Mroczne widmo
A Walking Shadow
pióra: ariadne
tłumacz: tess
beta: Smeryl, od rozdziału 5 Karola10
zgoda: jest

Prolog: Nienajlepszy pomysł

W kuchni Dursleyów, Hermiona Granger i Ron Weasley stali po bokach Harry'ego Pottera.
- Dziękuję za... cóż... – Harry wzruszył ramionami i z tymi słowami, na zawsze opuścił dom pod numerem czwartym, na Privet Drive oraz swoich ograniczonych, mugolskich krewnych. Hermiona i Ron pozostali w tyle, wpatrując się w Dursleyów.
- Dobrze, że się go pozbyliśmy – podsumował wuj Vernon.
Hermiona i Ron wymienili spojrzenia i wyjęli różdżki.
- Gluteus Porcus – wykrzyknęli.
Ręce Dursleyów powędrowały na ich plecy, a Hermiona i Ron deportowali się.

Chwilę później dołączyli do Harry'ego, który stał w ogrodzie przed Norą.
- Och, Harry, szkoda, że nie widziałeś wyrazu ich twarzy – Hermiona objęła go ze śmiechem.
- Myślisz, że długo to potrwa, zanim zorientują się, że to nie było prawdziwe zaklęcie? – Ron uśmiechnął się złośliwie, poklepując Harry'ego po ramieniu. – Wszystkiego najlepszego, stary.
- Tydzień, zanim Dudley przestanie biegać. Dzięki. – Harry uśmiechnął się po raz pierwszy od wieków. Był wolny i znajdował się w domu.

Weasleyowie byli bardziej niż zadowoleni z wprowadzenia się do nich Harry'ego. Odmówił zamieszkania na Grimmauld Place; wiązało się z tym zbyt wiele wspomnień, zbyt wielkie poczucie winy. Dom, który Harry odziedziczył, był – teoretycznie – bezpiecznym miejscem. Zapewniał o tym Szalonooki Moody, informując ich wprost, że Tajemnica nie ginie wraz ze śmiercią Strażnika. Wszyscy – włączając w to Moody'ego – akceptowali posłuszeństwo Stworka wobec Harry'ego jako dostateczny dowód własności.
Choć Harry wolałby zapomnieć o istnieniu tego domu, miał on zbyt wielkie znaczenie strategiczne, by go całkowicie opuścić. W razie czego można go było wykorzystać na kryjówkę. Moody i Kingsley Shacklebolt spędzili w nim kilka tygodni, nakładając Zaklęcia Zamykające na drzwi – „To zbyt niebezpieczne, by ryzykować ujawnienie się, przebywając na zewnątrz choćby kilka minut", gderał Moody – wykorzystując istniejące zabezpieczenia, by tylko członkowie Zakonu Feniksa mogli się w nim aportować. Ten szczególny czar wymagał obecności Harry'ego – nie dlatego, że był właścicielem domu, lecz ponieważ jego różdżka zawierała pióro z ogona Fawkesa. Hermiona była szczególnie ciekawa, w jaki sposób udało im się rozwiązać zabezpieczenia, bez uciekania się do krwawych rytuałów Czarnej Magii – doszła do wniosku, że musiało to mieć coś wspólnego z tym, iż Zakon wziął od Fawkesa coś więcej, niż tylko imię – jednak, gdy jedyny raz odważyła się o to spytać, Harry popatrzył na nią tak smutno, że porzuciła temat, przeklinając się za brak wrażliwości. „Niezbyt taktownie, Granger – upomniała się. – Przypominać mu o profesorze Dumbledore i Syriuszu na jednym oddechu, a wszystko to z powodu twojej fascynacji teorią magii. Życie nas wszystkich zależy od rozsądnego i silnego Harry'ego."
Członkowie Zakonu zrobili również wszystko, co było w ich mocy, by Nora była bezpiecznym miejscem: uczynili ją nienanoszalną oraz rzucili Fideliusa, czyniąc Minerwę McGonagall Strażniczką Sekretu. Od tego też wieczoru, gdy poświęcenie matki przestało go osłaniać, Harry'emu przydzielono dwudziestoczterogodzinną ochronę. Z miejsca, w którym stali, Harry, Ron i Hermiona mogli zobaczyć przez kuchenne okno Szalonookiego i Tonks. Przynajmniej ona wydawała się zadowolona z pożywienia, przygotowanego przez panią Weasley. Nawet z tej odległości widać było, że Moody patrzył na jedzenie tak z głodem, jak i z podejrzliwością.
- Głodni? – spytał Ron i, nie czekając na odpowiedź, poszedł do domu.
Hermiona wymieniła z Harrym uśmiech i powiedziała:
- Idź. Ja chcę coś jeszcze sprawdzić.
Harry pogłaskał ją po włosach.
- Niech zgadnę. Er... czekaj, coś mi świta... Książkę? – uśmiechnął się złośliwie.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Jest źródło albo dwa, które chciałabym zbadać.
- Czyli idziesz do Hogwartu? – zaśmiał się. – Nie będziemy na ciebie czekać. Do zobaczenia rano. – Zadowolony, że wreszcie uwolnił się od Privet Drive, obrócił się i podążył za Ronem do Nory.

