KRONIKA POETYCKO-ŚLEDCZA, CZYLI O TYM JAK LUNA LOVEGOOD SWEGO SPISU RZECZY SZUKAŁA
O, ukochany Rodrygo!
Twe
oczy w kolorze…
Co się rymuje z „Rodrygo"?
Luna
possała przez chwilę końcówkę pióra umaczaną w
atramencie.
Indygo!
Twe oczy w kolorze indygo
Rozpalają…
Właściwie to jaki to jest kolor – indygo? Hmm… Hmm… Luna postanowiła później to sprawdzić. W tej bowiem chwili miała zamiar napisać wiersz i nie chciała, by wena jej uciekła z tak głupiego powodu jak kolor indygo. Założyła więc, że niebieski.
Rozpalają me
serce,
O, tak, kocham cię wielce!
Ma
namiętność…
Ma namiętność…
Luna skreśliła ostatnią linijkę. Nie wiedziała, co zrobić z namiętnością.
Miłości swej nie mogę schować,
Gdyż
jest jak sklątka tylnowybuchowa.
Ponownie skreśliła
ostatnią linijkę. Nie, nie, jest dobrze! Napisała ją ponownie.
Znowu possała końcówkę pióra. Atrament odznaczył
się już na ustach, zębach i języku. Ale Luna Lovegood, która
zamierzała zostać wybitną czarownicą – poetką, nie zwracała
uwagi na tak przyziemne sprawy! Nic to! Pył, miernota! Zejdzie samo!
Poezja ponad wszystko! Tak, tak…
Spojrzała na pergamin. Wena
na paluszkach wymknęła się z pokoju i cichutko zamknęła drzwi.
Luna nie skończy już dziś wiersza.
Schowała pergamin do szafy
i wpisała go na listę – przyda się pod koniec roku, kiedy jacyś
dowcipnisie schowają jej rzeczy. Miała jednak cichą nadzieję, że
akurat wiersz nie stanie się ich ofiarą. Niedokończone dzieło nie
powinno zostać ujawnione przed publikacją. Szczególnie, że
chciała wszystkich zaskoczyć. Ha! Poznacie, psy niewierne, Lunę
Lovegood! Odechce wam się Pomyluny, kiedy „Żongler" ogłosi
wyniki konkursu na poważną czarodziejską poezję!
Oczami
wyobraźni już widziała siebie jako triumfatorkę, przechadzającą
się między zadziwionymi uczniami Hogwartu. Mmm, przyjemne uczucie!
Ponownie wygrzebała pergamin z wierszem.
Za dnia nie śpię
i nie jem
Mam nadzieję, że nie jesteś gejem
Przyjrzała się dziełu krytycznie i, zadowolona z efektu, znowu schowała go do szafy. Ziewnęła bardzo szeroko i podreptała do łóżka. Jutro kolejny dzień nauki i Bóg wie czego jeszcze.
O poranku panna Lovegood przeklęła w duchu wczesne
wstawanie i życzyła genialnemu wynalazcy budzików
męczeńskiej śmierci na stosie. Nakryła głowę kołdrą („jeszcze
pięć minut!") i ponownie zapadła w sen. Z marzeń o pięknym
Rodrygo o aparycji dziwnie przypominającej Pottera wyrwało ją
brutalne szarpanie. Luna wyjrzała spod cieplutkiej kołderki gotowa
bluznąć epitetami w osobę szarpiącą, ale nie zdążyła.
Ciemnowłosa krukonka, niejaka Bellypain, zasypała ją potokiem
słów:
- Słuchaj, na stoliku jest jakaś kartka,
zaadresowana do ciebie, wstań, ruszże się, dziewczyno, to wygląda
na coś pilnego, nie koperta, więc nie list, pomyślałam sobie, że
pewnie będziesz chciała to przeczytać przed śniadaniem, ale jeśli
nie wstaniesz, to nawet na śniadanie nie zdążysz, więc lepiej…
- dalej Luna słyszała już tylko coś w guście „bla, bla, bla".
Postawiona przed wyborem: wstać lub zostać zagadaną na śmierć,
Pomyluna wybrała pierwszą opcję i podniosła się z łóżka.
Bellypain uciszyła się jak nożem uciął i popędziła w stronę
wyjścia, a za nią pobiegły pozostałe dwie dziewczyny, które
zajmowały sypialnię. Luna została sama. Cisza. Spokój.
Błogość.
Na stole leżała kartka. Nagłówek głosił
„Do pani Luny Lovegood", a pod spodem wierszydło napisane, jakby
autor miał problem z utrzymaniem pióra.
Umiłowana
Luno,
Żal, by cię szukanie ominęło
Zgaduj
teraz gładko
Co tym razem ci zginęło.
A
gdy już ustalisz swą stratę przeklętą
Znajdziesz
wskazówkę pod własną kołderką.
Rodrygo
Luna jęknęła głośno. Owszem, była przyzwyczajona do
ciągłego chowania jej rzeczy, ale podpis „Rodrygo" sugerował,
że autor wierszyka czytał jej dzieło. A może to właśnie o jej
poemat chodziło?!
