Czuł na sobie spojrzenie. Przywykł już do tego. Często za nim podążały. Pełne obrzydzenia, niechęci, a czasami nawet nienawiści. Ten wzrok był jednak inny. Czujny i nachalny, jakby oceniał go. Obrócił się dyskretnie przez ramię, spoglądając na cichy korytarz za jego plecami. Był tam. Kilka kroków za nim. Szedł za nim. Śledził go. Obserwował...

Nie wiedział, co ma zrobić, gdy rozpoznał idącą za nim osobę. Był jednym z "nich". Jednym z tych, którzy nazywali siebie 4400. Należał do tych, którzy trzymali władzę. Czuł na sobie jego wzrok. Zimny, czujny i oceniający... Czuł, że coś się zaraz stanie, nie miał jednak żadnych, najmniejszych nawet szans na ucieczkę. Korytarz, którym szli, był długi i opustoszały o tej godzinie, po jego obu stronach znajdowały się drzwi do klas (jak podejrzewał pustych i pozamykanych), a na jego końcu było tylne wyjście z budynku. Znajdował się właśnie w jedynym, niestrzeżonym przez kamery ani nauczycieli fragmencie szkolnego budynku. Nie wiedział, jak się w to wpakował...

Magnus przyspieszył nieco kroku, lecz nic mu to nie pomogło. Idący z na nim chłopak zrobił dokładnie to samo, nie gubiąc przy tym nawet rytmu - jak drapieżnik na polowaniu. Wiedział, że nie ma z nim szans, jeśli ten zechciałby go zaatakować, nawet pomimo kursu samoobrony, na który uczęszczał od kilku miesięcy. Magnus był omegą, a idący za nim chłopak betą. Już samo to stawiało go na z góry przegranej pozycji, jednak Magnus wiedział, że to nie wszystko. Beta nigdy nie opuszcza boku swojej alfy bez wyraźnego polecenia - więc... właśnie był prowadzony w objęcia śmierci. Najbardziej znienawidzony przez niego alfa - szef 4400, postanowił się zemścić.

Nakazywał sobie spokój. Próbował zapanować nad oddechem i rytmem serca. Jego wielkie, zielono-złote oczy pełne były przerażenia. Czuł bowiem, że nic co zrobi, nie będzie w stanie go uratować... Wzdrygnął się, czując nagle pojawiającą się na jego barku dłoń. Była duża i ciężka niczym ostrze gilotyny.

-Nie zwalniaj, mamy mało czasu.

Powiedział mu, zaciskając jednocześnie dłoń. "Na pewno zostaną mi po tym siniaki." pomyślał Magnus, próbując wmówić sobie, że to jedyna szkoda jaką dziś odniesie. Skinął jednak chłopakowi niepewnie głową. Wiedział, że oczekiwali po nim buntu - postanowił więc ich zawieść i być tak potulnym i grzecznym jak przystało na omegę. "Normalną omegę... ja nie jestem nawet normalny..." pomyślał, pozwalając się prowadzić w stronę drzwi wyjściowych.

Na zewnątrz, pod jednym z drzew, na ławkach siedzieli oni. Wszyscy członkowie 4400, wraz z ich alfą. Chłopak obrzucił Magnusa spojrzeniem, po czym skinął na jego towarzysza głową. Ten bez protestu ani ociągania się zaciągnął w jego stronę Magnusa i rzucił go na ziemię u jego stóp.

-Tu jest twoje miejsce, omego.

Warknął. Obrzucił Magnusa spojrzeniem, po czym kopnął go stopą w twarz. Upadł na bok. Wszyscy otaczający ich zaczęli się śmiać. W tłumie byli chłopcy, którzy śmiali się z niego na przerwach, dziewczyny, które ciągle wyrzucały jego blokery do toalety... wszyscy, którzy nienawidzili Magnusa... A zaraz za nimi stał on sam... Widział tam siebie. W tym tłumie nienawidzących go ludzi, ponieważ sam nienawidził siebie równie mocno. Jego ciało... To ciało było paskudne, nie takie, jakiego pragnął. Czuł, że gdyby urodził się alfą, albo nawet betą, jego dusza mogłaby być wolna, nieograniczana przez wszystkie prawa i zakazy dotyczące jedynie omeg. Czuł, że to wszystko wina jego ciała...

Nie płakał. Zagryzł wargi. Był w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nie dać im tej satysfakcji. Podniósł się po chwili z ziemi. Otrzepał ubrania z piachu, po czym przejechał dłonią po wargach, pozbywając się w ten sposób krwi. Uniósł głowę, spoglądając na niego z całą nienawiścią, na jaką było go stać.