Hermiona przygryzła dolną wargę. Przecież nie skłamała. Nie, pozwoliłaś Harry'emu zrobić to za siebie. Cóż, to w końcu dla Harry'ego wychodziła. Chłopak nienawidził Grimmauld Place, więc jeśli w jej mocy było oszczędzenie mu bólu, to robiła to. Niewiele czasu zajmie jej aportowanie się i sprawdzenie, czy w posłaniu Stworka nie ma medalionu Slytherina. Jeśliby go znalazła, zaniosłaby go prosto do profesor McGonagall. Jeśli nie, cóż, było kilka książek, których potrzebowała – teksty Mrocznej Numerologii, których nie znalazłaby nawet w Dziale Ksiąg Zakazanych.
Od kiedy opuściła po pogrzebie Dumbledore'a Hogwart, każdą wolną chwilę spędzała, analizując wszystko to, co o ubiegłorocznych lekcjach z dyrektorem, powiedzieli jej Harry i Ron. Siedziała otoczona książkami i pokrywała kolejne pergaminy formułami i równaniami, skupiając niewzruszoną logikę i zdolności numerologiczne na pytaniu, w jaki sposób znaleźć i zniszczyć horkruksy. Jednak w momentach pomiędzy jawą, a snem, jej umysł zadawał dwa inne pytania – zabronione pytania, których, jak się wydawało, nikt inny nie postawił: Dlaczego on to zrobił i dokąd się udał?
W myślach przejrzała listę pozostałych członków Zakonu i ich aktualnych zadań. Choć książki, które pragnęła zdobyć, nie były – technicznie rzecz biorąc – nielegalne, prawdopodobnie chcieliby się dowiedzieć, skąd je wzięła, a tego właśnie miała zamiar uniknąć. Weasleyowie, którzy dochodzili do siebie po zamieszaniu związanym ze ślubem, przebywali w domu. Pan Weasley z Shackleboltem najprawdopodobniej wciąż był w Ministerstwie. Lupin wrócił do wilkołaków. Hagrid zajmował się Graupem, zmierzając do celu, który tylko on znał. Nie miała pojęcia, gdzie mógł być Mundungus Fletcher, jednak była skłonna się założyć, że nie udałby się na Grimmauld Place po tym, jak Harry przyłapał go z dziedzictwem Blacków. Cóż, jeśli nie znajduje się ono w miejscu, o którym myślę, trzeba będzie go wyśledzić.
Było oczywiście jeszcze jedno nazwisko, to, które zostało przeklęte przez Zakon. Kiedy początkowy szok minął, nawet jego wspominanie było niebezpieczne. W tygodniach, które nastąpiły po pogrzebie, wybuchy wściekłości Harry'ego, choć spektakularne, były – według niej – mniej alarmujące niż ponura cisza, która towarzyszyła mu po śmierci Syriusza. Zmiany nastroju Rona nie były dla niej niczym nowym. Świat Tonks, poza obowiązkami aurorki i strażniczki, wydawał się ograniczać do Lupina. Natomiast Weasleyowie wydawali się bardziej smutni niż wściekli. Pan Weasley wyglądał na bardziej przepracowanego i zmęczonego niż zazwyczaj. Przypuszczała jednak, że to dotyczyło ich wszystkich, a szczególnie tych członków Zakonu, którzy pamiętali ostatnią wojnę.
Wzięła drżący oddech. Nie chciała nawet myśleć o tym, co czuła profesor McGonagall.
Łatwiej było w ogóle go nie wspominać. Mimo to, wewnętrzny głos podpowiadał jej, że w ten właśnie sposób zaczęto nazywać Voldemorta, Tym - Którego - Imienia – Nie – Wolno - Wymieniać. Co wymyślą na określenie Severusa Snape'a? Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wspominać? Zaśmiała się gorzko – nowość dla niej – jednak raz jeszcze jej myśli nieuchronnie powróciły do ciemnej postaci, kryjącej się w jej umyśle. Postaci mężczyzny, który zabił profesora Dumbledore'a. To było jak czarna dziura – pochłaniało całą energię, cicho, w otępieniu, nie dając nic w zamian.Zupełnie jak moje eseje z eliksirów, zwracane z oceną Powyżej Oczekiwań i niczym więcej...
Prychnęła. Granger, mówisz o mordercy i porównujesz go do szkolnego wypracowania? Ciekawy z ciebie żołnierz Jasnej Strony. „Lordzie Voldemorcie, czy mógłby mi pan poradzić, jak mam udoskonalić moje klątwy? Znalazłam pewne notatki w książce." Prychnęła ponownie. Robię się niezrównoważona. Poza tym zwlekam. Lepiej się ruszyć, zanim ktoś mnie zauważy. Ktoś, kto będzie bardziej dociekliwy niż Harry.
Zdecydowała się na spacer ulicą wiodącą w kierunku Ottery St. Catchpole, by wyciszyć umysł przed aportacją. Nie ma po co ryzykować rozszczepienia.

