Rezydencja Malfoy'ów już od kilku tygodni stała opustoszała. Nikt do końca nie potrafił powiedzieć, co tak naprawdę się stało, że w tym zawsze tętniącym życiem domu nagle pogasły wszystkie światła, a drzwi frontowe, które niemalże każdego dnia przekraczali ludzie, ubrani w długie, powłóczyste szaty, o wyniosłych spojrzeniach, nagle zostały zabite grubymi deskami. W pobliskich kawiarniach i pubach rozprawiano o tym, gdzie mogła zniknąć ta dziwaczna rodzina, która nigdy nie zamieniła słowa z żadnym z sąsiadów i rzadko kiedy wychodziła z domu. Ich posesja była ogromna, a od reszty świata odgradzał ją wysoki mur, znad którego wystawały tylko korony potężnych drzew. Nie potrafiono odgadnąć, dlaczego Malfoy'owie tak bardzo chcą odgrodzić się od otoczenia i spekulowano na temat tajemnic, jakie muszą skrywać.

Na okrągło powtarzano historię szesnastoletniej Vivienne Prescot, która pół roku temu odważyła się zapuścić w tamtą, zakazaną stronę miasta. Choć trzęsła się ze strachu, zaczęła okrążać całą posiadłość Malfoy'ów. Za bardzo zżerała ją ciekawość, by tak po prostu odpuścić i odejść. Dochodziła północ, gdy Vivienne wróciła do wioski cała roztrzęsiona i ze śladami płaczu na policzkach. Kiedy wreszcie doszła do siebie, zaczęła opowiadać o tajemniczej mgle, która zaczęła ogarniać całe jej ciało. Drżącym głosem mówiła o chwili, gdy w umyśle zaczęła przypominać sobie najgorsze chwile swojego życia. Była pewna, że gdyby jeszcze dłużej tam stała, byłaby już martwa. Wspominała także o przystojnym, młodym chłopaku o nienaturalnie jasnych włosach, który rzekomo miał ją uratować. Jej koleżanki z zazdrością słuchały tych historii, wciąż pragnąc dowiedzieć się, jak dokładnie wyglądał ten tajemniczy chłopak - zapewne młody Malfoy. Wspomnienia Vivienne były jednak zbyt mgliste, by zdołała podać więcej szczegółów. Po tej historii już nikt więcej nie był na tyle odważny, by odwiedzić rezydencję Malfoy'ów. Ludzie jednak nie mieli pojęcia jak straszliwe rzeczy działy się w środku.


Wiedział, że nie wytrzyma tutaj ani chwili dłużej.

Chciał uciec.

Jednak nie potrafił się przed sobą przyznać, że Draco Malfoy po raz kolejny w swoim krótkim życiu był bezradny. Odkąd Śmierciożercy zajęli rezydencję jego rodziców, zaczął czuć się jak więzień we własnym domu. Miejscu, w którym zachował tyle radosnych i szczęśliwych wspomnień. Nie potrafił patrzeć na miękkie fotele, obrazy, dywany, na te wszystkie rzeczy, które pamiętały jeszcze chwile, kiedy jako małe dziecko pojedynkował się z Zabinim. On oczywiście zawsze wygrywał. Był świadomy tego, że ojciec obserwuje go nawet wtedy, gdy wygłupiał się z kolegą. Już wtedy wiedział, że wieczorem dowie się o wszystkich błędach, jakie popełnił, z ust samego Lucjusza Malfoy'a.

"Jeśli dalej będziesz tak kretyńsko podrygiwał, nawet śmierdzący Weasley cię pokona! (...) Machasz tą różdżką, jakby miała cię ugryźć, coraz częściej zastanawiam się, czy ty w ogóle jesteś moim synem!"

Czasami pewnych słów się nie zapomina i chociaż zostały wypowiedziane lata temu wciąż bolą tak samo. Draco Malfoy w ciągu swojego siedemnastoletniego życie zebrał ich tak dużo, że nie okazywanie emocji i uczuć już od dawna weszło mu w nawyk. W chwili, gdy po raz pierwszy postawił stopę na błoniach Hogwartu, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w olbrzymi zamek, poprzysiągł sobie, że nie pozwoli sobie na nawet jedną chwilę słabości. I dopóki nie spotkał na swojej drodze Voldemorta, nie było to takie trudne jak przypuszczał. Dopiero od chwili, gdy na jego przedramieniu pojawił się Mroczny Znak wszystko zaczęło się komplikować. Już nic nie było czarne i białe, nie mógł wybierać między dobrym, a prostszym wyjściem jak zwykle, bo teraz nawet to prostsze niosło za sobą ogromne konsekwencje.

Wiedział, że do końca życia nie zapomni spadającego martwego Dumbledore'a z Wieży Astronomicznej, krzyku Katie Bell, która przez przypadek dotknęła zaklętego naszyjnika. Był wtedy gotów wypełnić misję. Tak bardzo wierzył, że mu się uda, a jego ojciec wreszcie będzie z niego dumny.

Wystarczyło tylko jedno machnięcie różdżką... a on nie potrafił tego zrobić.

