Rozdział 1

Rzeczą, której Harry Potter z pewnością nienawidził najbardziej, były letnie wakacje.

Po kolejnym roku spędzonym w szkole magii i czarodziejstwa – Hogwart, odkryciu zagadki legendarnej Komnaty Tajemnic, stoczeniu boju z olbrzymim Bazyliszkiem i uratowaniu siostry swojego najlepszego przyjaciela, powrót na Privet Drive numer cztery wydawał się jeszcze bardziej odpychający. Zdawać się mogło, że państwo Dursleyowie, mieszkający pod tym właśnie adresem, są zwyczajną, nudną rodziną jakich wiele w Anglii. Nikt jednak nie mógł mieć pojęcia o tym, co wyprawiało się tam za zamkniętymi drzwiami.

Na początku było zamykanie w komórce pod schodami na długie godziny, z czasem pojawiło się okazjonalne głodzenie, które w pewnym momencie przerodziło się w rutynę. Pierwszy raz Harry został uderzony jako ośmiolatek. Stłukł wtedy ulubiony wazon ciotki Petunii, o czym ta powiedziała swojemu mężowi. Niestety był to bardzo drogi bibelot i chłopiec boleśnie się o tym przekonał.

Przemoc nigdy nie była stosowana regularnie, lecz wystarczająco często, by Harry mógł zapamiętać złotą zasadę wuja Vernona – zawsze był jakiś powód, a najczęściej był nim sam Harry. Sprawy jednak znacznie pogorszył jego wyjazd do Hogwartu. Lato przed jego drugim rokiem było istną mordęgą. Jeszcze dzień lub dwa, a starania Zgredka przyniosłyby skutek. Umarłby z głodu lub wycieńczenia i nigdy więcej nie zobaczyłby murów zamku. Jego spektakularna ucieczka przez okno, kiedy jego przyjaciele przyjechali po niego latającym samochodem, z pewnością nie polepszała jego fatalnej sytuacji. Tak się akurat składało, że wuj Vernon miał bardzo dobrą pamięć. Tak więc Harry był pewien, że kara za tamte wydarzenie go nie ominie.

— Harry? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — zapytała z irytacją Hermiona, przerywając swój długi wywód na temat wagi nauki w życiu, by spiorunować go spojrzeniem.

— Przepraszam, Hermiono, co mówiłaś? — Spojrzał na nią, mając nadzieje, że jego spojrzenie wyraża skruchę. Myślami bowiem był już w domu na Privet Drive, gdzie miał spędzić najbliższe dwa miesiące.

— Pytałam, dlaczego całą drogę jesteś taki smutny — odparła dziewczyna, a jej spojrzenie nieco złagodniało, gdy dostrzegła jego zmieszanie.

Och, więc jednak nie mówiła już o nauce. Poczuł, że krew napływa mu do twarzy i miał nadzieję, że jego przyjaciółka, jakimś cudem, tego nie dostrzeże.

— Nie jestem... — zaczął, jednak w tym momencie wtrącił się do rozmowy Ron, który nagle ożył, gdy spostrzegł, iż wykład Hermiony dobiegł końca.

— To twoja sprawa, ale ona ma rację. Jesteś jakiś dziwny.

Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem, ignorując triumfalną minę Hermiony. Cóż, fakt, że ona dostrzegła jego smutek, nie był niczym dziwnym. Ron był już jednak zupełnie inną historią. Rudzielec miał naturalny talent do niedostrzegania cudzych uczuć, a jego wrażliwość, przypominała wrażliwość Trolla Górskiego.

— No cóż — odparł powoli — nie mam wielkiej ochoty wracać na Privet Drive. Tam znów będę nikim.

— Och, Harry!

Hermiona, jak to miała w zwyczaju, pociągnęła go do długiego uścisku, który prawie zmiażdżył mu żebra. Zdążył się już do tego przyzwyczaić, jednak jeszcze dwa lata temu ten uścisk przyprawiał go o dreszcze w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie był przyzwyczajony do dotyku. A przynajmniej dotyku pozbawionego wrogości czy agresji.

