Przez cały rok Złota Trójca goniła po świecie w poszukiwaniu kawałków duszy Voldemorta. Dzień w dzień mierzyli się z przeciwnościami losu. Byli blisko – zniszczyli diadem Ravenclaw i pozostała już tylko Nagini. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki.

Hermiona rozglądała się nerwowo wokół. Wszyscy toczyli zawziętą walkę w murach szkoły, wszędzie było pełno gruzów i kurzu. Na dziedzińcu był Harry z Voldemortem, obok niej Ron, a po stronie Czarnego Pana Bellatrix Black, która starała się nie wychylać i pilnowała ich, żeby nie przeszkadzali. Ta chwila miała być decydująca. Potter rzucił zaklęcie rozbrajające w tym samym momencie, co Voldemort uśmiercające. Oba promienie spotkały się w połowie drogi i dwójka czarodziejów zaczęła toczyć walkę o wygraną.

Granger nerwowo skubała rąbek szaty. Wierzyła, że Harry'emu się uda, musiało mu się udać, ale szanse były znikome – nie odnaleźli Nagini, ostatniego horkruksa. Nawet, gdyby Potterowi teraz się powiodło i bitwa zostałaby wygrana, to wizja kolejnej wojny wisiałaby w powietrzu. Dziewczyna czuła pieczenie w kącikach oczu. Wyciągnęła z kieszeni fiolkę z zielono-fioletowym dymem. Nie chciała tego robić, nie była nawet pewna, czy się powiedzie, kiedy rzuci fiolką w walczącą dwójkę. Dotknęła opuszkami palców ręki Rona i niepewnie na niego spojrzała. On się już poddał. Przeraźliwa metalowa dłoń zacisnęła się na jej sercu łamiącym się w pół. Zacisnęła powieki.

— Przepraszam was, ale… muszę to zrobić — wyszeptała zdławionym głosem. Upewniła się, że fiolka jest zamknięta i rzuciła ją przed siebie, jak najbliżej Voldemorta i Harry'ego. Nie minęło dwadzieścia sekund, kiedy cały dziedziniec pogrążył się w kłębach fioletowo-zielonego dymu.

Zniknęli. Dziedziniec był pusty. A każdy walczący w zamku padł na ziemię bezwładnie – zemdleli.