Tłumaczenie tekstu pt. The Calculator autorstwa katsu. Oryginał znajduje się na AO3.
Ze specjalnymi podziękowaniami dla SzmaragDrac za betę oraz dla Ariany Lupin za podsunięcie mi tego fika.
Rozdział 1
Zaczęło się od kalkulatora. Topornego urządzenia rozmiaru dzisiejszych laptopów posiadającego ogromne klawisze z cyframi oraz tylko cztery funkcje. Ale dla małego chłopca, który lubił matematykę znacznie bardziej niż ludzi1, było ono czymś fascynującym.
Jak wielu outsiderów, Daniel Sorres był zamknięty w swoim własnym świecie pełnym rachunków i łamigłówek matematycznych, a maszyny pozwalały mu na jeszcze bardziej precyzyjne obliczenia. Bo matematykę przynajmniej zawsze da się zrozumieć2. A ludzi, poza godną pożałowania tendencją do smażenia wszystkiego w głębokim tłuszczu, definiowało przede wszystkim to, że ich zachowanie było kompletnie pozbawione sensu.
Zatem podczas gdy reszta ludzkości rozkoszowała się swoim kompletnym brakiem logiki, oglądając Idola, ten młody mężczyzna poświęcał większość czasu na zagłębianie się w coraz trudniejsze zawiłości matematyki i coraz mętniejsze warstwy logiki, usiłując zrozumieć, dlaczego rzeczywistość była właśnie taka i co sprawiło, że ludzkość stała się nielogiczną rysą na poza tym idealnym nieskończonym mechanizmie zegarowym świata.
I jak to się często zdarza, w końcu poczuł się sfrustrowany ograniczeniami, jakie narzucał mu ten mięsień zwany mózgiem, który niestety domagał się takich rzeczy, jak sen czy pożywienie oraz od czasu do czasu płynu niezawierającego kofeiny. Następnym logicznym krokiem stało się więc zbudowanie czegoś w rodzaju zewnętrznego mózgu, który mógłby zajmować się myśleniem za Daniela, kiedy ten musiał się przespać lub wynieść śmieci. A to z kolei, jak można odgadnąć, przeistoczyło się w końcu w niezdrowe zainteresowanie maszynami zdolnymi do myślenia nie tylko za niego, ale też i za siebie. Jak ludzie, tyle że bardziej logiczni. I myślący.
Był tylko jeden problem. Daniel mógł budować coraz bardziej skomplikowane maszyny, programować je, by miały coraz bardziej zaawansowane funkcje, nawet by potrafiły imitować ludzkie zachowanie, ale zawsze brakowało im pewnej iskry. Mógł tworzyć przedmioty ożywione, ale nie żyjące— wciąż niezdolne do wyjścia poza konkretne funkcje, do których je zaprogramował.
Kiedy tak zmagał się z tym zawiłym problemem, siedząc w najciemniejszym kącie miejscowej knajpki nad szklanką screwdrivera, który tak naprawdę nie zawierał nic prócz soku pomarańczowego3, poznał pewnego człowieka — zupełnie przypadkiem. Człowiek ten, przedstawiający się jako Lawrence Laufson, był wysokim mężczyzną o czarnych włosach i zielonych oczach, którego Daniel nazwałby absolutnie pociągającym, gdyby miał jakiekolwiek pojęcie, na czym w ogóle polega pociąg fizyczny. Lawrence usiadł przy stoliku Daniela nieproszony i zmienił dosłownie wszystko.
Powiedział, że jest właścicielem niewielkiej firmy zajmującej się tworzeniem oprogramowania. Że usłyszał o Danielu i był zainteresowany jego pracą oraz tym, jakie mogłaby mieć zastosowanie w zakresie obrony i bezpieczeństwa. Wydawał się kimś w rodzaju Tony'ego Starka, ale bez tej całej aury aroganckiego dupka. Ale — co najważniejsze — rozmawiali ze sobą przez długie godziny, aż Daniel całkiem zapomniał o swojej nieszczęsnej szklance soku, uświadomiwszy sobie, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, że spotkał kogoś równego sobie pod względem intelektu. Kogoś odznaczającego się takim samym zamiłowaniem do logiki, pragnieniem kontroli i dbałością o szczegóły, kto przy tym jakimś cudem wydawał się zdolny do wchodzenia w interakcje międzyludzkie bez konieczności zażycia przedtem odpowiedniej dawki leków.
