To jest moje pierwsze opowiadanie, więc proszę o wyrozumiałość.
Za pomoc dziękuję Atherii.
Lot Odwołany
Mam na imię Martyna i opowiem wam historię mojego końca. Początku końca. Miałam 20 lat i dwoje dzieci :Julie i Mateusza oraz ukochanego męża Piersa. Lecieliśmy lotem 456 do Wielkiej Brytanii na Święta Bożego narodzenia do rodziców Piersa .Ten Lot zmienił moje życie …
Wstaliśmy o godzinie 4:00 nad ranem .Jak zwykle dzieci nie chciały się obudzić ponieważ oglądały do późna telewizor. Po dwóch godzinach byliśmy już na lotnisku, a nasz lot miał być o 7:00. Mieliśmy godzinę czasu. Razem z Piersem postanowiliśmy , że pójedziemy na zakupy ,a Mateusz miał zaopiekować się Julia. Po 20 minutach wróciliśmy ale nie mogliśmy nigdzie ich znaleźć . Piers jak zwykle zachowywał spokój. Jak on tak mógł być spokojny, kiedy nasze dzieci zaginęły?! Mieliśmy ok. 30 min. na odnalezienie ich. Postanowiliśmy się rozdzielić . Piers miał szukać w sklepach ,a ja miałam sprawdzić toalety. W trzech pierwszych było pusto, jednak w ostaniej spotkałam kobietę. Podeszłam do niej i zapytałam, czy wszystko dobrze, ale to co zobaczyłam było okropne. Jej oczy były… były CAŁE czerwone! Twarz blada jak ściana, włosy nie poukładanie . W umywalce zauważyłam czerwone ślady .Na kącikach ust widniała krew…. Widać było że ją strasznie coś boli. Zapytałam się ,,Jak się pani czuje '', lecz ona się na mnie popatrzyła. Miałam wrażenie, że kobieta na mnie warczała. Nagle zwymiotowała krwią na lustro i padła na podłogę. Dostała ataku epilepsji . Byłam pielęgniarką, więc postanowiłam przynajmniej spróbować udzielić jej pomocy. Zauważyłam, że na ręku miała dziwne ugryzienie. Może psie? Nagle, kobieta zerwała się z podłogi i wybiegła z pomieszczenia. W tym pośpiechu udało mi się dojrzeć jej oczy. Były to puste, trupie oczy. Byłam przerażona. Po chwili dostrzegłam torebkę, leżącą na umywalce. Podeszłam do niej i otworzyłam ją bez większego wahania. Zawartość torebki przyprawiła mnie o jeszcze większe przerażenie. W środku leżały kosmetyki, portfel, identyfikator oraz naładowana broń, której postanowiłam nawet nie dotykać. Zamiast tego, podniosłam identyfikator. Widniało na nim imię „Rebecca Chambers" oraz logo przypominające biało-czerwony parasol, podpisany Umbrella. Po raz pierwszy widziałam ten znak. Nagle usłyszałam dzwonek. Zadzwonił mój telefon. W słuchawce usłyszałam głos Piersa. Powiedział, że dzieciaki znalazły się w sklepie z zabawkami. Zerknęłam na komórkę. Zostało pięć minut. Szybko wyłączyłam telefon. Nie wiem co mi się stało, ale postanowiłam podnieść pistolet. Był bardzo lekki. Z boku miał wyryty symbol trzech gwiazdek i napis „S.T.A.R.S.". Byłam siekawa, co mógł oznaczać ten skrót. Cztery minuty do odprawy. Kiedy się zbierałam, torebka wypadła mi z rąk a cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Moją uwagę przykuła szminka, która wyglądała podejrzanie. Podniosłam ją i zobaczyłam, że to tak naprawdę USB. Zaczęłam zbierać wszystko z podłogi. Wrzuciłam do swojej torebki notatnik Rebeccki. Wtedy, usłyszałam komunikat: „Pani Martyna proszona o szybkie przybycie na pawilon 5 do lotu 456 kierunek Wielka Brytania". Słysząc to, natychmiast wybiegłam z łazienki. Zaczęłam pędzić w