- O, nieeeee!!!
Ze zdziwieniem jednak, po
zaglądnięciu do szafki, stwierdziła, że wiersz był na swoim
miejscu. Widocznie został przeczytany, ale nie ukradziony. Ufff…
Nie namyślając się zatem więcej rzuciła się do swojego
łóżka i przetrzepała kołdrę. Jest kolejny mały zwój
pergaminu! I te roztrzęsione, pajęcze literki…
Tak
więc tym razem, by dowcip był srogi,
Mistrz
ceremonii dorysował twemu spisowi nogi.
Następną
zaś wskazówkę skrył w chłodzie i mroku
By
Mistrz Eliksirów mógł mieć go na oku.
Rodrygo
Panna Lovegood chyba pierwszy raz w życiu ucieszyła się, że zaraz po śniadaniu są eliksiry.
Severus Snape był w
podłym nastroju. Nic w tym dziwnego – zły humor był niejako
wpisany w osobowość nauczyciela. Zawsze się znalazł jakiś powód,
tym razem był to stosik sprawdzianów na jego biurku. Machnął
niedbale w ich kierunku różdżką i pergaminy same z cichym
szelestem trafiły do swoich właścicieli. Został tylko jeden.
Jedyny. Luna przełknęła ślinę. Tylko ona nie dostała swojej
pracy.
- Panna Luna Lovegood – syknął Snape. – Doradzam
ograniczenie kącika poezji do własnego podwórka, proszę
niczego nie wypisywać na sprawdzianach. Profesor Flitwick tego chyba
nie popiera? – oddał jej pergamin – Ravenclaw traci dwadzieścia
punktów, mam nadzieję, że to ostudzi pani wenę –
powiedział ze złośliwym uśmiechem po czym rozpoczął zwyczajową
lekcję.
Luna zerknęła na swój sprawdzian. Zadowalający.
Przynajmniej nie dał jej O za tę poezję…
Zaraz! Jaką
poezję?! Przyjrzała się pergaminowi – niczego na nim nie było
oprócz niezbyt pełnego spisu składników antidotum.
Obróciła go na drugą stronę. No i zobaczyła ową poezję.
Jestem chochlikiem bardzo przewrotnym
Niezwykle
sprytnym i bardzo obrotnym
Kolejną wskazówkę
umieściłem w klasie
Gdzie ludzi w zwierzęta
zamieniać da się.
Rodrygo
Profesor McGonagall
przechadzała się między ławkami z surową miną. Pilnowała, aby
każdy wykonał swoje zadanie należycie. Ćwiczenie polegało na
zamianie żaby w pióro, cała zaś sztuka poległa na tym, by
pióro nie było zielone.
Luna bez zainteresowania machnęła
różdżką, zaklęcie trafiło w kałamarz, który
obrósł wściekle różowymi włoskami. Dziewczyna nie
zwróciła na to uwagi, ponieważ rozglądała się właśnie
uważnie po sali za jakąś wskazówką. Potrzebny był jej ten
spis. Już zauważyła, że kilka rzeczy jej zniknęło, a nie
pamiętała całej zawartości kufra, więc także mogło być tego
znacznie więcej.
Zastanawiała się właśnie, jak długo
jeszcze potrwa lekcja transmutacji i ze zniecierpliwieniem zwróciła
oczy ku sufitowi. Zamrugała. Nie, to nie był zwid. Na suficie było
coś napisane, wielkimi literami. Niestety w tej pozycji widziała
tekst do góry nogami. Przekręciła się więc, by móc
przeczytać tekst.
Mrużąc oczy odczytała co następuje:
Tak,
jestem podły, wiem o tym dobrze,
Niech więc ta
wiadomość do ciebie dotrze:
Należy ci się
odpoczynku chwilka
Następną wskazówkę
otrzymasz za dni kilka.
Rodrygo
McGonagall
ze zdumieniem zobaczyła, że w przedostatnim rzędzie dziewczyna
nazwiskiem Luna Lovegood z zapamiętaniem tłucze głową w ławkę.
Podeszła do niej szybkim krokiem i oświadczyła cierpko:
-
Panno Lovegood, zanim do reszty wytłucze pani wszystkie swoje szare
komórki proszę transmutować tę żabę w pióro. I
lepiej, żeby nie skakało!
Luna ze znudzeniem machnęła różdżką
w kierunku zestresowanej żaby.
- Brawo – skomentowała kwaśno
nauczycielka transmutacji. – Nie tylko skacze, ale do tego jeszcze
kumka!
W czasie przerwy na posiłek Luna sennie wkroczyła do
Wielkiej Sali. Opadła na ławkę jak zahipnotyzowana i utkwiła oczy
w stole Gryffindoru. A konkretnie w Harrym Potterze, który
smętnie grzebał łyżką w czymś, co prawdopodobnie kiedyś było
kawałkiem szarlotki. Luna nie przejmowała się takimi drobiazgami
jak to, że bezczelnie komuś się przygląda. Nie interesowało jej
również jeśli ktoś nachalnie wlepiał w nią oczy.
