N/A – Oto moja wersja kontynuacji „Przeminęło z wiatrem". Powstały ich setki, jeśli nie tysiące, nie ma co kryć. Motyw oklepany i jeśli spodziewacie się znaleźć tu coś bardzo nietypowego, to ostrzegam – zawiedziecie się. Otóż fik zapowiada się na cukierkowo słodkie romansidło pełne łzawych scen rodem z tanich powieści dla starych panien. Jeśli ktoś jednak lubi poczytać sobie happy-endy, połudzić się, że w życiu też tak czasem bywa, że jest dobrze i wszystko da się naprawić – słowem: poprawić sobie humor – zapraszam do lektury ;P

A bardziej serio – postaram się, by nie był to zupełny gniot. Ale nic nie obiecuję!

Osoby, które znają obie kontynuacje powieści – „Scarlett" i „Rhett Bulter", znajdą w moim opowiadaniu pewne motywy zaczerpnięte z tych, rzekomo kanonicznych (a przynajmniej oficjalnych) pozycji. Osobiście dużo bardziej podoba mi się „Rhett Butler", niż „Scarlett" i raczej odnośników do tejże powieści będzie u mnie więcej.

Także, kończąc przydługi, tradycyjnie, wstęp, zapraszam do lektury oraz komentowania (nie trzeba być zarejestrowanym).


Rozdział 1 - Siostrzyczka

Przez cały ten czas, odkąd wyszedł z rezydencji na Brzoskiwniowej z walizką w ręku, aż do momentu, gdy opadł na swoje łóżko w domu rodzinnym w Charlestonie i zamknął oczy, nie pozwalał sobie na ani jedną myśl wykraczającą poza planowanie i odbycie podróży. Wiedział bowiem, że gdy tylko zezwoli sobie na chwilę refleksji, jeśli na ułamek sekundy opuści gardę, słowa Scarlett dotrą do wnętrza jego duszy i zniszczą go ostatecznie. Scarlett go kocha. Nie Ashley'a, tylko jego. Kocha.

Skłamał, gdy powiedział, że jej wierzy. Wtedy nie dał temu miejsca. Gdyby naprawdę jej uwierzył, padłby na nią przed kolana i nigdy jej nie opuścił.

Zacisnął zęby w bezsilnej złości. Dlaczego teraz? Dlaczego tak? Był na to czas, mogli tyle razy już dojść do porozumienia. Gdy wrócił z Bonnie do domu. Gdy Scarlett wymknęła się śmierci. Teraz, gdy wyznała mu wreszcie miłość, był już zbyt zmęczony, zbyt zniechęcony, zbyt zniszczony. Śmierć Bonnie omal go nie złamała ostatecznie, ale Melania zdołała go przed tym ocalić. Jej śmierci nie był już w stanie znieść, nie sam, nie patrząc na swoją żonę pocieszającą innego mężczyznę. Wiedział, że kolejny, najdrobniejszy nawet cios, najbardziej błaha rana zadana mu przez Scarlett, zniszczy go ostatecznie. Nie mógł do tego dopuścić, musiał ratować resztki tego, co mu pozostało, resztki swego zdeptanego, rozszarpanego na strzępy serca. Obudował się więc murem, tak silnym jak nigdy, i zwyczajnie uciekł. Nie dopuścił do siebie słów Scarlett, nie pozwolił jej znów go zranić, nie dał jej najmniejszej szansy dotknięcia go.

A ona pierwszy raz w życiu nie chciała go zranić – czuł to. Pierwszy raz wyciągnęła na dłoni swoje serce, ofiarowała mu siebie, a on – choć marzył o tej chwili od wielu lat – zrobił to, co ona robiła mu tyle razy – zdeptał bez wahania jej serce i duszę.

Dlaczego? Dlaczego do tego dopuścił? Dlaczego nie wytrzymał tej jeszcze jednej chwili, jeszcze jednego dnia, dlaczego nie zaczekał? Trzymałby ją teraz w ramionach, swoją piękną żonę, całował jej ciało, szeptał jej do ucha jakieś pozbawione sensu słowa pełne miłości, a ona po raz pierwszy byłaby z nim nie tylko ciałem, ale też i duszą.