"Draco... nie jesteś zabójcą"

Słowa Dumbledore'a wracały do niego jak bumerang, za każdym razem, gdy tylko spojrzał na wijącego węża na swoim przedramieniu. Ale przecież nie miał wyboru... wciąż go nie ma! Wyrok śmierci nieustannie wisi nad jego ojcem i matką, a on zbyt łatwo może przyspieszyć egzekucję...

Potrząsnął głową, po raz kolejny odpędzając obraz pustych oczu kobiety, która z hukiem upadła martwa na stół przed paroma godzinami. Czy on też ma tak skończyć? Granica między czystą, a szlamowatą krwią, która do tej pory była tak dokładnie zarysowana w jego umyśle, powoli zaczynała się zacierać. Nie mógł patrzeć na kolejne morderstwa niewinnych ludzi, którzy zawinili tylko tym, że nie pochodzili z czarodziejskich rodzin. Zabójstwa popełniane z zimną krwią, czasem tylko dla zabawy.

Po raz kolejny tego dnia popatrzył na swoje odbicie w posrebrzanym lustrze.

Był tak blady, że niemal stapiał się z białą ścianą, przed którą stał. Ogromne sińce pod oczami, pełnymi strachu, którego - choć bardzo się starał - nie potrafił ukryć. Przyspieszone bicie serca, drżące dłonie... nie tak wyglądał kiedyś Draco Malfoy. Wiedział, że musi coś zrobić.

W sobotę wieczór cały dom opustoszał. Przez cały tydzień Śmierciożercy przygotowywali się na kolejną wyprawę po nieuchwytnego Pottera. Malfoy nie potrafił zrozumieć, jak temu idiocie udało się przeżyć tyle lat, skoro uwzięła się na niego cała armia Czarnego Pana. Czy Zakon mógł być rzeczywiście aż tak potężny? Nawet bez Dumbledore'a?

Chłopak rzucił się na łóżko i zaczął wpatrywać się w zielonozłoty, jedwabny baldachim. Tak chciał odepchnąć od siebie te wszystkie pesymistyczne myśli, od których już od dawna bolała go głowa. Zamiast tego wciąż i wciąż wyobrażał sobie niechciane obrazy. Martwi rodzice, czerwone oczy Voldemorta, torturowanie Charity Burbage, to, co zrobili Bathildzie Bagshot... Wzdrygnął się. W końcu zamknął powieki i oddalił się w beztroską krainę snu.

Po raz pierwszy od miesiąca nie śnił, a jego wiecznie napięte mięśnie twarzy, które zdradzały jego strach i niepewność, rozluźniły się. Gdy Narcyza Malfoy weszła do pokoju syna, kolejne łzy wypełniły jej opuchnięte już od conocnego płaczu oczy. Nareszcie zobaczyła go spokojnego, bez zaciśniętych warg czy ściągniętych brwi, które świadczyły o tym, że coś nieustannie męczyło go od środka. Chciała, żeby tak pozostało już na zawsze.

Wtedy już wiedziała, co ma robić. Chwila była wręcz idealna.

- Draco! - szturchnęła go lekko w ramię - Obudź się! Natychmiast!

Wiedziała, że ma mało czasu. Śmierciożercy mogli wrócić w każdej minucie.

Chłopak mruknął coś niezrozumiałego i otworzył lekko oczy. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Kiedy usiadł powoli na łóżku, ujrzał swoją matkę, która w pośpiechu wyciągała z ogromnej szafy jego ubrania, rzucając je na fotel obok.

- Mamo, co ty... - zaczął.

Nie odzywając się, rzuciła mu czarną torbę na kolana.

- Spakuj niezbędne rzeczy. Mamy mało czasu - rzuciła i bez dalszego wyjaśnienia wybiegła z pokoju, widząc, że blondyn, całkowicie jej ufając, zaczął wrzucać ubrania do torby.

Narcyza Malfoy zbiegła po schodach, zwalniając na ostatnich stopniach, by nie wzbudzić podejrzeń innych. Rzuciła zaklęcie wyciszające na pokój obok i szybkim krokiem dotarła do drzwi, prowadzących do piwnicy. To tam znajdował się zapasowy świstoklik. Powinna zdążyć go zaczarować zanim wróci reszta.

Chłopak stał przy oknie, wpatrując się w ciemne niebo. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, jednak myśli pędziły jak oszalałe. Co zamierzała zrobić jego matka? Czekał tutaj już dwadzieścia minut, wytężając słuch, by nie przeoczyć nawet najmniejszego szmeru, dochodzącego z parteru. Wszystko było jednak podejrzanie spokojne.

Nagle drzwi jego pokoju otwarły się na oścież, a na progu stanęła Narcyza Malfoy z dziwnie wyglądającą, starą konewką - mugolskim przyrządem do podlewania kwiatów

- Spakowany?

Kiwnął potwierdzająco głową.

- Świstoklik? - tym razem to on zadał pytanie, a gdy matka również kiwnęła głową, on już wiedział, jaki jest plan.