Wzruszyła ramionami – nie każdego dnia mogą podziwiać kogoś,
kto w koka wpiął pawie pióra.
Potter poruszył się,
wydobył z torby kawałek pergaminu i zaczął go zapisywać,
wysuwając końcówkę różowego („jakie to słodkie!")
języka spomiędzy zębów. Wrażliwe serce Luny zabiło
mocniej. Może to on? Przez chwilę rozkoszowała się myślą, że
to właśnie Harry może okazać się tajemniczym Rodrygo, który
układał dla niej wiersze i bawił się z nią w ponętną gierkę.
Logika roztrzaskała się o ścianę, popiskując jakieś brednie o
braku możliwości dostania się męskiego Gryfona do żeńskiego
dormitorium Krukonek. Luna wbijała rozmarzone oczy w Harry'ego
Pottera, bohatera świata czarodziejskiego, niczym gekon w muchę.
Dostrzegła jak figlarnie nieposłuszne ma włosy, jak uroczo blizna
przecina jego gładkie czoło, jak nonszalancko okulary zsuwają mu
się na czubek nosa…
Kątem oka złowiła wizerunek Draco
Malfoya, który z równym zapamiętaniem pisał coś po
swoim małym zwoju pergaminu. A może to on jest tajemniczym Rodrygo?
Luna potrząsnęła głową. Nie ta klasa! Ponownie wlepiła wzrok w
Pottera. Widok zasłoniła jej Cho Chang. Zasiadła naprzeciw niej,
wyraźnie udając, że nie widzi, iż przeszkadza Lunie obserwować
złotego chłopca Gryffindoru. Po prostu władowała się w horyzont,
jak ta wielkopańska krowa, wyjęła z torby… pergamin i zaczęła
coś na nim pisać. Nie! Jeśli ona robi jej kawał i okaże się
Rodrygo, to się dowie, czym jest krwawa zemsta!
Obok Luny
siedziała ta cała Bellypain. I też pisała! Pomyluna zerkneła do
jej pergaminu. Lekcje! Wszyscy odrabiają lekcje! Ale dlaczego tutaj?
Dlaczego nie w dormitoriach? Doszła do wniosku, że najwyraźniej
brakuje im czasu. Albo są przesadnie ambitni. Albo szpanują przed
nauczycielami, jacy to oni wszyscy są pilni. Albo… Potrząsnęła
głową. Nie warto się nad tym zastanawiać, są ciekawsze rzeczy.
Usilnie myślała nad możliwymi współrzędnymi jej spisu
rzeczy. I, na Merlina-który-dawno-gryzie-ziemię, gdzie
znajdzie nową wskazówkę?! Miała nadzieję, że tym razem
nie na jakimś sprawdzianie, a już na pewno nie u Snape'a, bo
kpiny w wykonaniu tego człowieka raniły jej serce i duszę,
zwłaszcza jeśli dotyczyły poezji.
Odsunęła posiłek najdalej
jak się dało i wyciągnęła „Żonglera". Zajrzała na ostatnią
stronę, gdzie przypominano, że termin konkursu mija za tydzień
(trzeba się pospieszyć z pisaniem!), po czym otworzyła gazetę na
drugiej stronie. Oczy złowiły interesujący temat i Luna bez reszty
utonęła w wybranym artykule. Mercedes Bellypain rzuciła okiem na
to, co czyta Pomyluna i pokręciła głową, wznosząc oczy ku
czarodziejskiemu sufitowi w Wielkiej Sali. „Sześcionożny człowiek
– czy naprawdę istnieje?" – ludzie, kto takie bzdury
wypisuje?!
- TO
TYYYYYYYYYYY!!!!!!!!!!!!!
Hermiona Granger usłyszała jakiś
wrzask za plecami. Niczego nieświadoma obróciła się w
kierunku, skąd dochodził głos. To była Luna Lovegood. Wściekła.
Szła energicznym krokiem w kierunku największego kujona od czasów
Roweny Ravenclaw. Ręce wyciągnęła do przodu i rozcapierzyła
palce niczym zombie w naprawdę kiepskim horrorze. Pawie pióra
w jej włosach podskakiwały jak lwia grzywa. Hermiona pomyślała,
że pewnie tak się czuje owad uwięziony w sieci, patrzący na
zbliżającego się do niego wygłodniałego pająka.
Gryfonka
uniosła brwi ze zdziwienia.
- Luna?
- To tyyyyy!!!!!! –
wycharczała właścicielka pawich piór.
- Luna, o co ci
chodzi?
- To ty! Ty! Tylko ty! Robisz sobie ze mnie jaja!!!
-
Słucham? – oczy Hermiony rozszerzyły się jeszcze bardziej.
-
Nie udawaj niewiniątka! – krzyknęła Luna nie bacząc, że
społeczność uczniowska przygląda im się z niezdrowym
zainteresowaniem.