– Dość! – warknął na głos, zrywając się z łóżka. Ze złością zaczął ściągać z siebie ubranie i rozrzucać je po całym pokoju. Potem nalał sobie pokaźną porcję brandy i wypił jednym haustem. Potem kolejną i jeszcze jedną, aż opróżnił całą butelkę, a po niej następną. Dopiero wtedy wrócił do łóżka, pewny, że dzięki alkoholowi żadne myśli nie zdążą go dopaść, nim zaśnie. Mylił się jednak. Wyglądało na to, że alkohol tylko spotęgował to, co kłębiło mu się w głowie. Zacisnął powieki tak mocno, że mroczki zatańczyły mu przed oczami, ale to nie odpędziło wizji Scarlett powtarzającej mu, że go kocha. Że nigdy nie kochała Ashley'a, tylko jego. Błagającej go, by został. Schował twarz w poduszkę, by stłumić szloch, który wyrwał mu się z gardła. Płacz utulił go do snu.


Z niespokojnego, alkoholowego snu wyrwało go walenie do drzwi. Dłuższą chwilę zastanawiał się, gdzie się właściwie znajduje.

– Rhecie Butler, wiem że tam jesteś! – głos jego siostry dobiegał go tak głośno, jakby krzyczała mu wprost do ucha – Natychmiast wychodź, albo ja wejdę!

Zanim zdążył cokowliek zrobić, drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie. Zmrużył oczy, czując, że niezbyt przyjemny ból głowy za chwilę stanie się zupełnie nie do wytrzymania.

– Rhett, na litość, co za smród! – Rosemary, mimo starannego wychowania, nie należała do subtelnych osób, zwłaszcza w relacjach z nim. Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i otworzyła na oścież oba skrzydła. Jęknął i schował głowę pod poduszkę – rażące światło chalestońskiego południa było wysoce niewskazane dla jego skacowanego organizmu.

– Rosemary, błagam, daj mi spokój – wychrypiał, ledwo poznając swój własny głos. W gardle miał sucho, na języku obrzydliwy posmak, a w głowie ktoś łomotał metalową łyżką w patelnię.

– Niedoczekanie... – prychnęła dziewczyna, obrzucając spojrzeniem pobojowisko w pokoju – Postradałeś rozum? – zapytała nagle, zupełnie spokojnie, jakby zaczynała rozmowę o pogodzie.

W odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie spod poduszki, usiłując zaczerpnąć powietrza nie wyjmując głowy.

– Rhett! – jednym szarpnięciem wyrwała mu poduszkę z rąk. Zacharczał i naciągnął na głowę kołdrę. Dziewczyna roześmiała się, prawie beztrosko. Usiadła obok niego na łóżku i westchnęła – No, braciszku, dalej, opowiadaj, co doprowadziło cię do takiego stanu.

Prychnął i obrócił się na bok, plecami do niej.

– Możesz sobie iść, nic ci nie powiem. Daj mi spokój... – starał się, by jego głos brzmiał władczo, jednak wciąż przypominał zachrypnięte skrzeczenie.

– Nie dam. Matka odchodzi od zmysłów... Ja też się trochę matwię...

– Niepotrzebnie. Upiłem się, tyle – złagodniał nieco – Przeproś matkę, powiedz, że do obiadu będę w stanie używalności.

– A z jakiego powodu się upiłeś? – ton, jakby przepytywała dziecko z wierszyka. Rhett zdusił w sobie złość.

– Bo miałem taką ochotę. Nie muszę się tłumaczyć – warknął.

– Scarlett?

Milczenie Rhetta było aż nadto znaczące.

– No, przecież wszyscy wiemy, że coś się musiało stać, skoro przyjechałeś tu bez zapowiedzi i bez żony... – Rosemary dotknęła jego ramienia, odwrócił się na plecy, patrząc na nią wściekłym wzrokiem – Oh, daruj sobie te spojrzenia, wiesz dobrze, że na mnie nie działają – uśmiechnęła się pobłażliwie – Czym tym razem Scarlett O'Hara wytrąciła cię z równowagi?

– Nie twoja sprawa, Rose! – niemal krzyknął, czym wywołał jedynie silniejszy ból własnej głowy.

– Owszem, moja, dopóki mój rodzony brat zachowuje się jak gówniarz! – Rosemary nie pozostała mu dłużna. Krew Butlerów dała o sobie znać – w jej głosie nie brzmiała nawet jedna łagodna nutka.

