Takie teksty wychodzą, kiedy człowiek słucha smutnych piosenek. Podoba mi się, chociaż nie jest najwyższych lotów.
OSTRZEŻENIE! Rozmowy Stalii przeplatają się z wspomnieniami Lydii z udziałem Stilesa w s4. Napisane po 4x01. Napisane na podstawie dłuższego opowiadania, ale nie jest potrzebna jego znajomość.
-Czyli nie mogę wychodzić z lekcji?
-Nie, Malia.
-Czemu?
-Przez regulamin... Czy coś.
-Głupota... A jeżeli będę głodna?
-Wtedy zaczekasz na przerwę.
-Będzie trudno. Ale niech ci będzie, spróbuje.
-Hej, to już postęp.
Przejeżdżała delikatnie palcem po krawędzi kubka, wsłuchując się w delikatne brzmienie. Przyglądała się chłopakowi, łączącego czerwoną nitką różne punkty. Drugą ręką bawiła się nabojem, turlając go po drewnianej powierzchni szafki.
-Nic. - Westchnęła, zdejmując dłoń z szklanki. Zerknęła na nią i skrzywiła się z obrzydzeniem, widząc krew.
Chłopak oderwał się od swojej roboty i spojrzał na nią z lekkim zawodem. Rudowłosa przejechała językiem po spierzchniętych wargach i wstała, oddychając ciężko.
-Jestem do niczego. - Jęknęła, opierając się ob biurko i patrząc na różnokolorowe zdjęcia. Mały bobo trzymany przez blondynkę, uśmiechającą się radośnie, dwóch chłopaków w sportowych ciuchach, ona, Derek, Malia, szeryf. - Meredith była by już lepsza. - Dodała, odrywając wzrok od fotografii.
-Hej... - Chłopak podszedł do niej, odkładając czerwoną nitkę. - Jesteś zmęczona, wszyscy jesteśmy. Po prostu musisz odetchnąć i skupić się. - Stwierdził pokrzepiającym tonem, a nastolatka westchnęła i pokiwała głową.
Usiadła w tym samym miejscu i tym razem nie patrząc na nastolatka, zaczęła robić to samo. Przymknęła oczy i wsłuchała się w szepty, przygryzając wargę. Otworzyła nagle oczy i odetchnęła głęboko.
-Stary dom Hale'ów. Nie mogę powiedzieć nic więcej. - Dodała z zawodem, mając nadzieje że to jednak starczy i nie okaże się tą, która wyśle przyjaciół na śmierć.
-Lydia, to już postęp!
-Goi się...
-To wygląda coraz gorzej.
-Stiles, mówię ci! Goi się!
-Jesteś pewna?
-Tak! Gdy zacznę umierać, będziesz pierwszym który się o tym dowie.
-Po prostu się o ciebie martwię.
Przeczesała dłonią włosy, krzywiąc się na widok swojego odbicia. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła oczy, chcąc powstrzymać napływające łzy. Przejechała palcem po jednej z blizn na policzku i zgryzła mocno wargi.
-Lydia, to Stiles. - Usłyszała głos swojej matki, po czym tylko pokiwała głową, nadal nie otwierając oczu.
Usłyszała jak ktoś wchodzi do pokoju, a drzwi się zamykają. Zaśmiała się sztucznie i odezwała się drżącym głosem:
-Wyglądam paskudnie.
-Hej, to nie prawda... - Otworzyła oczy i odwróciła się, zaciskając usta. Stiles skrzywił się delikatnie, lecz jego mina powróciła do delikatnego uśmiechu nim zdążyła to zauważyć.
-Ta zostanie mi do końca życia. Zbieleje, i tak dalej... Ale będzie. - Wskazała palcem na tą na lewym policzku.
-Lydia, powaliłaś Dobroczyńcę. Uratowałaś życie niewinnym dzieciom... - Przełknęła głośno ślinę i poczuła że po jej policzkach spływają gorące łzy.