- Ale… Luna… Ty… Znaczy się… Ale o co
chodzi?!
- Zaraz ci powiem, o co chodzi!
Pomyluna z całej
siły złapała Hermionę za kołnierz i pociągnęła szamoczącą
się dziewczynę w stronę wyjścia.
- Wiesz, że to nieładnie
drwić z ludzkich marzeń?
- Wiesz, że to nieładnie oskarżać
i nie wyjaśnić, o co się oskarża?
- O te wierszyki! O mojego
Rodrygo!!!
- Jakiego znowu Rodrygo?!
I Luna wyjaśniła.
Bardzo długo się zastanawiała nad ostatnim wierszykiem
tajemniczego Rodrygo. Zastanawiała się, dlaczego postanowił zrobić
kilkudniową przerwę, przecież to jasne, że nie chodziło mu o
zrobienie przerwy Lunie. Wcale nie była zmęczona. Po prostu chciała
odzyskać jak najszybciej spis! Pomyślała zatem o wszystkich
ludziach, którzy z jakiegoś powodu mogliby odłożyć igranie
z jej cierpliwością. Ostatnio piąty rok miał mnóstwo
nauki… Hmm… Nawał nauki to dobry pretekst, żeby odłożyć
wszystko inne. No a kto się najwięcej uczy z całej szkoły?
Ona!
Ta kudłata wiedźma! Hermiona Wiem-Wszystko Granger!!!
-
Cóż, Luna… Owszem, mam dużo nauki, ale naprawdę nie mam
pojęcia o żadnym Rodrygo!
- Nie wierzę ci!
Pociągnęła
Hermionę w stronę lochów Snape'a.
- Ej, co chcesz
zrobić? – zapytała zdziwiona Hermiona.
- Gwizdnąć temu
Przerośniętemu Nietoperzowi Veritaserum. I wtedy sobie z tobą
pogadam!
- Snape nie da ci veritase....aaaaaa, to boli!!! –
krzyknęła panna Granger, kiedy wściekła Luna pociągnęła ją za
włosy.
- Słuchaj ze zrozumieniem, Grangerrrrrr... – warknęła
Luna. – Gwizdnąć. To znaczy, że sobie wezmę nawet o to nie
pytając.
- Wiesz, że to kradzież?
- Eee tam, przecież nie
wezmę mu wszystkiego!
Dziewczyny wpadły do klasy eliksirów
jak burza, Luna bez mrugnięcia okiem skierowała się do zaplecza.
Oczywiście wciąż ciągnęła za sobą Hermionę. Nagle Luna
obejrzała się za siebie. Panna Granger patrzyła szeroko otwartymi
oczami na coś, co znajdowało się za panną Lovegood i usiłowała
powstrzymać ją przed dalszym szarżowaniem.
- Jeśli się
okaże, że to nie ty, to ładnie przeproszę – mruknęła i
ponownie zwróciła się w stronę drzwi do 'kantorka'. Jej
twarz zatonęła w czymś czarnym, materiałowym i pozbawionym
zapachu. Odbiła się jak piłka i wylądowała na podłodze na
czterech literach. Spojrzała w górę a jej oczy zrobiły się
jeszcze większe niż zwykle.
- O Boże… - jęknęła, patrząc
wprost na wściekłego Snape'a.
- Bez przesady, panno Lovegood,
wystarczy „Profesorze" – prychnął Snape. – Mogę wiedzieć,
co wy tu robicie?
- My? Eeee… Stoimy! – bąknęła Luna.
Snape pochylił się nad Luną i spojrzał jej prosto w oczy,
przybijając ją wzrokiem do podłogi.
- Póki co, to pani
leży, panno Lovegood. Ravenclaw traci pięć punktów… -
Hermiona przesunęła się w stronę wyjścia. Snape nie patrząc w
jej kierunku warknął. – A Gryffindor dziesięć, za próbę
ucieczki z miejsca przestępstwa! A teraz zmiatajcie mi stąd!
Dziewczyny pospiesznie opuściły klasę.
- Luna,
posłuchaj, ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi! Możesz mi jakoś
opowiedzieć o tym twoim… jak-mu-tam-było?
- Rodrygo –
mruknęła Pomyluna i rozmarzyła się na chwilę.
Obie kucnęły
pod ścianą w jednym z licznych korytarzy. Było chłodno, ale
całkiem przyjemnie.
- Straciłam swój spis rzeczy –
powiedziała w końcu Krukonka. Hermiona zerknęła na nią ze
zdziwieniem.
- Swój co?
- Spis rzeczy. Zawsze taki
mam, bo mi ktoś ciągle coś chowa. A teraz jakiś złośliwiec
zarąbał mi właśnie spis. I pisze mi wierszyki. Czekam, aż mu się
znudzi, może mi po prostu powie, gdzie to jest.
- Hmm… A
pomyślałaś nad tym, żeby go poszukać? Jak będziesz czekać na
wierszyki, to się zestarzejesz, a spisu rzeczy nie odzyskasz.