– To się więcej nie powtórzy – odezwał się, nagle uspokojony – Nic, co związane jest z... z nią... nie będzie miało więcej wpływu na moje życie – uciekł wzrokiem, zaciskając pięści na prześcieradle. Rosemary patrzyła na niego wyczekująco. Fuknął wściekle – Odszedłem od niej! To chciałaś usłyszeć?

Dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie, rozsiadła się wygodnie na łóżku, podkładając sobie pod plecy zabraną mu wcześniej poduszkę i rzuciła wesoło:

– No, to opowiadaj!


Pół godziny później patrzyła na niego z mieszaniną przerażenia, współczucia i szoku. Rhett rozluźnił zaciśnięte szczęki, westchnął głęboko i spojrzał na nią z ukosa.

– I co, droga siostrzyczko, o tym sądzisz?

– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam... Zostawiłeś swoją żonę tuż po tym, jak umarła jej najlepsza... jedyna przyjaciółka? - w głosie dziewczyny pobrzmiewało niedowierzanie. Rhett popatrzył na nią zaskoczony.

– Nie mogłem dłużej tego znosić... – wykrzutusił wreszcie, spuszczając wzrok – Rose, odkąd Bonnie odeszła... oddaliliśmy się od siebie ze Scarlett. Jeśli w ogóle mogliśmy się jeszcze od siebie odsunąć, bo i tak od lat nie byliśmy razem... Ona winiła mnie za śmierć Bonnie, uważała, że to przeze mnie, bo... bo nauczyłem małą skakać, bo podwyższyłem przeszkodę... – głos mu się załamał.

Rosemary wyglądała, jakby chciała go dotknąć, ale powstrzymała się. Patrzyła tylko uważnie mu w oczy.

– Powiedziała ci to?

Kiwnął głową.

– A nie przyszło ci do głowy, że ona też straciła dziecko? I potrzebowała jakoś to sobie wytłumaczyć? Nie żeby było to wystarczającym usprawiedliwieniem dla takich oskarżeń, ale jako ich powód jest do przyjęcia... Ona też musiała cierpieć.

Spojrzenie Rhetta było trudne do rozszyfrowania.

– Tak sądziłam... – skrzywiła się złośliwie – A co robiłeś po śmierci Bonnie? Bo doszły mnie słuchy, że przykładnym mężem nie byłeś...

Wściekłość Rhetta zupełnie na nią nie podziałała. Po kilku chwilach zresztą opadł z sił, wbijając wzrok w sufit.

– Nie radziłem sobie z tym. Nadal sobie nie radzę... – w oczach miał łzy. Położyła mu dłoń na ramieniu, schwycił ją i ścisnął mocno.

– I pomocy szukałeś w alkoholu? – była smutna i rozczarowana. Spojrzał na nią z bólem. – Rhett, zgotowaliście sobie piekło jeszcze większe niż to, że straciliście dziecko. Sami sobie.

– To ona... – zaczął, kręcąc głową. Przerwała mu gwałtownie.

– Nie, to nie ona. To wasza dwójka po równo. Ty mogłeś swoją rozpacz wyrazić po swojemu, a ona? Jesteś pewien, że nie szukała ciebie w tym czasie? Że to nie ty ją odsunąłeś od siebie, jak zwykłeś czynić w takich chwilach? – w jej oczach błyskały niebezpieczne ogniki. Patrzył na nią w osłupieniu. – A potem co? Umarła pani Melania. Co powiedziała ci Scarlett tego wieczoru?

Otworzył usta i zamknął je od razu.

– Co ci powiedziała, Rhett?

– Że mnie kocha.

Rosemary zamknęła oczy i głośno wciągnęła powietrze. Przez dłuższą chwilę milczała, nie otwierając powiek. Gdy je otworzyła, Rhett wstrzymał oddech, gdy zobaczył w jej oczach czystą, przerażającą wściekłość.

– Jesteś największym łajdakiem, jakiego znam, Rhecie Butler! Wstydzę się, będąc twoją siostrą! – wykrzyknęła, zrywając się z łóżka.

Tym razem i on nie pozostał spokojny. Odrzucił nakrycia, zerwał się z łóżka i, półnagi, wskazał ręką drzwi.

– Wynoś się! Natychmiast! – wrzasnął – Bo nie ręczę za siebie!

– O nie! – Rosemary zaśmiała się gorzko – Nie boję się ciebie, ani twoich gróźb! Wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia, czy tego chcesz, czy nie! Siadaj!

