Polska miał prawo się wściekać, ale tego nie zrobił. Było mu po prostu smutno, tak cholernie smutno. Ale nie pokazał tego po sobie - miał na twarzy zwykły, radosny uśmiech. Tak było dla niego najlepiej - nie chciał, by ktokolwiek się nad nim użalał. Zresztą gdyby tylko pokazał jakąkolwiek słabość, nie wątpił, że inni to wykorzystają. Nie, zdecydowanie lepsze było udawanie, że jest się głupim, małym Feliksem. Że się nie pamięta. Że się wybaczyło.
No, może to ostatnie było prawdą. Częściowo. Nie wywlekał tematu hitlerowskiej tyranii przy Ludwigu - zbyt bardzo bolało to ich obu. Niemcy unikał nawet patrzenia Polsce w oczy. Może bał się, że znowu zobaczy tą upartość i dumę, która kazała mu raz za razem wstawać?
Z Ivanem było inaczej, ale też dało się to przeżyć. Ot, milczący rozejm, bez jakiejś wielkiej wrogości pomiędzy nimi. Czasami tylko grozili sobie nawzajem, ale to też należało już do rzadkości.
Ale była jedna osoba, której Feliks za nic nie mógł wybaczyć, nieważne, jak bardzo się starał.
Litwa.
Ten cholerny przydupas Ivana.
Feliks chciał go nienawidzić. Naprawdę. Ale nie potrafił. Po prostu nie mógł go nienawidzić. Było mu po prostu smutno.
- Będziemy razem na zawsze, Liciu? - zapytał Feliks, odwracając głowę w stronę Torisa. Leżeli oboje na sianie w polu, ogrzewani przez słońce. Lato.
- Na pewno, Feliks! Razem jesteśmy potęgą! - Litwa uśmiechnął się radośnie. Polska kochał ten uśmiech: cieplejszy nawet od słońca, tak szczery i beztroski, jakby nie istniało nic, tylko to lato i oni. Jakby nie byli państwami, tylko zwyczajnymi chłopakami. I tylko to się liczyło; słońce, radość, ich nieśmiałe trzymanie się za ręce, pocałunki składane po kryjomu, zasypianie obok siebie i budzenie się razem każdego, słonecznego poranka.
Wtedy tylko to się liczyło.
Potem przyszła rzeczywistość, brutalna i trudna.
Najpierw ich rozdzielili przez rozbiory. Ale nawet to Polska mógł przeżyć; obiecali sobie walczyć do ostatniej kropli krwi, by móc ponownie być razem potęgą. Potem było tylko gorzej. Pierwsza wojna. Druga wojna. Ledwo to przetrwał, ale przy życiu cały czas trzymało go wspomnienie tego ciepłego uśmiechu i obietnic, które sobie składali.
Ale Litwa odwrócił się od niego. Nie chciał być z nim połączony, jak za dawnych czasów. Tyrania Rosji go odmieniła.
Kiedy Toris przyszedł z nim porozmawiać, Feliks zagrał perfekcyjnie. Udał, że zrozumiał i zaakceptował. Zgadzał się ze wszystkim, co powiedział mu Litwa; że nowe czasy, inne wymagania jego szefa…
A co TY masz o tym do powiedzenia?! Co z TWOIMI obietnicami?! - chciał mu wrzasnąć w twarz. Ale nie zrobił tego. Dopiero wtedy, gdy był pewien, że nikt go nie usłyszy, zaczął płakać.
Kolejne spotkanie międzynarodowe odbyło się w Warszawie. To nic nie znaczyło dla Feliksa - tylko kolejna gra. Polska perfekcyjnie udawał szczęśliwego. Przywykł do tego. Już wychodził z sali, gdy usłyszał za sobą:
- Polsko!
Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto go zawołał.
- Tak, Liciu? - Źle to zabrzmiało. Pogardliwie. Toris na pewno to wyczuł.
- Wiesz… - Litwa patrzył na swoje stopy. Był zdenerwowany. Ale czemu? Przecież nie mieli ze sobą już nic wspólnego. Pewnie chodzi o jakąś delikatną sprawę między naszymi szefami, uznał Feliks.
- Umm… - zaczął jeszcze raz Toris - Feliks…
- Co?
- Mógłbym dziś u ciebie przenocować? Najbliższy samolot mam jutro, a nie chciałbym się tu sam szwędać… Nie znam hoteli...
Znasz, i to bardzo dobrze, pomyślał Feliks. Więc czemu…? W jego sercu pojawiła się maleńka iskierka nadziei.
- Spoko. Totalnie możesz u mnie spać, Liciu.
Litwa podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się. Tym razem Feliks odwzajemnił jego uśmiech. Szczerze.
