Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (a wśród nich . "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ramy czasowe: koniec sezonu 5.
A/N: Tekst powstał na polski Big Bang 2010 zorganizowany na LJ.
Art do fika stworzyła oteap i jeśli ktoś chce przeczytać wersję z artem to jest ona dostępna na Archive of Our Own.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.
Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Disclaimer:
Rozpoznawalne postacie nie należą do mnie. Z tego, co poniżej nie mam pieniędzy.


Eine Symphonie des Grauens

-1-

- Chyba jestem za wcześnie - Fox Mulder powiedział do siebie, rozglądając się po zdecydowanie zbyt pustym holu. O tej porze hotel powinien być, zdaje się, bardziej zaludniony. Z drugiej strony jednak, Mulder nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z hotelami czterogwiazdkowymi.

Takimi, które miały na przykład sale konferencyjne, a obsługa kładła w pokojach powitalną czekoladkę na poduszce.

Takimi, jak na przykład ten.

Mulder rozejrzał się raz jeszcze, po czym ruszył w stronę recepcji.

Panienka za solidnym, mahoniowym kontuarem uśmiechała się do niego już z daleka. Co więcej, wyglądała na osobę, która nie tylko była zadowolona z życia w ogóle, ale ze swojej pracy w szczególności. Mulder nie mógł wyjść z podziwu dla tak daleko idącego poświęcenia. Albo samo-hipnozy; później będzie się musiał przyjrzeć temu bliżej.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - panienka zaszczebiotała. Przy bliższej inspekcji jej uśmiech nadal wyglądał na szczery. Zdecydowanie fenomenalne zdolności do samo-hipnozy.

- Ja w sprawie zjazdu patologów. Wykład o dziesiątej jeszcze się nie skończył?

- Nie, ale dochodzi pora lunchu, więc za chwilę powinna być przerwa. Jeśli poczeka pan chwilę, to potem będzie mógł pan przejść razem z innymi gośćmi do sali jadalnej.

Recepcjonistka wskazała na drzwi za plecami Muldera. Ten podziękował jej skinieniem głowy i udając, że zwiedza hol, podryfował w stronę "sali jadalnej". Trochę chciało mu się jeść.

Sala okazała się zamknięta więc, chcąc nie chcąc, Mulder zapoznał się bliżej z kolekcją abstrakcyjnych malowideł strategicznie rozmieszczonych na ścianach hotelowego holu. W momencie, gdy doszedł do wniosku, że autor owych dzieł najwyraźniej padł kiedyś ofiarą uprowadzenia przez UFO, drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się i hol zaczął powoli zapełniać się uczestnikami XXIII Międzystanowego Zjazdu Patologów.

Z wprawą doskonale wyszkolonego agenta FBI, Mulder wyłowił z gęstniejącego tłumu postać, na której mu zależało, po czym z całą subtelnością tegoż zamachał ręką i krzyknął - Scully!

Rudowłosa kobieta, która właśnie zatrzymała się przy donicy z palmą, wzdrygnęła się nieco i spojrzała w stronę, z której dochodził głos. Widok, jaki ukazał się jej oczom sprawił, że przez jej twarz przemknął wyraz lekkiego zdziwienia, który jednak zaraz został zastąpiony przez uśmiech.

- Mulder, co ty tutaj robisz?

- Skinner chciał mnie znowu uziemić przy obserwacji.

Na pytające spojrzenie Scully, Mulder odpowiedział nieznacznym wzruszeniem ramion i pogardą w głosie. - Podejrzenie fałszerstwa pieniędzy. Powiedziałem Skinmanowi, że biorę krótki urlop no i jestem. Jak ci poszedł wykład?

- Chyba dobrze. Nikt nie zasnął, a przynajmniej tak mi się wydaje.

- No to dobrze. - Mulder objął Scully ramieniem, mało subtelnie kierując ją w stronę właśnie otwartych drzwi sali jadalnej i widocznego za nimi stołu szwedzkiego.

Scully obrzuciła swojego partnera sceptycznym spojrzeniem.

- No co, niedobrze? - Mulder uśmiechnął się rozbrajająco i wziął talerz. - Chcesz sernika, czy szarlotki?

Scully westchnęła i odebrała talerz Mulderowi. - Dzięki, ale zostanę przy sałatce.

Mulder niezrażony nałożył sobie sernika, szarlotkę i - po namyśle - górkę sałatki ziemniaczanej. Naprawdę chciało mu się jeść.