-Nie... ty nawet omegą nie jesteś...

Skomentował alfa. Skinął na dwie bety stojące za Magnusem, po czym ich ramiona zacisnęły się na jego barkach, zmuszając go do opadnięcia na kolana. Jeden z nich kopniakiem w plecy sprawił, że ponownie znalazł się na ziemi, lecz na tym się nie skończyło. Stopa przygniatała go do podłoża, nie pozwalając na podniesienie się.

-ale my możemy to zmienić. Nauczymy cię jak być dobrą omegą, Bane.

Poinformował go, nadal nieporuszający się ze swojego miejsca alfa.

Wiedział, co ten miał na myśli. Zaczął się wyrywać. Był w stanie znieść wiele, jednak tego nie... nie byłby w stanie żyć w tym... zbrukanym ciele.

Do przytrzymującej go stopy dołączyło kilka dłoni, które jednocześnie zmuszały go do pozostania w pozycji leżącej, z twarzą w ziemi, i zdejmowały z niego ubrania. Drogi materiał koszuli pękał pod wpływem ich ruchów, spodnie również nie pozostały na długo na swoim miejscu.

Czuł chłód. Większy od niego był jednak wstyd i upokorzenie. Wszyscy go widzieli. Wszyscy widzieli to ciało, którego nawet on nie potrafił kochać. Wszyscy śmiali się, a po jego policzkach spływały łzy...

Kątem oka widział, jak alfa podnosi się ze swojego miejsca. Wiedział, co to oznacza. Szedł do niego. Szedłby go zniszczyć. Zamknął oczy. Odciął się. Nie chciał tam był. Nie chciał tego widzieć. Nie chciał tego czuć... Nie był już w stanie nawet się wyrywać. Nie był w stanie nawet walczyć ani chwilę dłużej...

Umysł Magnusa przeniósł się do jednego z jego ulubionych wspomnień. Do momentu, kiedy jego matka, jeszcze wtedy żywa, przytulała go mocno do swojej piersi, zapewniając go, że jest cudem... Nie rozumiał jej ani wtedy, ani teraz...

-Zabierzcie go gdzieś!

Przez jego zamglony umysł przebiło się jedno zdanie wypowiedziane wzburzonym głosem. Uchylił powieki, w idealnym momencie, by zauważyć, jak jego dotychczasowy dręczyciel zostaje brutalnie powalony na ziemię przez innego mężczyznę. Chciał westchnąć z ulgą, lecz nie zdążył. Czyjeś ramiona otoczyły go, podrywając z ziemi. Nie zdążył nawet zapłakać. Nie miał szansy cieszyć się ratunkiem, gdy ktoś wepchnął go do samochodu, zatrzaskując mu przed nosem drzwi. Ujrzał przez przyciemnianą szybę jeszcze raz, tego samego mężczyznę, który powalił alfę 4400, po czym samochód ruszył. Chciał krzyczeć. Chciał uciec. Chciał zrobić cokolwiek. Jednak jego słabe ciało kolejny raz wystąpiło przeciwko niemu. Stracił przytomność, nie zauważając nawet pięknej, młodej omegi siedzącej obok niego, która już po chwili zdjęła z własnych ramion piękny płaszczyk, którym go okryła. Nie usłyszał również jej słów.

-Biedny, mały omega... chyba musimy ci pomóc...

Było już kilka godzin po zmroku, gdy Magnus nareszcie odzyskał przytomność. Leżał w wielkim, niesamowicie wygodnym, łóżku. Ciemność pokoju rozpraszana była jedynie przez niewielką lampkę nocną. Nie wiedział, co ma robić. Właśnie znalazł się w zupełnie nieznanym dla niego miejscu... nie wiedząc właściwie, dlaczego ani jak... Dopiero kilka minut później, gdy w drzwiach sypialni pojawił się ten sam młody mężczyzna, którego widział wcześniej, wspomnienia wróciły do niego. Skulił się, obejmując jednocześnie nogi dłońmi. Ze zdziwieniem zauważył, że został ubrany w pidżamę.

-Tylko to pasowało na ciebie... a przynajmniej Izzy tak twierdziła.

Poinformował go, zajmując miejsce w najbardziej oddalonym od łóżka fotelu. Stał co najmniej kilka metrów od niego, pod oknem. Magnus poczuł w środku dziwne uczucie - wdzięczność, za tą przestrzeń.

Teraz już czuł, że mężczyzna ten również jest alfą, a był pewien, że nie byłby stanie przebywać blisko niego bez lęku.

-Nazywam się Alexander Lightwood, a ty?