- Ale jak ci się udało go ukryć przed wszystkimi? - pytał prawie biegnąc za swoją rodzicielką, która przemierzała korytarz w zawrotnym tempie.

- Teraz nie ma czasu na wyjaśnienia - odpowiedziała szeptem i zatrzymała się tuż przed schodami. - Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać - kiwnął lekko głową na znak, że rozumie. - Musimy wydostać się na dwór, byś tam mógł skorzystać ze świstoklika. Zaniesie cię on w bezpieczne miejsce... mam przynajmniej taką nadzieję. Oni powinni ci pomóc.

- A ty? Nie deportujesz się ze mną? Przecież... przecież oni cię zabiją z zimną krwią! – chłopak podniósł głos, czując narastający strach. Nie dał jednak tego po sobie poznać.

- Zostało nam maksymalnie sześć minut - zignorowała jego pytanie i ciągnęła dalej. - Jeżeli ktoś nas zatrzyma, nie wahaj się przed atakiem... i zachowuj się jak najciszej potrafisz.

Pośpiesznie przemierzali mroczne korytarze własnego domu, co chwila oglądając się za siebie. Oboje czuli się tu jak intruzi. Nieliczne świece oświetlały im drogę, rzucając drobne cienie na obrazy, które wisiały na ścianach, sprawiając, że dreszcze przechodziły im po plecach. W oddali zamajaczyły drzwi frontowe. Byli już tak blisko...

- A gdzie się państwo wybierają? - drwiący głos mężczyzny wypełnił pomieszczenie i sprawił, że kobieta i jej syn natychmiast się zatrzymali.

Malfoy obrócił się powoli i skrzyżował spojrzenia ze Śmierciożercą. Ten uśmiechnął się do niego, pokazując przy tym żółte, niemalże brązowe zęby.

- Spadaj, Giels. Wiesz, że nie masz ze mną szans - warknął.

Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Nie byłbym tego taki pewien, dzieciaku. Ale nawet nie zamierzam z tobą walczyć.

Malfoy zmrużył oczy i zacisnął mocniej rękę na różdżce, gotów zaatakować. Śmierciożerca zaśmiał się na widok tak bojowej postawy chłopaka i wzruszył ramionami.

- Po prostu macie towarzystwo.

Chłopak odwrócił się, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Na podwórku pojawiało się coraz więcej postaci w czarnych pelerynach, trzymających w ręku powykrzywiane miotły. Jedni wyglądali zupełnie normalnie, inni odnieśli poważne rany - wszędzie można było zobaczyć zakrwawione twarze czy pogruchotane kości.

- Tylne wyjście? - starał się, by jego głos nie zadrżał. Tak bardzo chciał się stąd wydostać - być już pewnym, że ani jego matce, ani jemu nic już nie grozi

- Tak, ale musimy się pośpieszyć, bo zostało nam tylko około czterech minut - usłyszał cichy szept za sobą. - Jeśli nie zdążymy...

Nie chciał wiedzieć, co się stanie, gdy nie zdążą. Oszołomił niczego nie spodziewającego się Śmierciożercę, któremu szyderczy uśmiech zastygł w grymasie na brudnej twarzy. Jego ciało mocno uderzyło w przeciwległą szklaną szafę. Kawałki ostrego szkła przecięły powietrze, zatrzymując się na wyczarowanej natychmiast tarczy siedemnastolatka. Chwilę później biegł on już za Narcyzą, ignorując wołania i krzyki ze strony ogrodu. Nie potrafił znaleźć siły nawet by się odwrócić. Wiedział, że nie da rady stawić czoła nawet dwóm Śmierciożercom, a co dopiero kilkudziesięciu... Jego oddech stał się płytszy, a jego pięść coraz ciaśniej zaciskała się na różdżce. Usilnie próbował wyrzucić z głowy przerażające scenariusze.

Korytarze dłużyły się niemiłosiernie. Miał wrażenie, że biegną już przynajmniej godzinę. Ku jego uldze niespodziewanie wyrosły przed nimi mosiężne drzwi, prowadzące na tylną stronę ogrodu. Zmarszczki na czole jego matki pogłębiły się, gdy ta próbowała bezgłośnie odblokować klątwę, rzuconą na tylne wejście. Zabłysło lekkie światło na końcu jej czarnej różdżki i oboje wybiegli na dwór.

Malfoy niewiele pamiętał z tego, co wydarzyło się później. Rzucał zaklęcia całkowicie instynktownie, nie patrząc nawet w kogo trafia. Feeria barw, krzyki, nawoływania, wszystko działo się jakby za mgłą. Kątem oka widział, jak jego matka walczy z dwoma zakapturzonymi postaciami naraz. Pamiętał jeszcze jej krzyk, który zmusił go do złapania zardzewiałej konewki. Zielone światło. Kolejny krzyk. Narcyza Malfoy pada blada na ziemię, a on nie może puścić świstoklika. Parzy go ręka, jednak wciąż trzyma.

A później jest już tylko ciemność...


Zapraszam na moją stronę na blogspocie (link na moim profilu), gdzie można przeczytać to opowiadanie z muzyką i gdzie rozdziały pojawiają się o wiele wcześniej! :)