- Gdzie się zatrzymałeś? - Scully spytała po kilku kęsach.

- W motelu kilka ulic dalej. - Mulder wziął łyk kawy, przyjemnie zaskoczony jej smakiem: dalekim od lury, którą normalnie pijał o tej porze. No cóż, FBI słynęło z wielu rzeczy, ale dobra kawa nie była jedną z nich.

- To jak, - Mulder uśmiechnął się chytrze, schodząc na temat o niebo ważniejszy. - Biuro sponsoruje ci też płatną telewizję w pokoju? - U niego był jedynie standard i ani śladu porządnego kanału dla dorosłych.

Scully udało się powstrzymać od uśmiechu. - Nie mam pojęcia, Mulder.

Mulder zrobił minę, która wyraźnie mówiła "Dobra, dobra, znam cię" i nabił kolejny kawałek sernika na widelec.

- Konferencja kończy się jutro koło dwunastej. - Scully odstawiła talerzyk i delikatnie przyłożyła serwetkę do kącików ust. - Mogłabym oddać samochód do wypożyczalni dzisiaj, a jutro podjechałbyś po mnie w drodze na lotnisko i wrócilibyśmy do Waszyngtonu razem.

- Taa... jeśli chodzi o to... - Mulder w zamyśleniu postukał palcem w swój talerz i znowu łyknął kawy. - Chcę zostać tu trochę dłużej.

Scully uniosła brwi w niemym pytaniu.

- W Waszyngtonie dostałem telefon, że mam się spotkać tutaj z kimś, kto ma dla mnie informacje.

- A Skinner nie chciał podpisać zgody na wyjazd - stwierdziła Scully; nie trzeba było geniuszu, żeby się tego domyślić.

Mulder nie wykazywał najmniejszych oznak skruchy.

Urlop, jasne. Scully westchnęła i zmarszczyła brwi. - Nie wiesz, czego mają dotyczyć te informacje?

Sądząc po tym, co zazwyczaj działo się w takich przypadkach, w najbliższej przyszłości będzie musiała wyciągać Muldera z kłopotów przy użyciu broni, wpłacać za niego kaucję albo odwozić do szpitala. Żadna z opcji nie wyglądała na szczególnie pociągającą.

Mulder pokręcił głową. - Nie jestem pewien. Coś na temat jakichś eksperymentów.

- Mulder, - Scully zawiesiła głos. Jakby to ująć taktownie... - Jesteś pewien, że to ktoś, komu możesz zaufać?

Było nieźle jeśli chodzi o takt, zważywszy, że pytanie, które cisnęło się jej na usta brzmiało: "Jesteś pewien, że to nie jakiś wariat?" Na swoje usprawiedliwienie Scully miała to, że pracując w Archiwum, nieraz odbierała telefony, których znaczna część była co najmniej dziwna. Nawet pomijając już to, że dotyczyły UFO, duchów, el chuppacabry i innego paranormalnego dziadostwa.

Mulder tymczasem myślał.

- Wydaje mi się, że tak - powiedział w końcu.

- Jeśli chcesz, to mogę zostać - Scully zaoferowała. Może na horyzoncie nie było jeszcze widać kłopotów, ale jeśli chodziło o Muldera, to lepiej było dmuchać na zimne.

- Nie, dzięki. - Mulder uśmiechnął się. - Dam sobie radę.

Scully miała co do tego pewne wątpliwości, ale tylko odwzajemniła uśmiech i poklepała swojego partnera po ręce. - Wiem.

- Domyślasz się, kto mógł do ciebie dzwonić? - zapytała po chwili. - Czy to był X?

Mulder znowu się zamyślił, ale w końcu potrząsnął głową. - Nie.

Wiadomość była krótka i treściwa. Ktoś ochrypłym głosem - pewnie na dodatek zakrywając chusteczką mikrofon w słuchawce - powiedział tylko: "Jak chcesz dowiedzieć się czegoś o eksperymentach Konsorcjum, przyjedź do motelu Batesa w Chicago, za tydzień wieczorem" i przerwał połączenie. Mulder został z nieodpartym wrażeniem, że gdzieś już ten głos słyszał.

Scully po raz kolejny westchnęła. Ten zwyczaj pakowania się w sam środek jakichś dziwnych i na ogół mało bezpiecznych intryg i to w dodatku bez żadnego wsparcia, dosyć ją u Muldera irytował. Ciężko jednak było coś z tym zwyczajem zrobić, zwłaszcza kiedy Mulder się uparł, więc Scully poprzestała na radach. Tych, co zwykle zresztą.

