NA JEDEN WIECZÓR
ROZDZIAŁ I
KOLEJNY ROK
- Terminy tegorocznych Balów Bożonarodzeniowych poznacie w przyszłym tygodniu – ogłosiła Minerwa McGonagall, wodząc wzrokiem po znudzonych twarzach uczniów. – Przypominam też o konieczności posiadania aktualnej zgody opiekuna na wizyty w Hogsmeade...
Później wtrąciła kilka zdań na temat egzaminów, rozkładu zajęć i wyrecytowała wzbogaconą po raz kolejny listę zakazanych przedmiotów woźnego Filcha. Przestrzegła też pierwszoroczniaków, by trzymali się z daleka od Zakazanego Lasu i wszelkich wytworów Weasley'ów. Kiedy wreszcie zakończyła swoje przemówienie, uczniowie nagrodzili ją gromkimi brawami. Była pewna, że nie mają pojęcia, o czym w ogóle mówiła.
- Kolejny rok właśnie się rozpoczął – westchnęła, zajmując swoje miejsce pomiędzy obecnym wicedyrektorem, a nauczycielem Obrony przed Czarną Magią. – Ile to już lat minęło, Harry?
- Niemal dwadzieścia, pani profesor – odpowiedział uprzejmie Potter, odwracając się w jej stronę. – Dobrze znów być w Hogwarcie.
Minerwa skinęła potakująco głową i wróciła myślami do minionych wydarzeń. Po śmierci Dumbledore'a Hogwart przeszedł wiele gwałtownych zmian. Przez rok jego dyrektorem był Severus Snape, ale rzeczywista władza spoczywała w rękach rodzeństwa śmierciożerców, którzy wykorzystywali szkołę do własnych celów i znęcali się nad uczniami. Potrząsnęła głową, by przepędzić te wspomnienia. Pamiętała doskonale strach wymalowany na twarzach najmłodszych i harde spojrzenia starszych, głównie Gryfonów. Te najbardziej odważne karane były bolesnymi szlabanami. Potem miała miejsce pamiętna Bitwa o Hogwart, jedno z najważniejszych wydarzeń współczesnej historii magii. Minerwa uśmiechnęła się lekko. Zginęło wtedy wielu młodych ludzi, ale zginął także Voldemort. Wszyscy potrzebowali czasu, by dojść do siebie po tych tragicznych wypadkach, ale już we wrześniu Hogwart powitał gromadkę zdenerwowanych debiutem pierwszoroczniaków. Minister Magii mianował ją dyrektorem, a Severus został jej zastępcą. Przez pewien czas czuła się wobec niego winna, ale nawał pracy szybko pochłonął ją dostatecznie mocno, by zaprzestała rzucania mu przepraszających spojrzeń. Miała wrażenie, że przyniosło mu to ulgę.
- Sporo uczniów trafiło w tym roku do Slytherinu – Potter przerwał jej rozmyślania. – Nie niepokoi to pani?
Minerwa rzuciła mu nieco rozkojarzone spojrzenie. Potrzebowała chwili, by zrozumieć jego pytanie, a odpowiedź nie była prosta. Jedną z pierwszych reform, jakie przeprowadziła jako dyrektor placówki było odseparowanie od siebie domów. Długo broniła się przed tą decyzją i spędziła wiele godzin w swoim gabinecie, dyskutując z portretem Dumbledore'a nad możliwymi rozwiązaniami. Oboje uważali, że może to mieć nieodwracalne skutki. Co innego mogła jednak zrobić? Uczniami byli naoczni świadkowie wojny, ich bliscy i dzieci. Tak, zrobiła to dla tej garstki niewinnych Ślizgonów, którzy na ataki odpowiadali agresją. Nie potrafili bronić się inaczej, a ona nie potrafiła im inaczej pomóc. Po kilku poważnych bójkach, pojedynkach i „nieszczęśliwych" wypadkach zmieniła plan lekcji tak, by każdy dom miał własny rozkład zajęć. Nie mieszała już grup. Później zaprzestała wspólnych posiłków i balów. Korytarze były patrolowane przez nauczycieli, a mecze quiditcha dla wielu uczniów kończyły się w Skrzydle Szpitalnym.
