A/N: Dawno nic nie umieszczałam na ff i jakoś nie pisałam fików ale Agenci Tarczy ruszyli mojego wena do współpracy a ten obrazek nie chciał wyjść mi z głowy.
Akcja dzieje się po odcinku 02x10.
Disclaimer: Bohaterowie zapożyczeni z serialu i niestety nie należą do mnie.
Coulson rozejrzał się po zaułku ale nie dostrzegł nic szczególnego czy też podejrzanego. Zresztą ciężko by mu było cokolwiek dojrzeć; w uliczce było ciemno jak w grobowcu a jedyna lampa uliczna jaka tam się znajdowała akurat w chwili obecnej nie działała. Na domiar złego lał rzęsisty deszcz, który uniemożliwiał dobrą widoczność.
- Jesteś pewna, że tu go widziano? – rzucił do interkomu.
- Tak – odpowiedziała Skye - Ale sadzę, że już go tu nie ma.
Coulson westchnął. Informator rozpłynął się niczym kamfora a bardzo potrzebowali tych informacji.
- Wracam - przekazał i odwrócił się w kierunku swojego auta, które zaparkował tuż przy chodniku na wprost zaułka, w którym właśnie się znajdował. Nagle jego uwagę przykuł dźwięk za jego plecami, coś lub ktoś poruszyło się, zatem chwycił za broń i odwrócił się. Nie spodziewał się tego, co zobaczył; a raczej kogo.
– Potrzebuje pomocy, Coulson. Proszę...- odezwał się mężczyzna w kapturze założonym na głowę i osłaniającym go przed deszczem. Miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową o wiele za dużą jak na niego. Na plecach spoczywał duży wojskowy plecak, jakby mężczyzna spakował w nim cały swój dobytek. Coulson od razu go poznał, po głosie bo w ciemności sylwetki by nie rozpoznał. Chwilę zastanawiał się czy nie strzelić; za to wszystko co ten bezduszny potwór uczynił, za wszystkie cierpienia i za zdradę jakiej się dopuścił. Ale coś poruszyło się w ramionach drugiego mężczyzny i dopiero teraz Coulson zrozumiał, że mężczyzna kogoś trzyma w ramionach, schowane pod kurtką.
– Błagam - a to ci nowość, pomyślał Coulson, on błaga? Musiało naprawdę coś ważnego się stać, co zmusiło jego dawnego agenta do poproszenia o pomoc i użycia tych słów, których Coulson nie pamiętał by drugi mężczyzna kiedykolwiek używał. - Nie dla mnie a dla Eve – z tymi słowami Grand Ward przybliżył się do Dyrektora Tarczy i uchylił suwak kurtki, ukazując twarzyczkę śpiącej dziewczynki.
– Czy to..? – wydukał oniemiały Coulson nie mogąc wprost uwierzyć własnym oczom.
- Dziecko - przytaknął niecierpliwie Ward i rozejrzał się szukając zagrożenia.
– Chryste - szepnął Phil, zabezpieczając i chowając broń - Do samochodu - rozkazał - w taką pogodę może się rozchorować - zauważył kiedy pierwszy szok powoli zaczynał ustępować a miał przeczucie, że dzisiejszej nocy jeszcze nie raz Grand Ward go zaskoczy.
- Osiem miesięcy! Pojawia się po ośmiu pieprzonych miesiącach! Ma też facet tupet - wnerwiał się Hunter, nerwowo idąc przez korytarz.
- Coulson kazał nam przygotować pokój, serio? – Bobbi też nie potrafiła zrozumieć postepowania Dyrektora ale postanowiła wykonać polecenie. Coś musiało wpłynąć na decyzję Dyrektora i chciała poznać ten powód nim obedrze ze skóry tego podłego zdrajcę. Wszyscy jak jeden mąż udali się do pokoju w nadziei iż ktoś udzieli im sensownego wyjaśnienia ale nie spodziewali się zobaczyć tego, co zastali w pomieszczeniu. Grand Ward, zdrajca i wróg Tarczy numer jeden, osobnik bez uczuć i dbający tylko o własne interesy, z czułością jakiej nigdy nie spodziewali by się po nim, układał na łóżku śpiącą małą dziewczynkę.
– Ile ma? – ciszę przerwał Dyrektor, który najwyraźniej pozbierał się z szoku, w jakim pozostali się znaleźli.