Ewentualnie machnij na drania ręką i zrób sobie nowy.
Luna
sennie zerknęła na Hermionę.
- Nowy?
Hermiona potarła
czoło i pozostawiła to bez komentarza. Że też Luna sama na to nie
wpadła! Po prostu wstała i odeszła, zostawiając Pomylunę z miną,
jakby doznała objawienia.
O poranku Luna dowiedziała się,
czym dokładnie jest deja vu. Obudziło ją szarpanie i potok
słów Bellypain.
- Dobra, dobra! Tak, wiem, liścik, tak,
to na pewno ważne, już wstaję, okej! – mamrotała do Mercedes.
Podniosła się z łóżka, podrapała po brzuchu. Nie
czesząc włosów zawiązała sobie na czubku głowy wielką,
różową kokardę i dopiero wtedy podeszła do stolika z
pozostawionym na nim pergaminem. Jej nowy spis gdzieś zniknął.
Rozejrzała się. Nie, nigdzie nie spadł, po prostu go nie było.
Sięgnęła po pergamin, rozwinęła go, po czym krzyknęła:
- O
nie!
I padła sztywno na podłogę jakby trafiło ją zaklęcie
Petrificus Totalus. Pergamin spadł na podłogę obok niej.
Oszukujesz, nieładnie, robisz spis nowy.
Ale
twój Rodrygo i na to był gotowy.
Nowy spis
zniszczył. Masz starego szukać!
Pamiętaj!
Rodrygo nie da się oszukać!
Po nową wskazówkę
idź teraz śmiało
Gdyż wiosna nadeszła i
wszystko pozakwitało
Zaś Dobijająca Jak Upał w
książki patrzeć każe,
Lecz choćby nie wiem co,
twej wskazówki nie zmaże
Nie daj jednak jej
zabrać, zanim nie przeczytasz!
A potem zniszcz ją
prędko, nim Ona cię schwyta!
Rodrygo
Obrona Przed Czarną
Magią… Heh, dobre sobie! Luna uśmiechnęła się pod nosem. Jeśli
to jest obrona, to niech Bóg, Allah czy kto tam w górze
siedzi dopilnuje, żeby i atak wyglądał podobnie. Usiłowała się
nie roześmiać na samą myśl o Śmierciojadach siadających w
ławkach i z książkami w rękach. Istny terror!
Uczniowie
zapełnili ławki jak bakalie dobry keks. Żadne miejsce nie było
puste – nikt nie odważyłby się narazić Dolores Umbridge.
Oczywiście różdżki były pochowane. Może niekoniecznie do
torby, jak to sobie życzyła „nauczycielka" (cały Ravenclaw już
dawno doszedł do wniosku, że osoba Wielkiego Inkwizytora to
uwłaczenie czci kompetentnych pedagogów), ale jednak nie na
wierzchu. Co niecierpliwsi trzymali swoje różdżki w rękawach
i ukradkiem obracali w palcach magiczne drewno. Luna swoją różdżkę
trzymała za uchem. Korzystała z opinii osoby tak roztargnionej, ze
nawet ta paskudna ropucha już się nie czepiała.
Uczniowie
Ravenclawu wertowali podręczniki tak pilnie, jakby mieli do
czynienia z cudem literatury. Luna ukradkiem wyciągnęła pergamin z
wierszykiem i zaczęła analizować poszczególne wersy drugiej
części zagadki. W zamyśleniu podrapała się po nosie.
Zaś
Dobijająca Jak Upał w książki patrzeć każe,
Lecz
choćby nie wiem co, twej wskazówki nie zmaże
Dobijająca Jak Upał? Może chodziło o pogodę? Zerknęła
za okno. Po pierwsze pogoda była całkiem przyjemna, niezbyt ciepło,
ale słońce coraz odważniej wyglądało zza chmur. Po drugie pogoda
dobijająca jak upał brzmiało bez sensu. Po trzecie zaś…
Czemu Rodrygo napisał to z wielkiej litery? Dobijająca Jak Upał…
Dobijająca Jak Upał… D… J… U… Luna sprawdziła, czy
profesor Umbridge nie przygląda jej się i czy znowu nie zechce
sprawdzić, czy panna Lovegood przeczytała zadany rozdział. DJU!!!
Dolores Jane Umbridge!!!
Prawie krzyknęła z radości, ale w
porę zatkała sobie w usta i udała atak kaszlu. Marnie, ale
wystarczyło, by Umbridge jedynie zerknęła na nią swoimi żabimi
oczami i nie poświęciła jej większej uwagi. Pomyluna obejrzała
sufit. Nie było tam żadnego wierszyka. Przyjrzała się jeszcze raz
wersom.
Zaś Dobijająca Jak Upał w książki patrzeć
każe,
Lecz choćby nie wiem co, twej wskazówki
nie zmaże
Czyli wskazówka jest w książce.
Potrząsnęła nią, ale żaden pergamin nie wyleciał. Więc zaczęła
przeglądać podręcznik, kartka po kartce.