- Wydaje mi się, że wszystko wraca do normy – odpowiedziała stanowczo. – Hogwart zaczyna przypominać szkołę, którą zapamiętałam. Domy znów uczestniczą we wspólnych posiłkach i zajęciach. Rozgrywkom sportowym nie towarzyszą zamieszki.
- Chce pani powiedzieć, że zapomnieliśmy już, skąd wyszli śmierciożercy? – zapytał, krzywiąc się.
- Harry – jej twarz wyrażała niepokój. – Obecni uczniowie nie mają nic wspólnego z tamtą wojną. Nie możesz ich obwiniać. Dwadzieścia lat szykan i poniżania to dobra kara, ale nadeszła pora, by zapomnieć. Dajmy im szansę na zbudowanie lepszego społeczeństwa, bez podziałów.
Potter nie wydawał się przekonany. Pokręcił głową z dezaprobatą i uśmiechnął się gorzko.
- Za moich czasów mawiano, że ktoś zachował się jak ostatni drań lub głupiec. Teraz można się zachować jak ostatni Ślizgon. Wiedziała pani o tym?
- Tak, Harry. I, uprzedzając twoje kolejne pytanie, to da się zmienić. Jak możesz tego nie dostrzegać? Przecież udało nam się już osiągnąć tak wiele! Wystarczy odrobina cierpliwości, by kontynuować rozpoczęte dzieło. Myślę, że już niedługo, za rok lub dwa, wkroczymy do szkoły stojącej ponad podziałami. Takiej, o jakiej marzył Dumbledore, Harry. Dzieci są chętne do współpracy, ale kierują się cudzymi opiniami. Trzeba im jedynie umożliwić poznanie jak największej ilości tych opinii, aby mogły wybrać świadomie.
- Czy pani naprawdę w to wierzy? Wiedziałem, że Dumbledore był idealistą, ale po pani spodziewałem się bardziej realistycznej oceny sytuacji.
- Och, Harry – Minerwa wybuchnęła śmiechem. – Świat sam się nie zmieni. Moja pomoc też pewnie niewiele znaczy, ale chcę wierzyć, że jest wśród nas całe mnóstwo idealistów takich, jak ja. Cóż innego nam pozostało? Nic, mój drogi, tylko ta beznadziejna wiara. I muszę przyznać, że zaskakuje mnie twoje stanowisko. Sądziłam, że jak nikt inny zrozumiesz, ile znaczy wzajemne zaufanie.
- Rozumiem – obruszył się mężczyzna. – Nie pojmuję tylko, jaki ma to związek ze Slytherinem. Zaufanie można budować w ramach jednego domu. Nie trzeba się w żaden sposób wiązać ze śmierciożercami i ich potomkami.
- Czasem bardzo przypominasz mi Severusa. On uważa, że wszyscy Gryfoni to James Potter, Syriusz Black i Remus Lupin... Świat nie dzieli się na tych dobrych i śmierciożerców. Najwyższy czas, byś to dostrzegł.
Harry wzdrygnął się mimowolnie. McGonagall użyła słów, które już kiedyś słyszał. Być może wypowiedział je Lupin albo Hermiona, a może sam Dumbledore. Nie pamiętał, wiedział tylko, że była to bliska mu osoba. Pomyślał o wszystkich wspaniałych ludziach, których stracił przed dwudziestu laty i rzucił wściekłe spojrzenie na stół Slytherinu. Nieliczni przyglądający mu się uczniowie umknęli wzrokiem.
Poczuli, że Gryffindor właśnie zyskał swojego Snape'a.
