Dean niespecjalnie przepadał za jesienią. Robiło się chłodniej, a to oznaczało, że zawiewało, kiedy goni z Samem po lesie potwory. Drewno zamakało, a wilgotna ściółka nie chciała się palić. Zrobienie dobrego stosu było niemal niemożliwe i wszędzie musiał nosić bak z benzyną, grzęznąc w błocie.

Wracali z lasu umorusani, śmierdząc dymem, a potem w motelu wyciągali powiędłe liście z włosów, które uwielbiały się czepiać Sama. Nigdy nie rozumiał ludzi, którzy twierdzili, że jesień to najpiękniejsza pora. W lecie dziewczęta chodziły w zwiewnych sukienkach. A oni tymczasem mieli anioła w prochowcu.

Chociaż to akurat Deanowi w zupełności w tej chwili wystarczało.