Przez pierwsze dni po szkolnym festiwalu nie czuł żadnej potrzeby konfrontacji z Bakugou. On zrozumie, myślał co rano w drodze do budynku U.A.; musi ochłonąć i tyle, powtarzał uparcie podczas wszystkich lanczów.
Mimo to Todorokiemu trudno było powstrzymać nieuniknioną chęć otworzenia ust, zwłaszcza kiedy mijał jego stolik, słysząc dogryzanie Kirishimy zagłuszane śmiechem Kaminariego. Widząc ile frustracji dźwigały czerwone, groźne oczy.
Przechodził bez słowa na korytarzu, ignorując potrącanie ramieniem, niskie powarkiwanie z gardła Katsukiego i pięści jawnie zaciśnięte w kieszeniach spodni. Wzdychał za każdym zakrętem, zatrzymując się na chwilę; unosił lewą rękę na wysokość torsu i spoglądał przez pobliskie okno, ku innym skrzydłom budynku. Chwilę tarł palcami wzdłuż chropowatej powierzchni blizny, lecz szybko otrząsał się z letargu, by powrócić do spokojnego, niezachwianego marszu.
Nie umiał rozmawiać. Nikt dotąd, oprócz matki, nawet nie próbował nawiązać z nim głębszego kontaktu. Tak było, dopóki na drodze nie stanął Midoriya, przerywając całą farsę milczenia. Wreszcie nie istniały tematy tabu, a intensywny zapach leków ze szpitalnych holi koił żrącą niepewność, zalęgnięty lęk, gdy stawał u progu sali ozdobionej plakietką własnego nazwiska.
Na nowo nauczył się rozmawiać. Z początkiem ciężko zdrapywał jakiekolwiek myśli z końca języka, ale rodzicielka zawsze nosiła uśmiech na ustach. Dodawała mu odwagi.
I gdy wreszcie był zdolny wysławiać się, oddychać, musiał zrozumieć, że powinien teraz tę zdolność pielęgnować. Nie tylko z nią.
Cisza nigdy nie stanowiła rozwiązania, jedynie topiła w przeszłości, karząc rozpamiętywać najdrobniejsze szczegóły. Najczęściej złe.
Dlatego, kiedy znowu minął Bakugou na jednym z korytarzy, chwycił go za marynarkę mundurka, kierując w bardziej ustronne miejsce.
Nie zamierzał rozmawiać. Nie miał o czym. Wszystko zostało wyjaśnione jak najklarowniej w okresie festiwalu i obaj to wiedzieli. Niemniej jednak istniał pewien szczegół, którego nie poruszono na głos.
– Przepraszam.
Było jedynym, co Katsuki usłyszał, gdy odepchnął plecy od ściany, wyrywając z uścisku Shouto. Stojąc do niego plecami, wsadził dłonie z powrotem w kieszenie spodni; rozluźniając wściekły zacisk szczęki, obejrzał się przez ramię, lecz zaraz i tak ponowił chód.
Todoroki stał chwilę w miejscu, pozwalając odległym dźwiękom wypełnić uszy. Tym razem unosząc dłoń do twarzy, nie kierował jej ku rozległej bliźnie, ale zadziwiająco odczuwalnemu, pełnemu ulgi uśmiechowi.
Wreszcie zaczął rozmawiać. To nie było takie trudne, jak myślał. Nie istniały powody do strachu.
Bo Bakugou słuchał.