No i jest. W drugim
rozdziale zabazgrane zostały wskazówki o bezpieczeństwie
przechowywania różdżki w czasie zagrożenia śmiercią.
O,
moja droga, szlabanów nadszedł czas,
Przed
zmywaniem ławek nic nie powstrzyma nas.
Postaraj
się szybko o godzinkę w lochach,
Inaczej
wskazówka będzie za tobą szlochać.
Twój
Rodrygo
Szlaban w lochach. U Snape'a. Wzruszyła ramionami. Phew! Wystarczy wysadzić kociołek w powietrze i wyląduje w kozie jeszcze dziś wieczorem. Niestety szlaban u Snape'a był ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
Panna
Lovegood najchętniej rzuciłaby jakimś paskudnym zaklęciem w
stronę Lee Jordana. Jej plan złapania szlabanu nie wypalił. A
dlaczego? Wszystko przez tego przeklętego Gryfona!!!
Uśmiechnięty
od ucha do ucha Lee chyłkiem przemknął między stołami, zbliżył
się do stołu nauczycieli niby to podziwiając powieszone na
ścianach gobeliny. Mistrza Eliksirów jeszcze nie było, więc
miał szansę… kiedy żaden z nauczycieli nie patrzył szybko
wrzucił do kielicha Snape'a proszek i natychmiast cofnął rękę.
- Eeeej! Jordan! Co ty robisz?! – wrzasnął jakiś Ślizgon,
bodajże Moon.
Uwaga nauczycieli skupiła się na Lee'm.
-
Jordan? – zapytała McGonagall, przyglądając mu się
podejrzliwie.
- Tak, pani profesor? – Lee przybrał minę
niewiniątka i spojrzał na surową nauczycielkę maślanymi oczkami.
- Co ty tutaj robisz?
- Podziwiam gobeliny – bąknął
niewyraźnie i zaczął nogą „wiecić dziurę" w podłodze.
-
Ja ci dam gobeliny… Zmiataj do swojego stołu!
W tej chwili
wszedł Snape i Jordan czmychnął szybciej, niż gdyby go goniło
stado wygłodniałych testrali. Mistrz Eliksirów spokojnie
łyknął swojego napoju, jego oczy zwęziły się, ale nic nie
zrobił. Ku uciesze Jordana proszek zadziałał natychmiast.
Godzinę
później, kiedy nadeszła pora eliksirów czwartego roku
Krukonów i Puchonów Pomyluna miała rzadką okazję
zaobserwować wrednego przerośniętego nietoperza w zgoła dziwnym
nastroju. Nie, nie uśmiechał się, tego nie przeżyłby żaden
uczeń. Ale był… sztywny, spokojny, gdyby do Snape'a pasowało
słowo „zrelaksowany" zapewne panna Lovegood by go użyła do
opisu człowieka, którego miała przed sobą. Wzruszyła
ramionami i zajęła się lekcją.
Nawet nieźle jej szło. Co
prawda eliksir miał mieć pastelowy, a nie landrynkowy odcień różu,
ale mieściła się w granicach dopuszczalnego błędu. Szkoda jej
było psuć to małe dzieło z dziedziny warzenia, ale nie było
wyjścia. Z premedytacją zatem wrzuciła do swojego kociołka całe
opakowanie zmielonych ogonów salamandry. Z myślą „To
będzie bolało" zatkała uszy i schowała się pod stół.
Huk wybuchu było słychać nawet na Błoniach i tylko dlatego,
że ściany Hogwartu nie takie rzeczy znosiły, zamek ciągle stał
na miejscu. Snape ze spokojem podszedł do stanowiska Luny.
-
Panno Lovegood, co to było?
- Nie… nie wiem – mruknęła, z
drżeniem serca oczekując sakramentalnego słowa „szlaban".
-
Minus dwadzieścia punktów, panno Lovegood. I proszę to
posprzątać – powiedział Mistrz Eliksirów i odszedł na
swoje miejsce.
Krukonom i Puchonom zgodnie opadły szczęki.
Natomiast Luna zacisnęła swoją i usiłowała nie wybuchnąć
jeszcze głośniej, niż jej nieszczęsny kociołek. Spokój
Snape'a skojarzył jej się ze zwykłym stanem jej ojca. A to
oznaczało tylko jedno - magiczny proszek na uspokojenie.
„Ciekawe,
czy jeżeli Jordan nagle dostanie kurzajek na całym ciele, to
wystarczy" pomyślała mściwie i zabrała się za sprzątanie.
Uczucie zdziwienia to
eufemizm wobec tego, co czuła dziewczyna, kiedy zobaczyła Irytka
przykutego do ściany przy pomocy nitki. Nitki!!!
Żeński (i jak
najbardziej gryfoński) Prefekt z szeroko otwartymi oczami i
rozchylonymi ustami stanowił nieczęsty widok. Niemniej właśnie
tak wyglądała Hermiona Granger.
- Irytku? – wykrztusiła.