stronę pawilonu, lecz poczułam coś pod stopami. Upadłam. Nie zwracając uwagi na ból w kolanach, szybko wstałam i biegłam dalej. Nie oddaliłam się za bardzo, ponieważ wózek z walizkami zajechał mi drogę. Miałam tylko kilka sekund, na wymyślenie planu, aby nie wpaść na pojazd. Poczułam, że w moim ciele rośnie ilość adrenaliny. Odbiłam się od stojącej obok ławki, potem od ściany i przeleciałam nad wózkiem. Nie mogłam uwierzyć, że mi się udało! Przed sobą zobaczyłam moją rodzinę. Zdążyłam! Piers miał do mnie jakieś pretensje, że nie było mnie tak długo. Postanowiłam mu powiedzieć, co przytrafiło mi się w łazience, ale chyba mi nie wierzył. Kobieta z obsługi kazała pokazać nasze bilety. Uśmiechnęłam się, skinęłam głową i zaczęłam szukać. Nie mogłam ich znaleźć! Spojrzałam przestraszona na Piersa. On się tylko uśmiechnął i podał kobiecie bilety, które wyciągnął z kieszeni. Poczułam, ulgę. Adrenalina zaczęła spadać i poczułam się zmęczona. Piers przytulił mnie na pociesznie. Nagle, po moich plecach przeszedł dreszcz. Miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Kilka metrów ode mnie, stała wysoka kobieta w ciemnym płaszczu. Przerażała mnie. Kiedy w końcu usiadłam na swoim miejscu, poczułam, że się uspokajam. Samolot wystartował. Powieki zaczęły mi strasznie ciążyć i zanim się zorientowałam, usnęłam. Obudziłam się po około 40 minutach. Czekała mnie jeszcze godzina lotu. Piers i Mateusz siedzieli przede mną, a obok mnie siedziała Julia. Wstałam. Zobaczyłam, że Mateusz również usnął a Piers czytał gazetę. Po chwili odłożył ją i odwrócił się do mnie. Spytał, jak się czuję i po mojej pozytywnej odpowiedzi pocałował mnie. Kiedy tylko usiadłam, spojrzałam na córkę. Siedziała cicho i nie chciała na mnie spojrzeć. Spytałam się ją, co się stało. Z początku nie chciała nic powiedzieć, bo obiecała to swojemu bratu, lecz po długich namowach zgodziła się. Kiedy byliśmy jeszcze na lotnisku, a ja z Piersem poszłam na zakupy, Julce zachciało się iść do ubikacji i porosiła brata, aby z nią poszedł. Z początku nie chciał się zgodzić, ponieważ nie mogli się oddalić, aby rodzice się nie martwili, lecz w końcu się zgodził. Kiedy weszła do toalety, nie było nikogo, ale kiedy wychodziła, była tam kobieta. Julia zaczęła krzyczeć. Kiedy tylko Mateusz to usłyszał, wbiegł do środka. Nagle kobieta rzuciła się na nich i próbowała ugryźć dziewczynkę, ale chłopiec rzucił się w obronę siostry i uderzył kobietę w głowę. Tamta się obróciła i ugryzła Mateusza w ramię. Potem oboje uciekli. Kiedy tylko Julka skończyła opowiadać, podeszłam do syna. Spał spokojnie i oddychał głęboko. Odkryłam koc i spojrzałam na ramię chłopca. Zobaczyłam okropny ślad po zębach. Był głęboki i ewidentnie dostało się tam zakażenie, ponieważ okolice rany były fioletowe. Widziałam również zarys żył. Podniosłam jego powiekę i zobaczyłam, że białka oczu zaczynają mu się barwić na czerwono. Z nosa i ust zaczęła lecieć mu krew. Przestraszyłam się. Kazałam Piersowi iść po mokry ręcznik. Zrobiłam synkowi zimny okład. Podeszła do mnie stewardesa i spytała, czy wszystko jest w porządku. Odpowiedziałam, że jest ok i spytałam kobietę, czy przypadkiem nie można pożyczyć od nich laptopa. Powiedziała, że może pożyczyć