Robiliśmy sobie meme, które pewnego dnia zażądało napisania drabble'a. Pomyśleliśmy, że

aletheiafelinea, która jest kochana, na pewno coś chętnie z serii o Matthew Swifcie przeczyta, jest bowiem wielką fanką. A przy tym jest kochana i dobra, i pełna zasług w oczach autorki. Także półtora drabble się jej należy, jak nic.

Młodość


— Potwierdzam, to Matthew Swift. Utalentowany czarnoksiężnik. Mój uczeń. I idiota. Mój uczeń, a idiota — stwierdził spokojnie Robert Bakker, uśmiechając się do kierownika ochrony.

Rzeczony Swift siedział tymczasem ze spuszczoną głową, oczekując największej połajanki swego życia. Ale pan Bakker, załatwiwszy formalności w tempie charakterystycznym dla szarych eminencji, tylko na niego skinął i wyszedł. Bez słowa. Co było, oczywiście, jeszcze gorsze.

— Ja... ja nie chciałem. To znaczy, chciałem, ale... To miał być żart. Głupi, wiem. Przepraszam pana. Nie chciałem robić kłopotu — wyjąkał Matthew, dogoniwszy go. Pan Bakker nadal milczał. Milczał, słuchając niemrawych wyjaśnień swego ucznia, aż doszli nad Tamizę, dobre dziesięć minut. Tam wreszcie raczył przemówić:

— To, że w młodzieńczej durnocie postanowiłeś wyłączyć prąd w budynku, gdzie akurat trwa szczyt przywódców UE, mogę zrozumieć. Ale tego, żeś durniu nie wpadł, że ktoś im na pewno załatwia również magiczną ochronę, a tym kimś jest najlepszy człowiek na rynku – ja! – tego ci nie wybaczę.