- Cztery... - Ward zamyślił się, podciągnął koc i szczelnie opatulił dziecko – Za dwa miesiące skończy pięć lat - dodał sięgając do plecaka, na co reszta zareagowała automatycznie i wyciągnęła broń. Ward wydawał się jakby nie dostrzegł tego lub po prostu zignorował. Wyciągnął niewielkiego, jasno brązowego pluszaka i położył w zasięgu raczek dziecka.
- Na co ja właściwie patrzę? - zapytała Skye przecierając oczy z niedowierzania. To co widziała nie działo się na prawdę i było wymysłem jej umysłu, a jeśli już było prawdą to musiała być jakaś pułapka psychologiczna Hydry. May obserwowała jak Ward waha się i spogląda na małą, jakby rozważał swoje opcje. Nie widziała nigdy by się wahał lub by w taki sposób spoglądał na kogoś. Ten mężczyzna wyglądał jak Ward ale nie zachowywał się jak Ward, którego znali, dlatego Melinda postanowiła wzmocnić swoją czujność. Hydra lub ktokolwiek dla kogo w chwili obecnej Ward pracował mogli zasadzić na nich pułapkę psychologiczną z 'nawróconym' i 'odmienionym' Ward'em.
- Porozmawiamy na zewnątrz – zarządził Dyrektor a widząc, że Ward nie ma zamiaru wstać, dodał – Ward, na zewnątrz, chyba, że chcesz znów wrócić do pomieszczenia w piwnicy – dodał ostro. I jemu przeszło przez myśl iż jest to manipulacja ze strony Hydry, dlatego chciał zachować najwyższy poziom bezpieczeństwa. Nie miał zamiaru pozwolić by Hydra ponownie zniszczyła Tarczę od środka.
Grant powoli wstał; widać było, że robi to z oporem ale jednak wyszedł wraz z pozostałymi z pokoju, w którym zgasło światło. Coulson poprowadził ich po najbliższego pomieszczenia jakie znajdowało się na wprost pokoju i gdy tylko wszyscy się tam znaleźli, zaczął bezceremonialnie:
- Pozwoliłem ci tu przyjść jedynie ze względu na dziecko, ale ostrzegam, jeśli to pułapka, srogo tego pożałujesz i nie będziemy tak łagodni jak ostatnim razem – zaznaczył.
Ku ich zdumieniu Ward uniósł dłonie w obronnym geście.
- Gdybym nie musiał to nie prosiłbym was o pomoc – oznajmił ciężkim tonem. Wydawał się być zmęczony; jakby wszystkie troski ogromnie mu ciążyły i przytłaczały go – Eve nie jest moim dzieckiem - powiedział spokojnie Ward, spoglądając na nich. Gdyby mógł roześmiał by się ale sytuacja była zbyt poważna a on nie należał do ludzi przesadnie ekspresyjnych emocjonalnie, chociaż i tak pod tym względem dużo się zmieniło.
- Wyjaśnij zatem, proszę - Jemma zdobyła się na uprzejmość.
- Po tym jak Skye mnie postrzeliła, Kara pomogła mi uciec. Wykorzystałem stary kontakt. Elizabeth Monk była lekarką pracującą dla Hydry. Jednak jak już się domyślacie zdradziła Hydre dając wam ważne informacje - tłumaczył cierpliwie, stojąco pod drzwiami niczym człowiek czekający na egzekucję poprzez rozstrzelanie. Bo w pewnym sensie tak było; jeśli nie będzie z nimi szczery i nie powie całej prawdy to go rozstrzelają.
– Wiedziała, że pracujesz dla Hydry i powierzyła ci córkę? - Bobbie nie mogła uwierzyć w te historię. Coś jej nie pasowało w tej historyjce a zachowanie Warda było nienaturalne i bardzo podejrzane; jak dla niej był zbyt emocjonalny. Nie był maszyną tak jak jeszcze osiem miesięcy temu.
- Wiedziała, że nie będą mnie podejrzewać o ukrycie dziecka - odpowiedział Ward i krzywo się uśmiechnął - Zagroziła, że jeśli jej nie pomogę to pozwoli bym wykrwawił się na śmierć.
- Mogła to zrobić, lepiej by było - rzuciła kąśliwie Skye, której nie podobało się zachowanie Warda; było zbyt ludzkie. Świadomość iż Grant mógł się zmienić zbyt ją przerażała i była w sferze rzeczy nierealnych.