Władczy ton w głosie młodszej siostry tak go zaskoczył, że zagapił się na nią z wpółotwartymi ustami, wyglądając niezmiernie głupio.

– Siadaj, mówię! – powtórzyła spokojniej, ale nie mniej rozkazująco. Cofnął się o krok i opadł na brzeg łóżka, wbijając wzrok w podłogę – Co jeszcze powiedziała ci wtedy twoja żona? – głos Rosemary był lodowaty. Przełknął ślinę.

– Że nie kocha tego głupiego Ashley'a... że nigdy go nie kochała. Że kocha mnie i chce wszystko naprawić... – głos miał pusty, pozbawiony emocji. Rosemary podeszła i ukucnęła przed nim, kładąc mu ręce na kolanach.

– Czy nie tego chciałeś, Rhett? – zapytała łagodnie – Czy nie do tego dążyłeś przez te wszystkie lata?

Przełknął ślinę. Spojrzał na nią załzawionymi oczami.

– Rose... ja już nie dam rady... – zaszlochał – Scarlett nie umie kochać... jest zimną, pozbawioną uczuć kobietą, dla której liczy się tylko jej własne dobro... widać to akurat było dla niej najwygodniejsze rozwiązanie... udawanie, że mnie kocha...

– Och, Rhett... – westchnęła – Co było dla niej wygodnym rozwiązaniem? Skoro żona Ashley'a umarła... a ty topiłeś się w morzu alkoholu... dlaczego miałaby wybierać ciebie, gdyby cię nie kochała? – uśmiechnęła się lekko – Może i nie umie kochać jak ty, ale dlaczego nie miałaby robić tego po swojemu?

– Kochałem ją! – zawołał rozpaczliwie, ignorując wypowiedź siostry – Zawsze ją kochałem! Wszystko bym jej oddał, wszystko dla niej zrobił! Tylko ona tego nie chciała, deptała wszystkich wokoło, ze mną na czele.

– Nadal ją kochasz, braciszku. Tylko, że twoja miłość jest równie ciężka, jak twój charakter... – poklepała go po kolanie. Spojrzał na nią z mieszaniną urazy i rozbawienia – Jesteście siebie warci. Jedno i drugie ma nierówno pod sufitem – zaśmiała się lekko, czym załużyła na szturchnięcie w ramię.

– Co ja mam robić teraz, Rose? – zapytał szeptem po kilku minutach – Nie wytrzymam kolejnego ciosu z jej strony, nie pozbieram się, jeśli ona mnie po raz kolejny odtrąci...

– Dlatego musisz zadbać o to, by cię nie odtrąciła – mrugnęła do niego okiem, wstając z klęczek. Pociągnęła go za rękę do lustra. – Spójrz na siebie. Wyglądasz jak moczymorda, Rhett. Mama płakała pół wieczoru, gdy cię takiego ujrzała...

W jego oczach pojawiła się skrucha.

– Doprowadzisz się do ładu, zrobisz na bóstwo, jakim zawsze byłeś – kąciki jej ust zadrgały w uśmiechu – a potem pojedziesz do niej, padniesz jej do nóg i poprosisz o jeszcze jedną szansę. Następnie porozmawiacie na spokojnie, wysłuchasz jej – zaakcentowała ostatnie dwa słowa – bez tego kpiącego wyrazu twarzy, postarasz się zrozumieć jej uczucia, a potem powiesz jej co tobie leży na sercu. Jeśli jest naprawdę tak mało lotna, jak mówisz, użyjesz prostego słownictwa. Pogodzicie się, wyjedziecie z Atlanty gdzieś, gdzie zaczniecie wszystko od nowa i będziecie żyli długo i szczęśliwie.

Butler patrzył na siostrę z szeroko otwartymi oczami, w których zaczęła pojawiać się nadzieja i radość. Po chwili jednak przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok.

– Jeśli to nie wypali, jeśli ona powie, że już nie jest zainteresowana... strzelę sobie w łeb, Rosemary. Weź to pod uwagę.

– Jeśli byś do niej nie wrócił, też byś sobie strzelił – prychnęła – Albo ja bym to zrobiła, bo nie da się znosić ciebie w takim stanie, Rhett... – machnęła ręką, wywracając oczami.

Rodzeństwo uśmiechnęło się do siebie po raz pierwszy tego dnia.