Duch popatrzył na nią podejrzliwie, po czym prychnął i dumnie
zadarł nos.
- Irytku, kto ci to zrobił?
Irytek ponownie
prychnął, ale nie odezwał się. Po chwili przez korytarz tanecznym
krokiem przedefilowała Luna w prochowym płaszczu, w kapeluszu i z
fajką w zębach, nie zapaloną.
- O, cześć Hermiooona –
wymruczała sennie i podrapała się różdżką za uchem.
Pojawiła się drobna iskierka i włosy dziewczyny podniosły się
odrobinę.
- Zastanawiam się, kto przyszpilił Irytka do ściany…
Oraz jak to zrobił – panna Granger zmarszczyła brwi i wbiła
wzrok w ducha.
- Iryyyytek, jak się miewasz? – zapytała Luna
i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Wredna Lovegood! –
syknął Irytek i zamilkł.
Hermiona oderwała wzrok od ducha i
wlepiła go w Lunę.
- Luna?
- No co? Wyglądam na kogoś tak
głupiego, kto nie potrafiłby przymocować ducha do ściany?
-
Nie, tylko że… Dlaczego?
- Bo nie chce oddać mojego spisu. I
będzie tak wisiał, dopóki nie zdecyduje się mówić.
Nic mu nie jest, to duch, nie da się zadać mu bólu. Poza tym
nie jestem sadystką – mruknęła Pomyluna. Hermiona przypomniała
sobie, jak Luna pociągnęła ją za włosy, ale wolała nie
przypominać jej teraz o tym. – Jedyne, co teraz cierpi, to jego
własne ego.
- Skąd wiesz, że to on?
- Och, to było nawet
proste. Żałuję, że wcześniej na to nie wpadłam, ale byłam zbyt
zdenerwowana.
Dzień wcześniej.
Luna
zasiadła na łóżku i wyciągnęła wszystkie wierszyki,
które zapobiegliwie zachowała. Przyjrzała się im uważnie.
Podrapała się po nosie.
To pisze ktoś, kto ma
zamiłowanie do takiego wierszowania. Ktoś, kto zdołałby się
przedostać do domu Ravenclaw. Czyli Krukoni. Ewentualnie profesor
Flitwick…
Mocno potarła nos.
Żaden
Krukon nie zna się na poezji – pomyślała Luna. – To zbyt
subtelne. Krukoni kują mocno, ale poezją się nie zajmują, chyba
że od wielkiego dzwonu. A wredny dowcip nie jest aż tak ważny.
Flitwick odpada w przedbiegach, profesorowie nie mają czasu na takie
głupstwa.
Ha! Głupstwa! No tak, wobec powrotu
Sami-Wiecie-Kogo, niezwykle ważny dla Luny spis jest niczym wesz
wobec testrala.
Luna zachichotała na myśl o
organizacji Hermiony. Ciekawe, ile osób już się w to
włączyło? Sama miała ochotę poprosić o plakietkę, w końcu
panna Granger walczy o ważną sprawę. Dobra, później zapyta
o WESZ, najpierw śledztwo…
Krukoni odpadają,
Flitwick odpada… Kto inny mógłby wiedzieć, że co roku
Lunie ktoś chowa rzeczy? Tak przynajmniej wywnioskowała z
pierwszego wierszyka.
No, owszem, Ślizgoni. Ale
oni z kolei nie mogli się przedostać do dormitorium Ravenclaw bez
hasła. A hasła nie znał nikt spoza kręgu Krukonów.
Zachichotała. Może ktoś po prostu przełazi
przez ściany?
Zerwała się na równe nogi i
wybiegła z dormitorium jak oparzona. Odprowadził ją zdziwiony
wzrok Mercedes Bellypain.
Jeśli przełazi przez
ściany to jest duchem. A skoro jest duchem, to… nie widziała
żadnego ducha kręcącego się po klasie eliksirów, zatem
istnieje szansa, że ów duch nie wie, że Luna nie dostała
szlabanu. Może założył, że ze szlabanem wszystko się udało i…
i może tam teraz czeka?
Biegiem rzuciła się w
stronę lochów i wparowała do klasy niczym troll do składu
porcelany.
Duch odwrócił się w jej stronę
zaskoczony. Pędzel w ręce, niepewna mina i rozpoczęty na ścianie
nowy wierszyk… Luna przyłapała Irytka na gorącym uczynku.
-
ODDAWAJ SPIS! – ryknęła niczym lwica broniąca swych młodych.
Irytek pomachał jej ręką, wyrzucił pędzel i
odfrunął przez sufit.
- Lovegood, ty to
powypisywałaś? No to teraz to ładnie wyczyścisz – usłyszała
syk za sobą.
Zaklęła w duchu. Teraz, kiedy
szlaban jej już nie był do niczego potrzebny Snape postanowił jej
go wlepić. Że też Jordan nie dał mu większej dawki proszku!
Zacisnęła zęby, poszła po szczotkę i zabrała
się za czyszczenie.
