Prawa autorskie należą do tych, do których należą bleblebleble etc etc. Kursywą są przekleństwa w mowie easterlingów, gdyż one dosłownie tak brzmiały. Elfowie zaś rozmawiali w sindarinie.
Thranduil nie życzył by mu ktokolwiek przeszkadzał. Po nawale wydarzeń z poprzednich tygodni potrzebował nieco odpoczynku i medytacji. Teraz ktoś brutalnie przerwał jego odpoczynek. Nie zdążył nawet pomyśleć o tym by ukarać strażników za niewykonanie rozkazu niewpuszczania nikogo, bo do namiotu weszło dwóch elfów wyglądających jak jego kopie. Jego syn Legolas i brat Calethor. No cóż oni mogli wejść zawsze.
- Tylko bez ceromonii, o co chodzi?
Legolas z Calethorem wymienili spojrzenia.
- O Taurielkę – pierwszy odezwał się Zielony Liść – wiemy co z nią.
- Co? Gdzie ona jest!? - Król Mrocznej Puszczy aż podskoczył, od bitwy minęło pięć dni, a wciąż nie wiedział co się stało z jego ulubienicą.
- No, tutaj trochę dłużej trzeba porozmawiać. Masz wino Thran? - królewski brat przejął inicjatywę.
Po chwili siedzieli przy małym stoliku. Kubki były napełnione, mocnym winem, a kiełbasa na zakąskę pokrojona. Bycie królem ma jednak swoje plusy, lepsze jedzenie, lepszy namiot, lepsze sprzęty, mocne wino, pomyślał władca Mrocznej Puszczy.
- Na trzeźwo to trochę nie bardzo, najpierw wypijmy, może jakiś toast za przyjaźń puszczańsko-lorieńską albo coś – zaproponował Calethor.
Thranduil się irytował, chciał by mu wreszcie powiedzieli co się dzieje z Tauriel. Czuł, że jego brat i syn są raczej zakłopotani tym co mają do przekazania. Nie okazywał swoich emocji i tak mu zaraz przecież powiedzą. Wypili, zakąsili, polali drugą kolejkę.
- Tauriel żyje, nie, nie przerywaj bracie. Tylko jest z nią jeden problem. Nie ma jej tutaj, ani nie ma jej w Puszczy. Uciekła - Thranduil już otwierał usta, ale brat mu nie dał się odezwać. - Z miłości, z krasnoludem.
- Kurwa, ja pierdolę – zaklął w języku odłamu easterlingów zwanego kartoflanymi – nie wierzę.
- Stryj mówi prawdę. Słyszałem to co on. Może się napijmy – Legolas sięgnął po kubek.
- Tak – ciszę przerwał Calethor patrząc na brata, król Mrocznej Puszczy był nadal zszokowany – chodziłem węszyłem, rozpytywałem się. Wreszcie pogadałem z krasnalami Thorina, ze mną chcieli gadać, z Legim nie. Mnie nie znali wcześniej. Wypiłem, zjadłem, rzuciłem parę pochlebstw. W końcu dowiedziałem się od tych trzech braci, co się tak podobnie nazywają Ori, Nori i Pierdoli – wyszczerzył zęby, od czasu gdy dostał maczugą w głowę w bitwie na Dagorladzie był znany z niezbyt wybrednego poczucia humoru. - Zakochała się podobno ze wzajemnością w krasnalu o imieniu Kili, siostrzeniec czy tam bratanek Thorina. Miał on niby zginąć w bitwie, ale jednak przeżył, sfingował śmierć i uciekł z Rudą.
- To prawda, ona już wcześniej coś dziwnie patrzyła się na niego. Zauważyłem jeszcze w lochach – Legolas potwierdzał słowa stryja. Chyba by mnie dobić, pomyślał król.
Syn i brat opowiadali wszystko czego się dowiedzieli o Taurieli i jej krasnoludzkim kochanku. Thranduil prawie się nie odzywał, czasem tylko pociągnął łyk wina, nie mógł się upić, choć najchętniej by to zrobił. Na Valarów co za wstyd, elfka z jego królestwa, protegowana, oficer straży, puściła się z krasnalem, tym prawie zwierzęciem, co nawet nie było dzieckiem Eru, potomkiem bydląt, które zabiły Thingola, zarośniętą małpą i jeszcze być może z nim kopuluje. Myśl, że ona mogła próbować złączyć z nim swą fea była najbardziej przerażają spośród wszystkich.
- Muszę się spotkać z Dainem, on tak samo będzie wściekły jak się dowie. Krasnoludy to są bydlęta, ale swój honor też mają – mówił grobowym głosem, drżącą ręką trzymał kubek. - Nie spodoba mu się co jego kuzyn zrobił. To jest wbrew naturze, mam nadzieję, że nic się z tego nie urodzi, bo to by była obraza stworzenia, a wtedy niech Eru ma nas w swej opiece – elfowie pokiwali głowami, rozumieli grozę sytuacji, która sprawiła, że król wymienił imię stwórcy, którego nie wolno było wzywać nadaremno.
- Mogę, jeśli mi pozwolisz, ruszyć za nimi w pościg, wezmę kilku gotowych na wszystko i zabiję tego Kili, Fili czy tam Piździli – Calethor uśmiechnał się, na myśl o rozlewie krwi – a ją...
- Mój bracie, nie splamię swych rąk elfobójstwem – Thranduil machnął ręką – Ani też waszych rąk, ani żadnego z naszych elfów, ale nie odpowiadam za to co zrobią inni, gdy się dowiedzą o czymś takim. Zrobimy nich wygnańców, będą uciekać jak zaszczute zwierzęcia, nie dostaną chleba i wody w żadnej osadzie elfów, a i krasnoludów też jeśli się postaramy– w oczach zapalił mu się ogień, a po ustach błąkał się cyniczny uśmiech.
Następnego ranka z obozu elfiej armii pod Ereborem wyruszyli posłańcy do Lorien, Rivendell, Cirdana z Szarych Przystani i do Avarich z Dorwinionu. Każdy z nich wiózł list napisany osobiście przez Thranduila króla leśnych elfów.