- Bądź ostrożny.

- Zawsze jestem ostrożny - Mulder powiedział z udawaną urazą. - Chyba nie będę cię więcej wypuszczał z Archiwum bo w zastraszająco krótkim czasie tracisz całą wiarę we mnie. - Posłał jej szeroki uśmiech, prezentując przy okazji liść pietruszki z sałatki ziemniaczanej, przyklejony do górnego siekacza.

Scully uniosła brew.

- Masz pietruszkę w zębach - poinformowała go rzeczowym tonem.

- Serio? - Mulder przejechał językiem po uzębieniu, z powodzeniem wydłubując liść.

- Faktycznie - powiedział, jakby nieco zdziwiony i spojrzał nieufnie na resztki sałatki na swoim talerzu.

Scully dopiła kawę i zerknęła na zegarek.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Mulder, to chciałabym wrócić do pokoju i trochę się odświeżyć.

- Jasne, Scully. Kąpiel z bąbelkami?

Scully tylko spojrzała na swojego partnera wymownie. Mulder, jak zwykle, tego nie zauważył.

- Hej, zjemy potem razem kolację? - spytał, odprowadzając Scully hotelowym korytarzem.

- Nie mogę. Umówiłam się już z kimś na dzisiaj.

- Scully, - Mulder zrobił minę jakby właśnie przeżył szok, ale nie był w stanie powstrzymać uśmiechu. - Chcesz powiedzieć, że masz randkę?

- Podobno nie samą pracą człowiek żyje. - Scully nacisnęła guzik od windy i uśmiechnęła się lekko, spoglądając jednocześnie kątem oka na Muldera.

- Podobno - westchnął Mulder. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej właśnie chwili odezwał się dzwonek oznajmiający przyjazd windy i Scully wsiadła do kabiny.

- Więc zobaczymy się dopiero w Waszyngtonie?

Mulder skinął głową.

- Uważaj na siebie, Mulder.

- Ty też.

Drzwi się zamknęły i winda ruszyła, a Mulder poszedł w stronę wyjścia.

Kiedy znalazł się już na ulicy, zadzwoniła jego komórka.

- Mulder.

- Jutro, godzina ósma, pokój numer dziewięć.

- Czekaj...

Ale w słuchawce brzmiał już tylko sygnał.

Mulder westchnął i schował telefon do kieszeni. Pozostało mu jedynie jakoś zabić czas do spotkania. Po krótkim namyśle wsiadł do samochodu i obrał kierunek na sklep z kasetami wideo, który gdzieś po drodze mijał.

Zaopatrzony w trzy kasety i paczkę pestek słonecznika, wrócił do swojego motelu. Tego samego, który jego tajemniczy rozmówca wybrał na miejsce ich równie tajemniczego rendez-vous. Mulder stwierdził bowiem, że lepiej poznać teren zawczasu i zredukować szanse na zaskoczenie do minimum. Nie miał co prawda zbyt wielkich nadziei, że zda się to na cokolwiek - wystarczyło, że przypomniał sobie "sukces", jaki odniósł taką strategią, kiedy ostatnim razem odwiedził go Krycek. Niby jego własne podwórko, a nawet własne mieszkanie, a Mulder i tak najpierw zarobił swoim własnym stolikiem w czoło.

- Skurczybyk jeden - Mulder mruknął, w zamyśleniu pocierając policzek, w który Krycek go cmoknął. Kto wie, co to miało znaczyć. W każdym razie wtedy wykoleiło to normalne odruchy Muldera na tyle, że nawet nie zastrzelił drania, kiedy chwilę później miał taką doskonałą okazję.

Mulder rozgryzł kolejną pestkę i spojrzał na zegar stojący na szafce przy łóżku, na którym rozłożył się z ostatnim numerem "Samotnego Strzelca". Artykuł o tajnym projekcie wojskowym, wykorzystującym kurczaki jako nową inteligentną broń biologiczną zajął go na całe dziesięć minut.

Mulder odłożył czasopismo, wstał, założył buty i poszedł do recepcji.

Za kontuarem siedziała kobieta, na oko po pięćdziesiątce, o posturze zawodnika sumo i bicepsach jak u boksera. Mulder nie miał wątpliwości, że gdyby zaszła taka potrzeba, potrafiłaby poradzić sobie z każdym, a nieszczęsny napastnik zaliczyłby glebę, znokautowany w trzy sekundy od wypowiedzenia groźby.