Kilka dni później udając, ze gapi się w czerwoną książeczkę, zza winkla wycelowała w Irytka i posłała w jego kierunku zieloną nitkę. Duch ze zdziwienia tylko kwiknął, ale nic nie był w stanie zrobić. Został magicznie przytwierdzony do ściany.
- To jak? –
Luna w przebraniu Sherlocka Holmesa skrzyżowała ramiona na piersi i
wpatrywała się w Irytka intensywnie. – Ten spis jest mi
potrzebny, może jednak go oddasz?
Hermiona wpatrywała się to w
ducha to w Pomylunę i zastanawiała się, kto tu jest bardziej
zwariowany.
- Uwolnij mnie – warknął Irytek.
Hermiona
żałowała - chyba pierwszy raz w życiu - że nie ma tutaj Colina
Creevey'a. Uwieczniłby tym swoim pstrykactwem niezwykły widok –
wściekłość malującą się na obliczu zazwyczaj złośliwie
uśmiechniętego Irytka.
- Powiedz, gdzie jest spis – rzekła
sennie Luna. – Bo inaczej nie będzie mi się chciało sprawdzić w
książce, jak się uwalnia duchy.
Hermiona wlepiła wzrok w
Lunę. Książka z takimi zaklęciami? Czy to znaczy, że istniała
jakaś książka, o której panna Granger nie wie?!
-
Krwawy Baronie!!! – wrzasnął Irytek.
Drugi duch pojawił się
po chwili, jak zwykle z niezadowoloną miną.
- Ona mnie więzi!
– poskarżył się tonem nieszczęśliwego dziecka.
Krwawy
Baron przyjrzał się Lunie.
- Uwolnij go – zażądał.
-
Niech odda spis – odparła Pomyluna.
- Gdzie jest spis? –
zapytał Baron Irytka. Nie interesowało go, co to za spis i dlaczego
Luna go potrzebuje, zwyczajnie nie chciał się zajmować tą sprawą
dłużej niż było to konieczne. Irytek oderwał go bowiem od
pasjonującego zajęcia, jakim było sprawdzanie, czy Ślizgoni
czytają księgi o odpowiedniej treści.
- W schowku na miotły –
bąknął niewyraźnie Irytek.
Luna podreptała do wskazanego
miejsca. Wróciła kwadrans później z pergaminem w
ręce. Krwawy Baron wisiał w powietrzu niczym strażnik przed bramą.
Pomyluna wyciągnęła z torby cieniutką książeczkę,
otworzyła ją mniej więcej na środku i wycelowała różdżkę
w stronę Irytka i wyszeptała zaklęcie. Nitka opadła, Irytek był
wolny.
- Jeszcze jedno – zastrzegła Pomyluna. – Dlaczego
czytałeś mój wiersz?
- Łiiiiii! – krzyknął
rozradowany Irytek, ale uspokoił go Krwawy Baron.
- Jaki wiersz?
– zapytał złośliwy duch.
- Jaki wiersz, jaki wiersz –
przedrzeźniała go Luna. – Niby czemu podpisywałeś się
„Rodrygo"?!
Irytek wzruszył ramionami i odfrunął. Został
tylko Krwawy Baron. Podleciał bliżej do Luny i Hermiony.
-
Chyba nie wydaje ci się, że Irytek to jego prawdziwe imię, co? –
mruknął, patrząc z pogardą na obie dziewczyny.
- On ma na
imię Rodrygo? – wytrzeszczyła oczy Hermiona.
- Każdy jakieś
ma. A w czasach kiedy żył było to normalne miano. Żegnam!
Krwawy
Baron odfrunął w swoją stronę.
- Luna? Czy mogłabym… czy…
chciałabym przejrzeć tę książkę…
Hermiona wskazała na
czerwoną książeczkę, którą panna Lovegood trzymała w
dłoniach. Luna podała ją bez słowa Grangerównie i pobiegła
korytarzem.
Hermiona zerknęła na okładkę i otworzyła usta.
Dzień pełen niespodzianek, widocznie istniało wiele rzeczy,
których mogła się jeszcze nauczyć. Książka pod tytułem
„Sto sposobów na ducha – poradnik użytkownika"
bezpiecznie znalazła się w torbie Pani Prefekt Gryffindoru.
KONIEC.
pragnę zauważyć, że nie jestem wrogiem homoseksualistów; tekst ten wyraża tylko nadzieję, że obiekt ewentualnych westchnień nie okaże się zwolennikiem chłopców, przekreślając tym samym marzenia o wspólnej przyszłości szanownej poetki
/ Opowiadanie zawiera pewien błąd – na swej oficjalnej stronie J.K. Rowling byla uprzejma poinformowac Internautow, ze Irytek jest bytem, duchem chaosu i nigdy nie byl czlowiekiem. Niemniej najpierw powstalo to opowiadanie, a dopiero potem sie tej prawdy dowiedzialam. Nie szkodzi, nie wszystko musi byc perfekcyjne do ostatniej drzazgi ;)
