Witom.
Dziś 13 kwietnia - dzień pamięci ofiar zbrodni katyńskiej. Duże wydarzenie. Zastanawiało mnie zawsze, co czuł w takich chwilach Feliks...
No i w sumie zainspirowało mnie to do stworzenia patriotyczno - wojennego krótkiego fica. I jedna uwaga - zwykle lubię pisać komedie, ale czasami trzeba na prawdę zastanowić się też nad drugą stroną medalu.
No, to tyle pitolenia bez sensu. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta! :)
Noc rozdarł przeszywający krzyk. Nie, nie można było nazwać tego krzykiem; to było rozdzierające wycie, wysokie, przepełnione bólem.
Cały Belweder został postawiony na nogi.
-Co się dzieje?! - wrzeszczeli jeden przez drugiego ludzie, a krzyk narastał i narastał, przerywany tylko chwilami, kiedy cierpiąca osoba zaczerpywała oddechu.
Dowódca ochrony Belwederu szybko wydawał rozkazy; polecił wszystkim zachować spokój, a tylko swoim najbardziej zaufanym ludziom pozwolił towarzyszyć mu w szybkiej interwencji. Dowódca nie był głupi - wiedział, co się święci. Groźba ta, początkowo zdająca się tylko głupim czarnowidztwem, stawała się coraz realniejsza. A teraz stała się prawdą.
Ale musiał się upewnić.
Ludzie, których wybrał do towarzyszenia mu, nie byli przypadkowi - wszyscy oni wiedzieli, że ten nastoletni blondyn, który tak uwielbiał rozmawiać ze wszystkimi, a w szczególności z Prezydentem Ignacym Mościckim, nie był tylko zwykłym smarkaczem. Prawdę mówiąc, był najbardziej oddalony od bycia zwykłym człowiekiem, jak to było możliwe.
-Panie Polsko! - zawołał niskim głosem Dowódca. - Co…
Nie dokończył zdania.
Na łóżku miotał się Polska, wrzeszcząc jak opętany. Wydawało się, jakby miał atak padaczki; jego ręce i nogi poruszały się nieskoordynowanie, targane niekontrolowanymi skurczami. Ale tym, co przeraziło Dowódcę najbardziej, były świeże rany na ciele Polski; po twarzy spływały mu strumyki krwi, a pościel, wcześniej śnieżnobiała, zaczęła nasiąkać krwią.
-O Boże… - usłyszał Dowódca zduszony głos jednego ze swoich podwładnych.
-Panie Polsko, spokojnie! - Dowódca podbiegł do wielkiego łóżka i usiłował przytrzymać ciało kraju, jednocześnie próbując go przekrzyczeć.
-ON TU JEST! JEST TUTAJ! - wrzeszczał dalej Polska; jego wielkie, ciemnozielone oczy latały we wszystkie strony, co sprawiało upiorne wrażenie. - JEST TU!
-Pomóżcie mi go przenieść! - wrzasnął Dowódca do swoich ludzi. - W tym stanie i tak mu nie pomożemy! Musimy go gdzieś przenieść, bo nam zakrwawi cały pokój!
Ludzie jakby się otrząsnęli; podbiegli szybko do Dowódcy i pomogli mu unieść i unieruchomić wijącego się jak piskorz Polskę. Krew płynęła Dowódcy między palcami, gdy przenosił Polskę do łazienki. Usadowili go w wannie; Dowódca wiedział, że i tak nie mogą nic więcej zrobić - mogli tylko czekać, aż wszystko się skończy. Dowódca odesłał swoich ludzi.
Polska dalej wył.
Dowódca potrząsnął Polskę za ramię.
-Gdzie?! - krzyknął.
-WIELUŃ! WESTERPLATTE! - Polska z trudem wymawiał słowa; na oczach Dowódcy jego warga pękła, a po twarzy popłynęły nowe strumyczki krwi. Dowódca nie mógł na to patrzeć, zwłaszcza, że nie mógł pomóc swojej ojczyźnie.
-Zawiadomię Prezydenta - rzucił tylko i jak najszybciej wyszedł z łazienki, by uwolnić się od tego nieludzkiego wrzasku pełnego bólu.
Polska cierpiał, cierpiał okropnie; jego rany nie do końca się jeszcze zagoiły, a już otwierały się na nowo, a on nie mógł nic zrobić, nawet się rozebrać, by nie zabrudzać jeszcze bardziej koszuli nocnej krwią.
Nie mógł nic, tylko słyszeć w swojej głowie jak dużo, bardzo dużo jego ludzi umiera przerażonych z krzykiem, nie mogąc zrozumieć, dlaczego spotyka ich ten los.
Mógł tylko krzyczeć, próbując to zagłuszyć.
1 września 1939, 4:40, Belweder. Rozpoczynał się konflikt, zwany później II Wojną Światową.
