-Ta dziewczyna zrobiła się zbyt potężna. Nie możemy pozwolić na zakłócenie równowagi!- powiedział Wyrocznia, uderzając pięścią o piedestał, na którym unosiły się auramere.-Musimy odebrać jej moc.

-To zły pomysł. Będzie o jedną strażniczkę mniej, a poza tym dziewczęta są nierozłączne. Nie możemy tego zrobić- zaprotestowała Luba, strażniczka kul mocy.

Halinor i Tibor stanęli po stronie Wyroczni, jednak Althor nie był do końca pewien słuszności ich wyboru. Odebranie magii jednej ze strażniczek groziło poważnymi konsekwencjami, chociaż przewodniczący rady miał trochę racji co do równowagi: jeżeli któraś auramere jest silniejsza od innych, natychmiast zaczyna przyciągać pozostałe. Po zażartej dyskusji z samym sobą Althor zdecydował się poprzeć Wyrocznię.

-A co zrobimy z jej mocą?- zapytał na koniec.

-Rozdzielimy między pozostałe.

Luba chciała dalej protestować, lecz nie mogła już nic zrobić. Wyrocznia zaczął rytuał.


Will, Irma, Taranee, Cornelia i Hay Lin były w trakcie ćwiczenia swoich umiejętności na oczach jakże miłej publiczności. Caleb, Matt, Nigel i Eric z zachwytem przyglądali się kolejnym popisom swoich dziewczyn, wciąż nie mogąc się nadziwić ich mocom.

Irma wzniosła się na większą wysokość, odprężając się. Kiedy reszta jej przyjaciółek chodziła na randki i rozmawiała ze sobą o chłopakach, ona jako jedyna skupiała się na czymś innym. Dziewczyna przekartkowała szybko swoją pamięć, przypominając sobie najważniejsze wydarzenia ostatnich trzech lat. Nigel i Eric dowiedzieli się o ich tajemnicy, Will urodził się brat, Hay Lin zaczęła szyć własną kolekcję ubrań, Taranee została zaproszona do pisania artykułów w gazecie naukowej, a Caleb zamieszkał na stałe w Heatherfield, postanawiając za wszelką cenę zdobyć sympatię rodziców (i siostry) Cornelii. Strażniczka Wody niespodziewanie przypomniała sobie o swoich problemach z nauką, które zniknęły w miarę jak dziewczyna przechodziła do kolejnych klas. Jej rodzina mogła być z niej (w końcu) dumna. Roześmiała się na myśl o wszystkich godzinach spędzonych nad książkami, dzięki którym w końcu została uczennicą piątkową.

Dziewczyna przestała myśleć o tym, co było, skupiając się na locie. Nie zauważyła, jak bardzo się oddaliła od pola treningowego w czasie krótkiego oderwania od rzeczywistości. Zawróciła, mając nadzieję, że będzie mogła jeszcze zabawić się w żywą rzekę, podlewając teren ćwiczeń.

Nagle wiatr wokół dziewczyny wzmógł się, krążąc wokół. Irma dopiero po chwili zrozumiała, że była w klatce. Zaczęła napierać siłą woli na jej ściany, jednak te nie ustępowały. Wtedy poczuła jak coś, a raczej ktoś wysysa z niej całą moc. Przez jakiś czas z tym walczyła, niestety na próżno. Magia opuściła ją, pozostawiając po sobie jedynie jasną smugę. Chwilę później zniknęły skrzydła i dziewczyna zaczęła spadać.


Irma

Straciłam moce.

To była pierwsza rzecz na którą zwróciłam uwagę po ocknięciu się na ziemi. Dopiero później doszło do mnie, że Cornelia była w trakcie rzucania zaklęcia leczącego. Usiadłam powoli, usiłując utrzymać się prosto pomimo tępego bólu głowy i karku, jednak czarodziejka natychmiast mnie położyła.

-Nie ruszaj się, przerwiesz zaklęcie!- syknęła, starając się brzmieć spokojnie. Po kilku chwilach poczułam się znacznie lepiej, ale tylko na ciele. W środku czułam ogromną pustkę.

Hay Lin zbliżyła się do mnie.

-Co się stało?- zapytała, patrząc mi w oczy. Wiedziałam, że i tak jej nie okłamię.

-Straciłam moce- wyrzuciłam szybko, starając się nie brzmieć upiornie. Dziewczyny popatrzyły po sobie z niedowierzaniem.

-To niemożliwe... Ale...jak?- zaczęły się zastanawiać, jednak dla mnie to nie miało już znaczenia. Nie miałam magii; czegoś co sprawiało, że jestem, BYŁAM wyjątkowa. Nie zważając na przyjaciółki podniosłam się i ruszyłam w stronę otwartego portalu. Usłyszałam że stworzyły kolejny, aby dostać się do Kondrakaru. Minutę później byłam już przy swoim domu.