Zapytał, nie patrząc na niego. Magnus za to obserwował go bardzo uważnie. Każdy najmniejszy nawet ruch, każde drgnięcie mięśnia, każdą zmianę na twarzy.

-Magnus... Bane.

Odpowiedział po chwili, przełykając szloch, który chciał się wyrwać z jego gardła. Nie wiedział, w jaki sposób Alexander to zauważył.

-Płacz. Łzy w takiej sytuacji są normalne.

Powiedział, jedynie rzucając w jego stronę starego, a jednak zadbanego, misia, który cały był przesiąknięty zapachem alfy.

-Nie mogę odebrać ci tych wspomnień, ale mogę cię zapewnić, że pod moim dachem nie spotka cię żadna krzywda.

Oznajmił, po czym podniósł się z zajmowanego dotychczas miejsca. Magnus wzdrygnął się na to, zaciskając jednocześnie mocniej dłonie na pluszaku.

-Wszystko będzie dobrze, Magnusie.

Zakończył, opuszczając pomieszczenie. Drzwi pozostały jednak nieco uchylone, pozwalając Magnusowi obserwować, jak mężczyzna podnosi kilkuletniego chłopca i przytula go w swoich ramionach.

-Kto to taki?

Zapytał malec, a jego cienki, słodki głosik, sprawił, że Magnus uśmiechnął się delikatnie pomimo spływających po jego policzkach łzach.

-Nasz nowy przyjaciel... potrzebuje nieco czasu i pomocy, a my mu pomożemy, Maks.

Odpowiedział mu mężczyzna, zabierając go do innego pokoju. Szybko zniknęli z jego wzroku, ale to wystarczyło Magnusowi...

Czas w mieszkaniu, a właściwie willi, Lightwood'ów płynął szybko, a jeszcze szybciej płynęła krew Magnusa za każdym razem, gdy w zasięgu jego wzroku znajdował się Alexander. Nie zauważył, nawet kiedy skończył się miesiąc i zaczął następny, a później jeszcze jeden...

Przyjaźń z Izzy bardzo mu pomogła, z wieloma rzeczami. Młoda kobieta zaczęła od pozbycia się traumy po próbie gwałtu, którą przeżył Bane, a później posunęła się o wiele dalej, ucząc go, że bycie omegą to wcale nie jest zła rzecz. Teraz gdy widział spojrzenia, jakimi obdarzali go ludzie, gdy szedł ulicą, był w stanie docenić jej rady, początki były jednak straszne, dla nich obu...

Magnus nigdy nie byłby w stanie pozbyć się z głowy wspomnienia pierwszego wspólnego śniadania, które zjadł wraz z Lightwood'ami, prawie tydzień po jego zamieszkaniu w ich domu.

/Izzy wyciągnęła go z łóżka, zmuszając do ubrania się i ogarnięcia włosów, po czym zaciągnęła go do jadalni, połączonej z kuchnią. Przy stole siedział już złotowłosy chłopak, który jak się dowiedział kilka dni wcześniej, nazywał się Jace, oraz Maks. W kuchni uwijał się roześmiany Alexander. Przywitał ich jednym z uśmiechów, który sprawiał za każdym razem, że serce Magnusa robiło fikołka.

-Cieszę się, że do nas dołączyłeś Magnus.

Powiedział, podając Izzy talerz pełen ciepłych naleśników.

-Smacznego, potwory.

Rzucił do wszystkich, po czym sam zajął swoje miejsce, u szczytu stołu, zaczynając posiłek. Magnus przez chwilę przyglądał im się jedynie. Maks był bardzo podobny do Alexandra, po czym szybko wywnioskował, że ten był jego synem, a Izzy była jedyną omegą w mieszkaniu i miała to samo nazwisko... \\

Dopiero kilka dni później odważył się zapytać Izzy o tę kwestię. Był cały czerwony z zażenowania, gdy dowiedział się, że wszyscy byli rodzeństwem i po śmierci rodziców Alexander przejął rolę głowy rodziny (oraz gangu jak później został poinformowany). Wtedy właśnie zaczął żywić to uczucie... ta nadzieja i miłość wypełniała go od środka, pozwalając mu zrobić kolejny, niewielki kroczek na utworzonej dla niego przez Izzy trasie do stania się sobą i pogodzenia się z tym, kim jest.

W końcu po 10 latach życia przepełnionego nienawiścią... do samego siebie był w stanie spojrzeć w lustro bez krzywienia się. W końcu był w stanie czerpać radość z tego, że żyje.