jedynie prywaty komputer. Podziękowałam jej za to. Po pięciu minutach przyniosła mi laptopa. Włączyłam go i zobaczyłam ładną tapetę, na której stewardesa trzymała w objęciach dwójkę dzieci podobnych do niej. Wyciągnęłam z torebki USB, które kiedyś należało do Rebbeci, i podłączyłam je do komputera. Wyskoczył komunikat, żądając podania hasła. Wściekłam się. Odłożyłam laptopa i sięgnęłam po notes, który zabrałam z torebki w łazience. Zaczęłam go przeglądać. I po chwili odnalazłam hasło, które brzmiało „billy". Wpisałam je. Podziałało. Na ekranie wyświetliło się logo Umberlli oraz główne menu. Miałam kilka możliwości. Wybrałam „przeciwnicy korporacji". Wyświetliła się długa lista nazwisk, między innymi Jill Valentine, Chris Redfield , Claire Redfield, Sheva Alomar, Leon S. Kennedy.. . Wybrałam Jill Valentine. Przede mną pojawiło się zdjęcie pięknej blondynki. Według informacji, Była jedną z niewielu ocalałych z Raccon City, przeżyła tzw. „incydent w rezydencji", zabiła projekt Nemesis. Została unieszkodliwiona w rezydencji przez Alberta Weskera i przeszła „pranie mózgu", po czym została uratowana przez Chrisa Redfielda i Shevę Alomar. Pomagała przy zabiciu Alberta Weskera. Byłam zaciekawiona tymi informacjami, chociaż nie zrozumiałam połowy z nich. Kierowana ciekawością, przeszłam do Racoon City. Okazał się, że było to miasto zniszczone przez Umbrellę, z powodu epidemi wirusa „T". Potem postanowiłam sprawdzić, na czym polegał ten cały wirus. Z tego co zrozumiałam, był to zakaźny wirus powodujący mutację, po których człowiek zmieniał się w krwiożerczego zmobie! Czytałam dalej. Objawy: gorączka, fioletowa obwódka wokół miejsca ugryzienia, czerwone czy, krwotok… mutacja zajmuje od godziny do dwóch dni. Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk Piersa. Rzuciłam laptopa na bok i wstałam. Moim oczom ukazał się okropny widok. Mateusz wbijał swoje zęby w szyję ojca. Próbowałam do niego coś krzyczeć, ale nie poskutkowało. Mój syn zjadał własnego ojca na moich oczach! Kazałam Juli siedzieć na miejscu a sama podeszłam do Mateusza, próbując go uspokoić. Jego oczy były puste- bez życia. Przeraziłam. Wszystko, o czym przeczytałam było prawdą! Kobieta z drugiego końca samolotu kaszleć i wymiotować krwią. Kobieta wyplątała się z pasów i zaczęła iść w moją stronę. Jej oczy były takie same ja Mateusza. Rzuciła się na mnie i próbowała ugryźć. Jej ślina kapała na moją twarz. Powietrze przeszył kobiecy krzyk. Jedna ze stewardes została zagryziona. Jakimś cudem, obok mojej głowy wbił się nóż kuchenny, którego używałam przy kolacji. Poniosłam go i bez wahania wbiłam w oko mojego napastnika. Zombiee na chwile cofnął twarz, lecz nie na długo i znowu próbował mnie ugryźć. Wyciągnęłam sztuciec i znowu wbiłam zrobiłam tak kilka razy, ale bez żadnego skutku. Porządnym kopniakiem udało mi się wysłać kobietę na drugą stronę samolotu, aby gryzła kogoś innego. W całym samolocie słychać było krzyki. Wybuchła panika. Z tego co widziałam, ludzie zjadali się nawzajem. Julia płakała. Spojrzałam w stronę, gdzie jeszcze kilka chwil temu stał Piers. Nie żył… został zjedzony przez własnego syna. Nagle Mateusz przestał gryźć ojca i odwrócił się do mnie. W zębach trzymał kawałek