Każdy dzień był taki sam.

Szary, ponury i zwyczajny. Dziewczyny starały się podnieść mnie na duchu, jednak za bardzo im to nie wychodziło. Nie mogłam uczestniczyć w misjach, nie mogłam rzucać zaklęć, zostało mi jedynie planowanie akcji przyjaciółek. Bez swoich mocy czułam się bezużyteczna. W końcu wszyscy zapomnieli o dawnych przygodach, liczyło się tylko tu i teraz. Odeszłam w cień.


Pewnego majowego dnia przypadkiem trafiłam na cmentarz. Ciche alejki skąpane w promieniach słońca były przepiękne, szczególnie że na wszystkich zakwitły już kwiaty, ogromne ilości. Żałowałam, że nie ma lilii: kwiatów, które kojarzyły mi się z mamą, jej ciepłym uśmiechem i wyjściami nad jezioro. Po jakimś czasie doszłam do jej grobu.

-Mamo...-wyszeptałam, podchodząc bliżej. W powietrzu unosił się zapach lilii.- Co ja mam teraz zrobić? Nie jestem już strażniczką, nie mam mocy, które czyniły ze mnie kogoś wyjątkowego, nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Proszę, pomóż.

Wiedziałam, że to bezcelowe, a jednak zawsze gdy chodziłam na grób mamy czułam się lepiej. Nagle przypomniałam sobie o cebulkach lilii, które dostałam dawno temu o Cornelii. Odgarnęłam ręką ziemię, wsadziłam cebulki do ziemi i przykryłam je. Chciałam je podlać, niestety nie miałam wody. W moich myślach popłynął strumień wspomnień o rwących rzekach, błękitnym morzu, deszczu, kroplach wody spadających mi na twarz. Kiedy po chwili spojrzałam na ziemię, prawie krzyknęłam.

Z niewielkiego kamienia przy mojej nodze płynęła woda- najprawdziwsza woda! Szybko nabrałam jej do rąk i podlałam kwiaty. Gdy skończyłam, woda zniknęła. Nie miałam pojęcia, co się stało. Może to był znak od mamy?... Nie sądzę. Chociaż...

A jeżeli to byłam ja? Jeżeli ten strumyczek... to była moja robota? Przypomniały mi się mocno zatarte opowieści mamy o jej tęsknocie za morzem, w ogóle za wodą. Uczyła mnie rozpoznawać wodną faunę i florę, przewidywać pogodę jedynie po spojrzeniu w gładką taflę, nawet robienia leków! Oczywiście byłam wtedy mała, niewiele zapamiętałam. Po krótkiej chwili zastanowienia postanowiłam sprawdzić swoją teorię. Jeśli naprawdę, ale naprawdę to zrobiłam ,to by oznaczało, że mam magię. I chrzanić Kondrakar! Wiedziałam, że to oni odebrali mi moc.

Skupiłam się i spróbowałam przyzwać wodę z ziemi. Nic się nie stało. Kolejna próba, potem jeszcze jedna, i znowu nic. Już miałam zrezygnować kiedy poczułam przepływ wody pod dłonią. Udało się.

-Dziękuję- szepnęłam. Mama zawsze potrafiła mi pomóc.


Nie mogłam doczekać zbliżających się wakacji. Po długim i zażartym boju udało mi się przekonać tatę i Annę, by puścili mnie samą na wakacje- w końcu miałam (prawie) 17 lat. Z radością przywitałam ostatni dzwonek szkoły, oznajmiający dwa i pół miesiąca wolnego, w czasie którego chciałam odkryć coś o swoich mocach, i o sobie.

Kiedy rano wychodziłam na przystanek autobusowy, ktoś mnie zatrzymał. Od razu go rozpoznałam.

-Martin- powiedziałam, uśmiechając się w jego stronę.- Co tu robisz? Miałeś wczoraj wyjechać, pamiętasz?

Rudowłosy chłopak zaśmiał się.

-To prawda, ale kiedy lot został przełożony na dzisiaj nie miałem zamiaru czekać cały dzień na lotnisku.

-Ty to masz zawsze talent do takich rzeczy.

-Zdarza się. Miłych wakacji!- krzyknął, wskakując na rower.

-Nawzajem!


Nad Zatokę Głosów dotarłam tuż przed zachodem słońca. Nie potrzebowałam za wiele, wystarczyło mi jedynie łóżko, szafa, łazienka i niewielka kuchnia, w której mogłam gotować wszystko, na co miałam ochotę (oczywiście w miarę swoich możliwości). Na szafce nocnej postawiłam zdjęcie matki.

Kiedy poczułam się już jak u siebie w domu mogłam wreszcie zająć się swoimi sprawami.

Podejrzewałam, że moja przygoda dopiero się zaczyna.