W końcu czternastego dnia miesiąca Magnus podjął decyzję, by wykonać pierwszy krok, by zawalczyć o to, co... chyba kochał. Dlatego właśnie stał przed wielkim lustrem, w jego pokoju w domu Alexandra, poprawiając po raz setny włosy. Za pół godziny było śniadanie, dlatego właśnie wstał wcześniej, by móc porozmawiać z nim, gdy nikogo innego nie będzie.

Podjął decyzję i miał zamiar się jej trzymać. Nie był tchórzem... Magnus czuł, że to, że jest omegą, wcale nie musi go ograniczać, zupełnie tak jak nauczyła go Izzy. Właśnie dlatego wziął głęboki oddech i po raz ostatni poprawiając włosy, szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Gdy tylko go zobaczył, cała pewność siebie wyparowała z niego jak nadmiar wody w sosie mieszanym przez Alexandra energicznie na kuchni. Cały przygotowywany od tygodni scenariusz, cała przemowa, którą miał skłonić alfę do rozważenia jego propozycji, w jednej chwili zniknął z jego umysłu i pozostał tylko głupcem wgapiającym się z otwartymi ustami w idealną klatkę piersiową alfy. Otrząśnięcie się z tego stanu zajęło mu chwilę, a i tak udało mu się to jedynie dzięki głosowi Alexandra powtarzającemu jego imię.

-Magnus!

Potrząsnął głową, odganiając w tej sposób od siebie wszystkie nieodpowiednie myśli. Alexander porzucił swoje zajęcie w kuchni, stając przed nim, ze zmartwieniem na twarzy.

-Wszystko w porządku?

Zapytał, zauważając, że udało mu się ściągnąć Magnusa ponownie na ziemię.

-Tak... tak myślę.

Odpowiedział, po czym wziął głęboki wdech, próbując się w ten sposób uspokoić. Nim mu się to jednak udało, zaczął mówić. Nie myślał w ogóle nad słowami, które opuszczały jego usta, pozwalał sobie w ten sposób naprawdę i oczyszczenie, na wyznanie prawdy i ujawnienie uczuć...

-Nikt nigdy nie był dla mnie tak dobry, jak ty i nikt wcześniej się tak o mnie nie troszczył. Nikt nigdy nie dbał czy mam koszmary ani, czy zjadam drugie śniadanie. Ty potrafiłeś przychodzić do mnie kilka nocy z rzędu, pomagając mi uspokoić się po koszmarach, a nawet czekałeś za każdym razem, aż udało mi się znowu zasnąć. Ty nakrzyczałeś na mnie, kiedy nie zjadłem drugiego śniadania i to ty, a nikt inny, przywiozłeś mi je, w czasie lekcji, gdy zapomniałem go ze sobą zabrać. Wstawiłeś się za mną, opiekowałeś się mną, ochraniałeś mnie, nawet dałeś mi prawdziwy dom... Dałeś mi wszystko, czego mogłem kiedykolwiek pragnąć, wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłem... ale im dłużej mi dawałeś wszystko, tym bardziej chciwy się stawałem i teraz mi to już nie wystarcza. Nie chcę, byś się mną opiekował, lecz żebyś o mnie dbał. Nie chcę, byś obserwował mnie z oddali, chcę, byś mnie dotykał. Nie chcę, byś ofiarowywał mi się całego, nie oczekując niczego w zamian, chcę, żebyś mi się oddał i wziął mnie w zamian. Chcę, byś mnie złapał i nie pozwolił mi się rozpaść... Czy mógłbyś to dla mnie zrobić? Czy mógłbyś mnie kochać i pozwolić mi kochać ciebie?

Mówiąc, Magnus nie był w stanie patrzeć na Alexandra, wzrok cały czas utkwiony miał w swoich własnych stopach, dlatego nie zauważył, kiedy Alexander zbliżył się do niego jeszcze bardziej. Nie był w stanie zauważyć, kiedy położył swoją dużą i ciepłą dłoń na jego biodrze, do chwili, w której przy jej użyciu nie przyciągnął go do siebie, przytulając go do swojej piersi. Magnus pierwszy raz w życiu czuł się tak bezpieczny. Pierwszy raz w życiu czuł się jak w niebie.

Cichy, przepełniony uczuciami głos Alexandra dotarł jednak bezpośrednio do jego serca.

-Dziękuję, że jesteś przy mnie Magnusie...

Wyszeptał, mu wprost do ucha, po czym przytulił go jeszcze mocniej, umieszczając swoją brodę na czubku jego głowy.

-Mój...

-Tak. Tylko twój...

W tej pozycji zastała ich, pół godziny później Izzy, schodząc na śniadanie z Maksem.