Zniknął zaraz po Bitwie. Uznali, że chce świętować w samotności, ale on jako jedyny tego nie robił. Nie mógł.

Każdy odczuł ulgę na wieść o śmierci Voldemorta (i wreszcie potrafił wymówić jego przydomek) oraz nadzieję, że to już prawdziwy koniec dający szanse na lepszą przyszłość. On nie mógł.

W jego umyśle przewijały się sceny tortur, krew. Radość z zabijania, nienawiść do świata, nieustanna potrzeba ranienia innych. Tak, zabił Czarnego Pana. W zamian otrzymał uroczy prezent opakowany w Order Merlina Pierwszej Klasy - wszystkie wspomnienia Toma Riddle.

I w niczym nie pomagał fakt, że zrozumiał jego motywy. Nawet zaczął mu współczuć. W pewien sposób nabrał szacunku do młodzieńca, którym kiedyś Tom był. Jednak w momencie, gdy przypadkowy wiejski domek przywołał migawkę z zabójstwa Riddle'ów, zaczął tracić zdrowe zmysły razem z nim.

Chciał uciec od tego, ale nie mógł.

Czy przebywał w tłumie obcych mugoli, wśród znajomych czarodziejów czy pustym Grimmauld Place zawsze coś wyzwalało nowostare emocje, nowostare zdarzenia. Nie miał już sił, odkładać ich do myślodsiewni.

W malignie udał się więc do jedynej osoby, która zawsze potrafiła go utemperować. I jego – Harry'ego Pottera, i jego – Toma Riddle.

Przytłoczony wizjami związanymi ze swoim wybawcą (cóż za ironia), zemdlał u jego progu.

A Severus Snape otworzył drzwi i z beznamiętną twarzą ułożył na swoim łożu. Wszedł do umysłu Wybrańca, szukając zrozumienia. Dopiero wtedy po jego policzku spłynęła samotna łza. Nie zważając na nic, rozpoczął przygotowywać odpowiednie eliksiry. Przecież jego eliksiry zawsze działają.

Teraz też muszą.