ręki. Zrobił mi się niedobrze. Jedyne co mogłam zrobić, to skrócić jego męki. Wbiłam mu nóż w głowę. To było straszne… Jedyne co mogłam zrobić dla dobra własnego dziecka, to je zabić. W samolocie było pełno krwi. Chwyciłam torebkę, laptopa i Julkę i pobiegłam w stronę kabiny pilotów, lecz na drodze stanęła mi stewardesa, od której pożyczyłam laptopa. Nie była już tą samą, miłą osobą lecz krwiożerczym zombie. Zaczęła iść w naszą stronę. Kiedy była wystarczająco blisko, uderzyłam ją komputerem z całej siły w głowę. Laptop złamał się a kobieta upadła na ziemię, lecz nie poleżał na niej spokojnie. Podpełzła do moich nóg i próbowała mnie ugryźć. Julia wzięła do ręki kilka talerzy, które leżały obok i zaczęła tłuc je o głowę atakującego mnie potwora. Kobieta odepchnęła dziewczynkę. Julka uderzyła w kąt siedzenia i przestała się ruszać. Nie wiedziałam, co robić. Nagle jakaś kobieta podbiegła do mnie i strzeliła w głowę zombie. Podniosła Julię i mi ją podała, każąc uciekać w stronę kabiny pilotów. Kiedy tylko otworzyłam drzwi i skryłam się w środku, zauważyłam innych ocalałych. Po chwili do środka wbiegła kobieta, która mnie uratowała.
-Jestem Ada Wong. Macie się mnie słuchać!- krzyknęła.
Po chwili krzyki ucichły i nastała idealna cisza. Było nas dziesięcioro. Julia siedziała w koncie i cicho łkała, Ada rozmawiała z pilotami a ja nie miałam pojęcia, co robić. Podeszłam do córki, aby ją pocieszyć. Sama byłam załamana po stracie męża i syna, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Kiedy mała zapytała się mnie, kiedy przyjdzie tatuś, poczułam smutek i pustkę w sercu. Naszą rozmowę przerwał komunikat z radia: „Samolot 456 mamy problem na lotnisku … Macie pozwolenie na lądowanie… Co tu się dzieje? …. Chłopie, czemu mnie gryziesz!? Kurwa! Zostaw mnie!". Ada powiedziała, że ich dorwali. Po 20 minutach samolot zaczął podchodzić do lądowania. Zobaczyłam lotnisko- paliło się. Na pasie startowym widziałam rozbity samolot. Pilot powiedział, że spróbuje bezpiecznie wylądować, ale nie wie, czy się uda. Nagle usłyszałam łomotanie w drzwi, które po chwili zostały wyrwane, ukazując całą masę żywych trupów. Ada zaczęła strzelać. Na Julię rzucił się Piers. Chciałam jej pomóc. Dziecko krzyczało, ale nie długo, bo mężczyzna wgryzł się jej głęboko w szyję. Na ścianach było czerwono od rozbryzgów krwi. Zaczęłam krzyczeć, zresztą to samo zrobili wcześniej inni. Ada przyłożyła Piersowi pistolte do głowy i strzeliła. Piloci powiedzieli, że się nie uda i rozbijemy się. Obróciłam się w stronę okna i zobaczyłam budynek lotniska. Samolot wbił się w niego. Straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam, widziałam ogień i martwe ciała ludzi. Zewsząd dochodziły mnie krzyki ludzi. Myślałam, że to już koniec. Chyba uderzyłam się czymś w głowę, bo niczego nie pamiętałam. Nie wiedziałam, co się działo.
-Wstawaj! Musimy uciekać!- usłyszałam czyjeś polecenie. Spojrzałam na kobietę, która to krzyczała. Jak ona miała na imię…Ada? Próbowałam wstać, lecz poczułam ból w ręce. Chyba była złamana. Spróbowałam się poruszyć. Znowu poczułam ból, tym razem tak mocny, że robiło mi się ciemno przed oczami. To był koniec. Moje oczy powoli się zamykała a ja sama traciłam świadomość.