Mulder odchrząknął i uśmiechnął się, kiedy recepcjonistka oderwała wzrok od telewizora, w którym leciał właśnie kolejny odcinek "Dynastii". Spojrzenie, jakim obdarzyła Muldera wyrażało bezbrzeżne znudzenie.

Mulder uśmiechnął się szerzej. Kiedyś na korytarzu budynku Hoovera przypadkiem usłyszał, jak rozmawiają o nim dwie sekretarki. Jedna mówiła, że tak długo, jak Fox Mulder się uśmiecha i nic nie mówi, można zupełnie zapomnieć, że jest taki nawiedzony. Mulder nie uznał wtedy tego za komplement, ale teraz stwierdził, że nie zaszkodzi sprawdzić ile ta teoria ma w sobie prawdy.

- Dzień dobry.

Mulder zrobił pauzę, ale nie doczekał się odpowiedzi.

- Chciałem się dowiedzieć, czy mój kolega już przyjechał. Miał się zameldować w pokoju numer dziewięć.

Recepcjonistka wstała i nachyliła się nad księgą gości, leżącą na kontuarze. O dziwo, dekolt jej bluzki był tylko takich rozmiarów, że intrygował zawartością zamiast pokazywać wszystko i jeszcze więcej. Mulder obdarzył go przelotnym i nieco nieobecnym spojrzeniem.

- Nazwisko?

- Hm? - Mulder wpatrywał się w księgę gości, usiłując czytać do góry nogami.

Recepcjonistka uniosła głowę, marszcząc nieco brwi. - Nazwisko pańskiego kolegi.

- Aaa. John Smith.

Kobieta przez chwilę patrzyła na niego nieufnie, ale w końcu kiwnęła głową i znowu pochyliła się nad rejestrem.

- No cóż - stwierdziła po minucie. - Ma pan pecha. Pokój dziewięć jest pusty. Jest jeden gość o nazwisku Smith pod trójką, ale Steven, a nie John.

Mulder zrobił zamyśloną minę. - Hm, to pewnie jeszcze nie przyjechał. - Znowu się uśmiechnął. - W każdym razie dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.

Recepcjonistka machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę i wróciła do oglądania serialu.

Mulder w drodze do siebie zastanawiał się, czy przypadkiem nie zaczaić się na swojego informatora. Nic ostentacyjnego, oczywiście. Po prostu zaczeka w swoim pokoju, z okna którego miał doskonały widok na narożną dziewiątkę. Pewnie i tak nie będzie mógł spać, więc czemu nie spędzić tego czasu produktywnie?

Koło północy, jednak, Mulder stwierdził, że oczy same mu się zamykają - kto wie, może dzięki oglądaniu cudów zakupów Mango przez ostatnie dwie godziny. Bez najmniejszego żalu porzucając swój plan, do którego i tak nie miał wielkiego przekonania, Mulder poszedł więc spać.

Było jeszcze ciemno na dworze, kiedy coś go obudziło. Spojrzał na zegar, była 04:38. Mulder leżał przez chwilę nieruchomo, zastanawiając się, czy bardziej chce mu się sikać, czy bardziej nie chce mu się wstawać, kiedy usłyszał trzask drzwiczek samochodu. To z miejsca postawiło go na nogi i zbliżywszy się do okna, Mulder ostrożnie uchylił firankę i wyjrzał na zewnątrz.

Przed pomieszczeniem recepcji (na którą Mulder również miał doskonały widok; wybór pokoju był sztuką samą w sobie, a on wybrał tak, że lepiej nie można było) stał poobijany pick-up. W świetle z okien motelu, Mulder zobaczył jak właściciel samochodu wchodzi do recepcji.

Gość miał kaptur na głowie i długą kurtkę, która leżała na nim jakoś dziwnie.

Mulder wciąż usiłował dociec, co w tym było takiego dziwnego, kiedy przybysz wynurzył się z recepcji, wsiadł do samochodu i skierował się w stronę krańca budynku. Zaparkował przed dziewiątką i wszedł do pokoju.

Mulder zmrużył oczy. Tu cię mam, pomyślał z satysfakcją, po czym poszedł w końcu do łazienki i wrócił do łóżka.