– Tak, ale kto wtedy zajął by się dzieckiem? - dobrze zauważył Ward, unosząc brwi do góry.
- A teraz Hydra wpadła na twój trop. Nie rozumiem. ... - odezwał się Coulson, który stał ze skrzyżowanym ramionami - Dlaczego im po prostu nie oddałeś Eve?
Grant smętnie się uśmiechnął. Oczywiście, że nie wierzą mu. Prędzej by uwierzyli, że znów kogoś zabił lub skrzywdził. Ale był już zmęczony tym wszystkim. Nie chciał żeby mała cierpiała przez jego błędy.
- Bo jest świetną przynętą – sarknęła Skye, nie mogąc tego wszystkiego słuchać – To pułapka psychologiczna byśmy ponownie ci uwierzyli – wytknęła mu ostro i spojrzała z kpiną i obrzydzeniem.
- Przestań myśleć tylko o sobie! – Grant stracił cierpliwość i opanowanie, co jeszcze kilka miesięcy temu nie zdarzało mu się – Możesz nie wierzyć, w to że nawróciłem się ale nie krzywdź przez to dziecka. Chyba, że jesteś gorszym potworem ode mnie i pozwolisz by przeszła piekło podobne do twojego – rzucił z wyrzutem, stając na wprost Skye, kobiety którą bardzo kochał.
- Jak śmiesz… - Skye zapowietrzyła się, lecz Coulson przerwał.
- Dość! – rozkazał i w pokoju zapanowała cisza. Dyrektor chwilę wpatrywał się w Grant'a – Czego chcesz? – zapytał w końcu.
- Byś zrobił to co do ciebie należy – zaczął Grant koncentrując całą swoja uwagę na Dyrektorze Tarczy – Byś znalazł dobrą, troskliwą rodzinę dla Eve. Tu masz – mówiąc to wyciągnął, z kieszeni bluzy dresowej, przenośny dysk - główne dane Hydry, lokalizacje, kryjówki, nazwiska członków i osób współpracujących. Projekty, przy których Hydra pracowała. Są też ludzie zwani 'śpiochami', którzy tylko czekają na sygnał.
- A co chcesz dla siebie? – zapytała Melinda. Gdzieś przecież krył się haczyk.
- Tylko jednego – zaczął i od razu kontynuował, bo wiedział, że mu nie dadzą dokończyć – Pomożecie mi dopaść Samira Kumara, który zamordował matkę Eve i Karę.
- Tylko tyle? – zapytała z niedowierzaniem Bobbie.
Mieli w zanadrzu jeszcze wiele pytań, gdy nagle dotarł do nich płacz dziecka.
- Szlag… - Grant przeklął pod nosem i czym prędzej wybiegł z pokoju, by na korytarzu zobaczyć zapłakaną Eve stojącą z misiem w ręce.
- Zostawiłeś mnie a obiecałeś... – wyjąkała dziewczynka, szlochając - Nie zostawiaj mnie.
Ward od razu przypadł do małej i chwycił w ramiona.
- Jestem cały czas przy tobie. Wszystko w porządku, maleńka – szepnął, całując ją w główkę i odnosząc do pokoju, do łóżka na którym jeszcze nie tak dawno spała.
- A ci ludzie? – szepnęła, zerkając spod jego silnego ramienia na grupkę ludzi, która pojawiła się w pokoju. Ward przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć, spojrzał na zebranych i z uśmiechem powiedział:
- To moi przyjaciele. Będziemy tu bezpieczni a teraz śpij – pocałował ją jeszcze raz w głowę i pogładził po włoskach. Eve chwyciła go za rękę i tak trzymała do momentu aż usnęła.
Coulson przyglądał się temu bardzo uważnie. Ward mógł grać, był mistrzem w manipulacji i kłamstwie ale dziewczynka? Mała była bardzo naturalna w swym zachowaniu. Jednak z dalszą decyzja postanowił poczekać do rana.
- Rano dam ci odpowiedź jaka jest nasza decyzja i jedynie przez wzgląd na dobro dziecka, pozwolę byś został z nią w pokoju – oznajmił Dyrektor.
- Dziękuję – odpowiedział Ward, spoglądając na zebranych z nieudawaną wdzięcznością.
- Jego oczy nie są puste i zimne – Jemma kręciła się nerwowo po laboratorium.
