Gilbert uśmiechnął się – Chodźmy... Kanado.
Pamiętałeś.
Ty też.
Tak. Zawsze był ktoś, kto pamiętał.