Następny dzień raczej nie obfitował w ekscytujące wydarzenia. Scully zadzwoniła, żeby zapytać, czy wszystko w porządku i czy może jednak ma przyjechać. Mulder grobowym tonem odpowiedział, że zaciął się rano przy goleniu i że tego dnia nie ma już zamiaru odnosić dalszych ran. W związku z czym, Scully może zostać w domu. Wówczas w słuchawce dało się słyszeć westchnienie - niewykluczone, że ulgi - i Scully oznajmiła, że skoro tak, to Mulder ma do niej dzisiaj już nie dzwonić bo chciała sobie zrobić babski dzień: pójść do fryzjera, zrobić manicure, pedicure, maseczkę itd.

- Jeśli to nie sprawa życia i śmierci, to może poczekać do poniedziałku. Uwierz mi, Mulder, ostatnią rzeczą, jaką chcesz usłyszeć, leżąc z błotem na twarzy, są opowieści o niezidentyfikowanych owadach wylęgających się ludziom pod skórą.

- Naprawdę? - Mulder pojaśniał. - Hej, Scully, a mówiłem ci, że naukowcy niedawno odkryli nową bakterię żyjącą w błocie wokół gorących źródeł? Zakażenie nią powoduje mutacje w ludzkim DNA i regres do wcześniejszych stadiów ewolucyjnych.

- Kończę, Mulder.

Mulder uśmiechnął się do słuchawki. - Baw się dobrze, Scully.

- Ty też. Na razie, Mulder.

Odłożywszy słuchawkę, Mulder kolejny raz rzucił okiem w stronę okna. Pokój numer dziewięć pozostawał zamknięty, tego, kto go wynajmował - nadal ani śladu, a pick-up stał w tym samym miejscu.

Sytuacja ożywiła się w jakąś godzinę po telefonie od Scully, kiedy pod dziewiątkę podjechał chłopak z pizzą. Mulder nawet wyciągnął lornetkę, ale nie na wiele się to zdało bo zobaczył jedynie rękę swojego tajemniczego rozmówcy, kiedy ten płacił za dostawę.

Po kolejnej godzinie, w czasie której nie zdarzyło się absolutnie nic, Mulder stwierdził, że ma dosyć takiej obserwacji. Nie po to uciekł na urlop, żeby teraz robić prawie to samo, czego chciał od niego Skinner i w dodatku za darmo. Było jasne, że skoro facet chciał się z nim spotkać, to raczej nie miał zamiaru uciekać. Doszedłszy do takiej konkluzji, Mulder wstał, ubrał się i wyszedł.

Kiedy wrócił była szósta, a na dworze już szarzało. Sytuacja wyglądała na niezmienioną. W każdym razie pick-up dalej stał tam, gdzie poprzednio, więc wyglądało na to, że Mulder jednak czegoś się dzisiaj dowie. Miał nadzieję, że informacje okażą się prawdziwe i do czegoś przydatne, ale na bombę, która mogłaby wysadzić całe Konsorcjum, metaforycznie i dosłownie, raczej nie liczył.

Za pięć ósma, uzbrojony w służbowego Sig Sauera, zapukał do drzwi pokoju numer dziewięć. W środku panowała absolutna cisza, ale po chwili drzwi otworzyły się i zza ich skrzydła wyjrzał informator Muldera. Na głowie znowu miał kaptur, a w pokoju za nim paliła się jedynie nocna lampka, więc Mulder nie miał nawet szansy, żeby zobaczyć jego twarz. To jednak akurat mu nie przeszkadzało - pewna doza paranoi u ludzi, którzy się z nim kontaktowali była najzupełniej normalna, a wręcz pożądana.

Mulder przeszedł przez próg, starając się mieć gospodarza na oku, a jednocześnie rozejrzeć po pokoju. Nie zauważył niczego szczególnie podejrzanego, więc bez zbędnych ceregieli przeszedł do sedna sprawy.

- Masz dla mnie informacje?

Zakapturzony zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Dopiero teraz Mulder mógł przyjrzeć mu się nieco bliżej, chociaż twarz dalej pozostawała w mroku bo lampka na stoliku za plecami Muldera dawała jednak niewiele światła. Mulder zmarszczył brwi, zastanawiając się, skąd na drzwiach mogły się wziąć dziwne, zdeformowane cienie. Jakieś złudzenie optyczne?

W tym jednak momencie mężczyzna przed nim zdjął kaptur z głowy. Mulder momentalnie zapomniał o cieniach i sięgnął po broń.

- Cześć, Fox.

Znajomy głos i znajoma twarz. Mulder zacisnął zęby.

- Czego chcesz, Krycek?