- Co nie oznacza… nie oznacza przemiany – odpowiedział Fitz, który bał się ponownie zaufać Wardowi. Chociaż nie; zaufać to za dużo powiedziane. Dać szansę, o właśnie! Bał się dać Wardowi szansę.
- Pojawiasz się po tylu miesiącach i oczekujesz pomocy? – usłyszeli jak Skye krzyczy i oboje wyszli na korytarz, gdzie już grupka pozostałych agentów zebrała się – Przeszliśmy piekło a ty jak gdyby nigdy nic… wiesz co tu się działo? Co ja mówię! Przecież ciebie to nie obchodzi! Nie obchodzi przez co ja musiałam przejść podczas przemiany – Skye dawała upust swoim emocjom, które były gdzieś wewnątrz niej tłamszone.
- Nie tylko wy mieliście ciężko – odezwał się Ward, który stał z założonymi rękoma – Spróbuj wyjaśnić małemu dziecku, że jej mamusia już nie wróci, że została sierotą. Znasz przecież dobrze podobny ból – trafnie zauważył, przez co jeszcze bardziej rozwścieczył Skye ale nie dał jej dojść do głosu – Przez osiem miesięcy musiałem zajmować się dzieckiem. Ja! – dźgnął siebie palcem w pierś – Potwór za jakiego mnie uważacie, nieczuły i zimny. Dbanie o bezpieczeństwo i eliminowanie zagrożenia to jedno ale wychowywanie dziecka… to już zupełnie inna bajka. To wam wszystkim przychodzi naturalnie bo w końcu macie serca – rzucił sarkastycznie i spojrzał na pozostałych – Ale ja….
- Wujku Grant – nagle na korytarzu znalazła się dziewczynka o złotych kędziorach, z misiem w rączce – Złościsz się wujku?
Grant wziął głęboki oddech i odwrócił się do małej.
- Hej skarbie. Nie, nie złoszczę się. Rozmawialiśmy dość głośno. Wiesz jak to między dorosłymi. Nie zawsze potrafią się dogadać – próbował zażartować.
- Tak jak ty i Kara? – mała podeszła bliżej, tak iż Grant mógł ja wziąć na ręce.
- Podobnie – odparł, dając jej buziaka w policzek.
- Głodna jestem – oznajmiła, przytulając się do niego – A przedstawisz mi ich?
- Widzisz jaki ja niekulturalny – Grant pacnął się w czoło.
- Trzeba się przedstawić. Ja jestem Eve – mała obróciła się i wyciągnęła rączkę.
- Jemma, miło poznać – Simmons pierwsza zdobyła się by przy małej nie pokazywać wrogości do Warda – To jest Skye, która wrzeszczała na twojego wujka – te słowa ciężko przeszły przez gardło Jemmy ale dla dobra małej postanowiła zachować pozory przyjacielskości – To Leo, Lance, Bobbi i Phil – przedstawiła po kolei każdego.
- Bardzo miło mi was poznać – zaszczebiotała Eve – Wujek powiedział, że z wami będzie nam bezpiecznie – dodała, uśmiechając się niepewnie – Źli ludzie chcieli nas skrzywdzić, tak jak skrzywdzili mamusie – szepnęła, przyciągając do siebie misia.
- Tu nic wam nie grozi – zapewnił Colson - A teraz młoda damo czas na śniadanie – rozkazał z uśmiecham. Mała zeskoczyła z ramion Granta i chwyciła Coulsona za rękę i razem z nim odmaszerowała do kuchni.
- Widziała jak zabijają Karę… - powiedział Ward, gdy mała i Dyrektor oddalili się – Tak samo jak widziała śmierć ojca. Tylko matki nie widziała, bo zabraliśmy ja zanim nastąpił atak – spojrzał na nich smutnym spojrzeniem – Wiem, że mi nie wierzycie. Nie musicie. Za kilka dni zniknę z waszego życia i obiecuję już nie wracać. Wróciłem dla Eve. Chcę by wyrosła na dobrą osobę, nie taką jak ja – z tymi słowami udał się do kuchni, pozostawiając resztę w zamyśleniu.
Pożegnanie…
W tym nigdy nie był dobry. Musiał się tak pożegnać by mała nie od razu zorientowała się. Dopiero gdy będzie starsza, zrozumie. Miał nadzieję. Chociaż ci ludzie, z którymi pracował kilka miesięcy nie chcieli zrozumieć przez co przeszedł i dlaczego zrobił to co zrobił. Widzieli w nim tylko zło. Może i był potworem… Nie… Eve sprawiła, że już nim nie był i dla niej chciał zmyć swe przewinienia. Miał nadzieję, że kiedyś spojrzą na niego inaczej niż z nienawiścią.
Przyklęknął na jedno kolano przed małą.
- Hej maleńka – zaczął lekko się uśmiechając – Muszę coś pilnego załatwić…
- Sprawić, że źli ludzie nie będą krzywdzić innych? – zapytała z nadzieją Eve.
- Dokładnie tak – przytaknął – Zostaniesz z Jemmą i Leo. Zaopiekuj się nimi, dobrze? – poprosił, a gdy mała przytaknęła ochoczo główką, dodał – Bądź silną dziewczynką i nie przestawaj kochać i wierzyć w dobro innych ludzi – szepnął jej do ucha, lekko zdławionym głosem. Szybko przytulił ją i podniósł się. Spojrzał na Fitza'a ledwie powstrzymując łzy.
- Opiekuj się nią – rozkazał i nim którekolwiek coś zdołało powiedzieć, zniknął w wozie wraz z pozostałymi członkami Tarczy.
Coulson dobiegł do końca korytarza i rozejrzał się ostrożnie po piwnicznych pomieszczeniach. Kumar musiał gdzieś tu być z tym cholernym wirusem. Piwnice były betonowe, szare, oświetlone bocznym światłem, pełne rur umieszczonych nad niezbyt wysokim sufitem. Poboczne pomieszczenia zawierały puste laboratoria. Kumar spodziewał się ich przybycia.
- Wszystkie pomieszczenia czyste. Ludzie Kumara unieszkodliwieni – obok niego pojawiła się Bobbi – May i Skye są na górze i zabezpieczają.
- Ward pobiegł za Kumarem. Przeczesałem wszystkie pomieszczenia i nic. Rozpłynęli się! – wściekł się Coulson, uderzając ręką o włącznik światła, kiedy pomyślał, że to może być kolejna podpucha ze strony Hydry – Ward znów nas osz… - zaczął, lecz przerwał gdy Bobbi chwyciła go za rękaw i wskazała na ścianę.
- Ukryte weście – powiedziała i oboje, ramię w ramie, z bronią gotową do strzału, ruszyli do wejścia. Pomieszczenie było duże i oświetlone. W środku znajdowało się kolejne pomieszczenie tyle, że szklane; typowe w laboratoriach lub izolatkach. Nagle z izolatki, wprost na nich, wpadł Kumar z sadystycznym uśmiechem triumfu na twarzy. Bobbi nie zawahała się; nacisnęła spust trzy razy. Gdy dźwięk wystrzału ucichł, dotarł do nich inny; dźwięk zamykanych drzwi.
- Grant, co ty robisz? – Coulson podszedł do izolatki i zobaczył jak mężczyzna pstryka coś na panelu sterowniczym, po czym zerka w górę. Dyrektor uczynił to samo. W suficie był wylot wentylacyjny. Coulson zrozumiał; Ward odciął dopływ powietrza. Ale dlaczego? Ward wskazał palcem rozbitą fiolkę z wirusem.
- Zaopiekuj się nią, proszę – powiedział Ward i zaniósł się kaszlem.
- Sprowadzę pomoc – oznajmił Coulson i kątem oka zobaczył jak Bobbi wybiega i krzyczy coś do interkomu.
- Obaj wiemy, że nie zdążą – Ward próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu jedynie kiepski grymas przypominający uśmiech.
- Wiedziałeś od początku, że tak to się skończy, dlatego przyprowadziłeś do nas Eve – zgadł bezbłędnie Coulson. Wart tylko przytaknął głową. Coraz gorzej mu się oddychało, w gardle go drapało. Oparł się o szklane drzwi izolatki.
- Wiem, ze jeden dobry czyn nie może zmazać wszystkich moich błędów, ale może sprawi, ze przestaniecie o mnie myśleć z odrazą – powiedział z nadzieją w głosie.
- To nie koniec Ward – Coulson pokręcił głową przecząco – Nie wywiniesz się tak łatwo – próbował udawać twardego, ale musiał przyznać, że chciał dać Wardowi druga szansę – Musisz zaopiekować się Eve. To twój obowiązek, twoje zadanie specjalne – mówił tonem rozkazującym, jak do swojego agenta, który potrzebuje rozkazu.
- Garret wyciągnął mnie z więzienia. Miałem odpowiadać przed sądem jako dorosły, za podpalenie domu rodzinnego. Żałuję… - tłumaczył Grant, lecz silny kaszel zmusił go do przerwania – Skye jest szczęściarą, że trafiła na ciebie – wyznał.
- Oszczędzaj powietrze. Niedługo pomoc przybędzie – rozkazał Coulson, ale nie był pewien czy pomoc dotrze na czas. Czy będą mieli szansę poznać innego Warda i zacząć wszystko od nowa.
- Nie chciałem by Fitz'owi coś się stało. Jemu i Simmons – kontynuował uparcie Ward – Miałem ich zabić ale nie mogłem…
- Wiem – przerwał mu Coulson. Wiele rzeczy nie wiedział i nie chciał zrozumieć możliwe, że niesłusznie. Nawet nie chciał zrozumieć postępowania Granta aż do teraz. Wcześniej był zbyt wkurzony nie tylko na Warda iż okazał się zdrajcą ale też na cała zaistniałą sytuacje z Hydrą. Teraz widział, że Grant był związany jedynie z Garettem i wykonywał jego polecenia i jak widać nie wykonywał ich ślepo, bo starał się uchronić Fitz'a i Simmons przed tragicznym losem.
- Chciałbym… chciałbym mieć drugą… szansę… - z tymi słowami Ward osunął się na ziemię.
- Ward! – krzyknął Coulson, uderzając w drzwi jakby chcąc obudzić byłego agenta – Grant, nie poddawaj się! Eve cię potrzebuje! – rozkazał. Jeszcze kilka miesięcy temu chciał zobaczyć ten moment, moment śmierci Granta Warda. Ale dziś, dziś Phil Coulson chciał by były agent Tarczy dostał drugą szansę; by miał możliwość odkupienia win.
2 tygodnie później – siedziba Tarczy
- Kurczę, muszę przyznać, że już wolę walczyć z nadprzyrodzonymi osobnikami niż opiekować się pięciolatką – przyznała Skye i posłała łagodny uśmiech w stronę mężczyzny siedzącego na kanapie z Eve, która była zapatrzona w bajkę. Do pokoju nagle weszli pozostali członkowie zespołu wraz z Dyrektorem, który dzierżył w dłoni teczkę.
- Chciałeś odkupienia, prawda? – zapytał Coulson z chytrym uśmiechem na twarzy. Po tym jak Ward stracił przytomność i przestał oddychać, wszystko działo się w zawrotnym tempie. Okazało się iż Kumar miał przygotowane antidotum. Pomoc zatem przybyła w ostatniej chwili. Ward spędził dziesięć dni w szpitalu, potem przez kilka dni odbywał rozmowy z każdym z członków dawnego zespołu wyjaśniając sobie wszystko.
- Chciałeś bym znalazł rodzinę dla Eve, więc znalazłem – oznajmił Coulson, wiedząc jak dziewczynka zareaguje.
- Nie zgadzam się! Wujku Grant! – wykrzyknęła dziewczynka zanosząc się płaczem.
- Szsz… nie płacz – uspakajał ją Coulson, a Grant przytulił i spojrzał na Dyrektora nie rozumiejąc do czego mężczyzna dąży – Tu są dokumenty. Wystarczy, ze podpiszesz i od dnia dzisiejszego będziesz prawnym opiekunem Eve.
- Będę jej… - Ward, chwycił za teczkę i długopis i nie zastanawiając się dłużej, podpisał dokument – A co z…?
- Będziecie pod naszą opieką. Poślemy Eve do szkoły a ty będziesz naszym konsultantem – zaproponował Coulson – Zobaczymy jak się sprawy potoczą.
- Będziemy rodziną! – zapiszczała radośnie Eve, wtulając się w Warda.
- Dziękuję wam – Ward przytulił małą i nie ukrywając wzruszenia, pozwolił by pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Nie mogę na to patrzeć. Uczuciowy wujek Grant jest gorszy od robota Warda – sarknęła Skye, załamując ręce.
- Strasznie dziwny widok, chyba się nie przyzwyczaję – przytaknęła Jemma.
- Od wieków wiadomo, że utrata krwi jest dobra dla zdrowia – skwitował Fitz, sprawiając iż pozostali wybuchli gromkim śmiechem.
Czasami warto dać drugą szansę.