Rozproszenie, wybuch, szlaban... Raz jeszcze zamyśliła się; lekcje eliksirów, ten głos - który zdawał się zaprzeczać prawom akustyki, roznosić się w przestrzeni – brzmiał gdzieś w jej umyśle. Powinien mieć specjalną licencję na używanie takiego głosu. To nie może być legalne. I z pewnością nie powinno być dozwolone.

Zbyt zagubiona w myślach by zwracać uwagę na drogę, potknęła się.Przestań, Granger. Profesor Dumbledore nie żyje. Zabił go Severus Snape. Zakon wciąż nie otrząsnął się z żałoby, ze zdrady; jego imię jest wyklęte, a twoja złamana kostka nie pokaże im, że milczenie jest wrogiem.

Wbrew woli wciąż słyszała głos Mistrza Eliksirów, gdy mówił: „Mogę nauczyć was jak uwarzyć sławę, uwięzić w butelce chwałę, a nawet powstrzymać śmierć..."

Zatrzymała się.

Wyraz determinacji pojawił się na jej twarzy – wyraz, na widok, którego Harry i Ron wzruszali ramionami ze zrezygnowaniem. Wiedzieli dobrze, co on oznaczał; oznaczał „Idę do biblioteki". Oznaczał przegapione posiłki, jednosłowne odpowiedzi na pytania i „Nie czekajcie." – zanim nie potwierdziła ostatniego przebłysku intuicji i nie osiągnęła satysfakcji.

Idąc dalej, uśmiechała się do siebie. To nie był szczególnie miły uśmiech; był to uśmiech kogoś, kto – jeśli nie znał odpowiedzi – wiedział, że i tak ją odnajdzie, gdyż zadał właściwe pytanie. Uśmiech ten, byłby na miejscu na twarzy goblina z Banku Gringotta, jednak na młodzieńczej twarzy Hermiony Granger głęboko niepokoił wszystkich, którzy kiedykolwiek go widzieli.

Była pewna, że pytania „dlaczego" i „gdzie" są ze sobą powiązane. A teraz, dzięki wspomnieniu tego delikatnie niebezpiecznego głosu, podejrzewała, jakie są na nie odpowiedzi.

Kilka sekund później, stała przyciśnięta do kuchennej ściany, różdżka na jej gardle jarzyła się ledwie powstrzymywaną klątwą.

To nie był twój najlepszy pomysł, Granger.

Czarne oczy wpatrywały się w jej własne, w żądaniu wyjaśnienia. Powodu. Czegoś. Czegoś, czego posiadania nie była pewna.

Pomocy.

Jej ręka przyciśnięta była do ściany w stalowym uścisku, różdżka wskazywała na sufit. Oczy miała rozbiegane. Mogłabym zawalić sufit. Albo nie.
Wzmocnił uścisk na jej nadgarstku, odcinając dopływ krwi. Jego dłoń zaciskała się bezwzględnie, do momentu, gdy jej różdżka upadła na podłogę.

- Szukasz czegoś? – wymruczał.
Nie była w stanie powiedzieć ani słowa.
Pod naciskiem różdżki uniosła podbródek, prostując kark.
Oczy zbliżyły się, odbijając żarzącą się od powstrzymywanego zaklęcia różdżkę na chwilę przed jego rzuceniem. Ogłuszona biciem własnego serca, zdołała ochryple wyszeptać:
- Ciebie.
Jego spojrzenie stwardniało. Puścił jej nadgarstek, nie odrywając spojrzenia od jej oczu opuścił różdżkę i delikatnie objął dłonią jej szyję.
Zaczęła widzieć jak przez mgłę. Niezdolna oddychać, zdesperowana, spanikowana, chwyciła go za przedramię i z całej siły próbowała go odepchnąć. Jej wzrok zamraczał się coraz bardziej...

Pochylił się do niej.
- To zdecydowanie nie był pani najlepszy pomysł, panno Granger.

Ostatnią rzeczą, jaką ujrzała, zanim wszystko zakryła ciemność, była jej własna twarz – śmiertelna maska przerażenia, zdrady i bólu – odbita w jego oczach.

T/N: Tytuł oryginału jest nawiązaniem do Makbeta, akt 5, scena 5: reakcja Makbeta na wiadomość o śmierci Lady Makbet, dość znany cytat:

"Life's but a walking shadow,
a poor player, that struts
and frets his hour upon the stage,
and then is heard no more;
it is a tale told by an idiot,
full of sound and fury, signifying nothing."

W przekładzie Paszkowskiego:
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą."