Uwaga: dzieje się to parę latek po akcji mangi i w tej konwencji. Fabuły zero, to tylko kolejna próba napisania nie-humoru. Mimo wszystko proszę o komentarz.
STALOWA IDYLLA
Strumienie fotonów o różnych długościach fali zalały Centralę. Wiatr zaszumiał w koronach nielicznych drzew, zaskrzypiał stalową huśtawką. Gdzieś po stalowych szynach przemknął stalowy tramwaj. A w pewnym domu ojciec rodziny składającej się z mężczyzny, kobiety i dwójki dzieci- w tym jednego w drodze- wstał lewą, stalową nogą. Stalowe paznokcie podrapały głowę. No tak, trzeba wstać i przygotować żonie i synowi(lat trzy) jakieś śniadanie.
Od lat trwała niepisana umowa, że śniadanie robi ten, kto pierwszy wstaje. Edward Elric, bo to oczywiście on był, otworzył okno i przez chwilę pozwolił sobie na spokojny oddech świeżym, porannym powietrzem. Dopiero potem poszedł do kuchni, wziął stalowy nóż, pokroił razowiec, posmarował twarogiem. Ugotował kakao(aczkolwiek do gotowania mleka włożył rękawiczki) i poszedł obudzić syna, gdyż najwyższy czas był na wstanie, jeżeli mają zdążyć na czas do przedszkola.
Mały Richard, zwany po prostu Najmniejszym(tymczasowo), wcale nie miał ochoty wstawać. Marudził, jednak na widok gorącego kakao od razu nabrał chęci do życia. Ed pił kakao ze stalowego kubka-parzygęby. Wkrótce dołączyła do nich Winry. Jak zwykle w kieszeni miała stalowy śrubokręt. Nieco sennie zabrała się do jedzenia.
-Ed, zrobiłbyś mi kawy? – poprosiła.
-Nie powinnaś w tym stanie… - Ed uśmiechnął się mimowolnie. Richard kończył trzecią kanapkę, machając nogami.
-Tata dzisiaj idzie do placy? – zapytał.
-Tak, słoneczko. A ty idziesz pobawić się z innymi dziećmi w przedszkolu. – uśmiechnął się Ed. Winry go pocałowała.
-Opuszczasz naszą idyllę? – zapytała żartobliwie.
-Nasza mała idylla jest bezpieczna. Zresztą wrócę przecież…
-Nasz mała, stalowa idylla.