-Po co tu przyszedłeś? Wiem, że Scott jest wściekły że nie zostałam tam gdzie mi kazał. Przez to że go nie słuchałam, ojciec Allison nie żyje. Chcesz mnie dobić? - Zapytała, a potem wybuchnęła płaczem.
-Lydia... - Chłopak podszedł do niej i przytulił. - Po prostu się o ciebie martwię.
-Dlaczego nikt nie chce mi o tym powiedzieć?!
-To trudny temat.
-Po tym co przeszliśmy, nie powinnyśmy mieć przed sobą tajemnic.
-Po prostu trudno nam o tym mówić!
-Czemu?
-Ona nie żyje! Zginęła przez mnie, Malia!
-Nie mów tak...
-Dlaczego? To moja wina...
-Oddychaj! - Krzyknęła, przeszukując półki. Niektóre słoiczki spadały; jedne roztrzaskiwały się na drewnianej podłodze, inne turlały się po niej, a jeszcze inne pękały.
Chwyciła w końcu odpowiedni i wysypała na dłoń ziarenka. Drżąc oddzieliła trzy i podbiegła w stronę chłopaka, wrzucając je mu do gardła. Zmusiła go by je połkną i popił, a następnie pomogła mu usiąść na ziemi. Przejechała zakrwawioną dłonią po włosach i wpatrywała się w nastolatka. Gdy ten się ruszył, westchnęła z ulgą.
-Wszystko w porządku? - Jęknął chłopak, a ta, zaczynając płakać pokiwała głową.
-Bałam się, że ty też nie żyjesz.
-Ja też... Ktoś nie żyje? - Stiles drgnął, chcąc wstać, lecz ta popchnęła go na ziemię.
-Deaton.
-To moja wina...
-Może to Peter?
-Co? Dlaczego?
-Wszystko wskazuje na niego!
-Nie mów tak...
-Dlaczego? Był tam tamtej nocy, do tego przeżył spotkanie z Dobroczyńcą...
-Gadasz bzdury... Jesteś zmęczony!
-...oraz tak bardzo pomagał Lydii w jej mocach...
-Zamknij się i mnie pocałuj.
Przełknęła kawę, mimowolnie się krzywiąc. Była już zimna. Za długo przyglądała się temu co robi Stiles, ignorując kofeinę. Ziewnęła, a wtedy ten odwrócił się i spojrzał na nią zdziwiony.
-Jesteś zmęczona? - Zapytał, a kiedy wstawał, stara, drewniana podłoga zatrzeszczała. Rudowłosa wzięła głęboki oddech, rozkoszując się świeżym, górskim powietrzem. To, że ukryli ich akurat tutaj nie było aż tak złe.
-Nie. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami i odstawiając kawę. - A ty? - Zapytała, uśmiechając się delikatnie.
-Nie. - Odezwał się po chwili dziwnej ciszy, kiedy stali przed sobą i patrzyli sobie w oczy. Lydia bez obcasów była od niego sporo niższa, przez co musiała lekko zadzierać głowę.
-Okej. - Przytaknęła dziewczyna, drapiąc się po policzku i mechanicznie przejeżdżając dłonią po białej bliźnie. Chłopak sięgnął po jej dłoń i delikatnie ją strącił. Przypatrywali się chwilę sobie, a żadne z nich za bardzo nie było pewne co powiedzieć.
-Nie gap się tak tylko mnie pocałuj. - Szepnęła w końcu dziewczyna, a ten zrobił jeden krok i nachylił się nad nią całując ją namiętnie, trochę nachalnie.
Jedną dłoń położył na jej policzku, a drugą w pasie, przyciągając delikatnie do siebie. Ta pociągnęła go jednak i popchnęła na kanapę, nie przerywając pocałunku. Usiadła na nim okrakiem i wplątała dłoń w jego włosy, bawiąc się nimi. Lewą tymczasem gładziła jego tors i bawiła się guzikami od koszuli.
Całowali się tak, jakby jutra miało nie być.
Bo jutro była tylko śmierć.