Daniel był zafascynowany, a nawet jakby trochę zakochany. Podążył więc za Lawrence'em, nie zważając na nic więcej, aż nagle okazało się, że jego rodzinne miasto płonęło, na wpół ożywiony wysoki na dwa piętra android bojowy tańczył na głównej ulicy, śpiewając piosenki biesiadne, i zjawiła się grupa bardzo interesujących osób, by uporać się z tym problemem. Jeden z nowo przybyłych miał na sobie szkarłatną pelerynę oraz hełm ze skrzydłami, zupełnie jakby był posłańcem Poczty Kwiatowej z ósmego kręgu piekieł.
Kiedy do tego doszło, Daniel zwrócił się do Lawrence'a, tak jak to robił wiele razy wcześniej, w nadziei na jakieś wskazówki, a wtedy ujrzał szaleńczy błysk w jego oku. Usłyszał też śmiech, taki jaki zwykle kojarzył się z czarnymi charakterami z filmów o Bondzie, tyle że w przypadku Lawrence'a ten dźwięk w pełni należał do niego, był jego integralną częścią w jakiś niewyjaśniony dla Daniela sposób.
Chwilę później Lawrence znikł, rozpłynął się na jego oczach, pozostawiając Danielowi samotne radzenie sobie z bardzo wkurzonymi facetami w czarnych garniturach.
Spędził za kratkami zaledwie kilka lat, a i to w więzieniu o złagodzonym rygorze, nim dotarło do niego, że zaginiony w akcji Lawrence — którego wielu z przesłuchujących go mężczyzn zdawało się rozpoznawać, gdy Daniel doszedł do fragmentu o czarnych włosach i zielonych oczach — był odpowiedzialny za całą tę katastrofę. Ale dzięki temu wyrokowi Daniel miał także czas, by zastanowić się, co poszło nie tak, a co aż za bardzo tak, kiedy jego inteligentny robot wpadł w szał bojowy.
I doszedł do jednego wniosku — że to wszystko przez Lawrence'a. To on zmodyfikował robota, dając mu tę niezbędną iskrę, dzięki której maszyna stała się niemalże żywą istotą, lecz także — myślał Daniel — zaczęła dokonywać dziwnych wyborów życiowych, takich jak noszenie półciężarówki na głowie niczym kapelusza.
Potrzebował Lawrence'a. Potrzebował go do stworzenia nowej, lepszej maszyny. Jednak musiał też bardziej pilnować, by ten jakiś straszliwy obłęd, którym dotknięty był poza tym genialny umysł Laufsona, nie wymknął się spod kontroli, wpływając na finalny produkt przedsięwzięcia. Poza tym, o dziwo, tęsknił także za obecnością Lawrence'a samą w sobie. Tak miło było mieć kogoś, z kim dało się naprawdę porozmawiać. Choć osobiście wolałby, gdyby obeszło się bez tego maniakalnego śmiechu.
Nim wypuścili go z więzienia z surowym przykazem, by zgłaszał się do swojego kuratora i regularnie brał leki, Daniel miał już plan.
1 Zapewne wielu z nas zna to uczucie. Bo całka na przykład nigdy nie ocenia człowieka na podstawie wyglądu ani nie patrzy z pogardą na źle dobrane buty.
2 Przede wszystkim dlatego, że matematyka jest taka, jak się ją zdefiniuje. Dlatego owszem, istnieje matematyka, która nie miała dotąd sensu, i to dzięki niej szaleni geniusze najciekawszego rodzaju potrafią otwierać portale w czasoprzestrzeni przy pomocy jedynie machnięcia ołówkiem i dobrze naoliwionego suwaka logarytmicznego. Ale zwyczajni, spotykani na co dzień szaleni geniusze zwykle definiują matematykę w logiczny sposób, gdzie dwa plus dwa daje cztery, a nie jednorożce, a rezultatem pierwiastka kwadratowego są prawdziwe liczby lub, jak to często niestety bywa, morderstwo.
3 Po tym nieszczęsnym incydencie w TGI Friday wieści o wpływie alkoholu na cichych, mocno zamkniętych w sobie nerdów zdążyły się już rozejść. Obsługa w większości restauracji posiadała niewielkie foldery ze zdjęciami miejscowych klientów w typie „cichy i sympatyczny samotnik, któremu może niespodziewanie odwalić".