— To tylko dwa miesiące stary — powiedział Ron, kiedy Hermiona w końcu go puściła. — Porozmawiam z mamą. Ona cię uwielbia, najchętniej w ogóle nie puszczałaby cię do Dursleyów. Przyjedziesz pod koniec lipca i zostaniesz do końca wakacji.

— To miłe z twojej strony, Ron ale nie chce się narzucać — mruknął, znów się czerwieniąc i spuszczając wzrok.

— Daj spokój. — Machnął zbywającą ręką. — Fred i George całe wakacje spędzają, knując coś w swoim pokoju. Percy ciągle się uczy, a z Ginny nie mam o czym gadać. Jeśli nie przyjedziesz, umrę z nudów.

Harry uśmiechnął się z wdzięcznością i poczuł nagły przypływ sympatii do swojego przyjaciela.

— Dzięki, Ron. Serio, to dużo dla mnie znaczy.

— Daj spokój, to ty wyświadczysz mi przysługę. Wyślę ci sowę, kiedy będziesz mógł przyjechać.

Harry w końcu nieco się uspokoił i reszta podróży minęła im w przyjemniejszej atmosferze. Nie znaczyło to wcale, że nie czuł już ogromnego niepokoju, wręcz przeciwnie. Im bliżej Londynu, tym gorzej zaczynał się czuć, jednak, nie chcąc niepokoić przyjaciół, którzy nie znali całej prawdy, starał się to ukrywać. Myślami wciąż jednak wracał do wuja Vernona i możliwych opcji, by jak najmniej czasu spędzać przy mężczyźnie, którego tak strasznie się bał. Człowiekowi wcale nie potrzebna była ogromna masa i siła, by wywoływać w chłopcu przerażenie. Wystarczyła sama świadomość, że jego życie zależy od nastroju wuja.

W końcu dotarli na peron i trzeba było się pożegnać. Hermiona, jak to Hermiona, zaczęła płakać i przytulać ich z całej siły. Nie miał jednak czasu na irytację czy zakłopotanie, gdyż jego serce uznało ten moment za idealny na dzikie wyczyny. Co chwilę rozglądał się niespokojnie, choć podświadomie wiedział, że na peronie 9 i 3/4 nie dostrzeże swojej rodziny.

— Harry, kochaneczku!

Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, został przygarnięty do ciasnego, ciepłego uścisku. Szybko rozpoznał głos i perfumy pani Weasley, jednak jego ciało uparcie pozostawało spięte, kompletnie nie słuchając racjonalnych argumentów. Wiedział, że kobieta nigdy w życiu nie skrzywdziłaby go, lecz po tylu latach agresji ze strony wuja, reakcja była zupełnie instynktowna.

— Dzień dobry, pani Weasley, panie Weasley. — Uśmiechnął się, kiedy kobieta w końcu go puściła i zajęła się ściskaniem Rona.

— Witaj, Harry. Jak minął ci rok? — zapytał pan Weasley, podając mu rękę.

— Dziękuję panie Weasley, nie mogę narzekać. Żałuję tylko, że nie udało nam się zdobyć pucharu Quidditcha.

— Cóż, w takim razie trzymam kciuki, by udało się to w przyszłym roku. Z opowiadań dzieci wiem, że macie naprawdę świetną drużynę.

— Taak, drużyna jest świetna, ale okoliczności niekoniecznie — mruknął, automatycznie przypominając sobie spetryfikowane ciało Hermiony. Wzdrygnął się lekko.

Kilka minut później, kiedy już ostatecznie pożegnał się ze wszystkimi, ruszył w stronę barierki i po chwili znów znalazł się w świecie Mugoli. Powrót do tego miejsca, miejsca, do którego tak naprawdę nie należał, kojarzył mu się z dobrowolnym wejściem do piekła.

— Nareszcie! Co ty sobie myślisz, chłopcze? Nie mam całego dnia, by móc na ciebie czekać!

Wuj Vernon na dzień dobry zafundował mu tyradę, posyłając jednocześnie spojrzenie mówiące, że to dopiero początek. Ciotka Petunia natomiast przez cały czas gorliwie kiwała głową, dając do zrozumienia, że w pełni zgadza się się ze swoim mężem. Dudley jednak nie odezwał się ani słowem, nie posłał też żadnego złośliwego spojrzenia. Stał po prostu z boku, absolutnie ignorując całą sytuację.