Thorin nie widział ani płonącego wokół lasu, ani kompanów uczepionych drzewa, ani ohydnych orków na olbrzymich wargach. Jego wzrok był skupiony tylko i wyłącznie na Bladym Orku siedzącym na grzbiecie białego wilka.
Azog.
Widok starego wroga, którego miał za martwego od wielu lat, zmroził mu krew w żyłach. Król krasnoludów był przekonany, że wódz orków nie żyje, że zgnił od ran w ciemnych lochach Morii. Nie uwierzył, gdy Wielki Goblin wspomniał Azoga, sądził, że szkaradny stwór chce go tylko nastraszyć lub mówi o kimś innym. Nie wiedział jak bardzo się mylił.
Z początku Thorin próbował zachować spokój, całą siłą woli powstrzymywał się, aby nie zeskoczyć z drzewa i nie zaatakować Azoga. Ale gdy sosna coraz bardziej się przechylała nad przepaścią, a na naznaczonej bliznami twarzy orka pojawił się morderczy uśmiech, Thorina ogarnęła narastająca furia. Przypomniał sobie spadającą mu pod nogi głowę Thróra, Króla spod Góry, widział w wyobraźni oszalałego z rozpaczy ojca, rwącego włosy z brody. Stanął mu przed oczami młodszy brat, Frerin, i wszyscy przyjaciele, których stracił w Bitwie o Azanulbizar. W sercu czuł złość, gniew i straszliwe pragnienie zemsty. Wiedział, że nie będzie godny tytułu Króla pod Górą, jeśli nie stanie teraz do walki ze swoim największym, obok Smauga, wrogiem. To był jego obowiązek jako króla krasnoludów, jako dziedzica rodu Durina.
Zdawał sobie sprawę, że ma niewielkie szanse w starciu z orkiem i wargiem, że prawdopodobnie są to ostatnie chwile jego życia. Ale nie dbał o to. Dumnie stanął na pniu walącego się drzewa, w jednej ręce trzymając Orcrista, w drugiej swoją dębową tarczę. Utkwiwszy wzrok w swoim wrogu, ruszył biegiem przez płonący las. Ziemia dudniła pod jego stopami, blask płomieni oświetlał skałę, na której stał Azog. Thorin wzniósł swój elficki miecz, szykując się do zadania ciosu wargowi, który już napinał mięśnie do skoku. Ale Orcrist nigdy nie dosięgnął celu.
Biały warg skoczył i, nim Thorin zdążył cokolwiek zrobić, przewrócił krasnoludzkiego króla. Upadając na plecy, Thorin przeklinał sam siebie, że dał się tak łatwo zaskoczyć. Ale nie dawał za wygraną. Ciężko dysząc, stanął znów na nogi, jednak w międzyczasie warg zawrócił i znowu uprzedził ruch krasnoluda. Azog zamachnął się maczugą i z całej siły uderzył Thorina w pierś, posyłając go po raz drugi na ziemię.
Thorin z trudem łapał powietrze, a z każdym ruchem klatki piersiowej przez jego ciało przebiegały fale ostrego bólu. Wiedział, że prawdopodobnie ciężka broń złamała mu niejedno żebro. Miał jednak szczęście, że maczuga nie zmiażdżyła mu mostka i nie zabiła na miejscu. Zbroja zmniejszyła siłę ciosu i ocaliła mu życie.
Krasnolud usłyszał, że wilk się do niego zbliża i poczuł jego cuchnący oddech. Zacisnął palce na rękojeści miecza, nie miał jednak dość siły, aby podnieść broń i zaatakować. Nagle poczuł mordercze szczęki zaciskające się wokół jego ciała i podnoszące go z ziemi. Tym razem zbroja go nie ochroniła. Ostre zęby warga przebiły się między stalowymi płytkami i brutalnie wniknęły z ciało Thorina. Król krasnoludów krzyknął z bólu, a las odbił jego głos echem. Biały wilk zaczął gwałtownie potrząsać swoją ofiarą, zadając jej jeszcze więcej cierpienia. Ostatkiem sił Thorin uniósł Orcrista i uderzył zwierzę w wielki pysk. Wyjąc z bólu, warg wyrzucił króla wysoko w górę, który po krótkiej chwili poczuł bolesne uderzenie, gdy spadł na skałę kilka metrów dalej.
Thorin leżał na plecach i skupiał się tylko na tym, aby mimo bólu w całym ciele, napełnić płuca powietrzem. Przez szum w uszach dotarł do niego znienawidzony głos. Nie rozumiał mowy orków, ale nie miał żadnych wątpliwości, co oznaczały słowa Azoga. Kątem oka dostrzegł zbliżającą się postać. Rozpaczliwie próbował dosięgnąć miecza, ale Orcrist leżał o kilka centymetrów za daleko.
Nagle gwiaździste niebo przesłonił cień i Thorin ujrzał nad sobą orka. Szkaradny stwór przyłożył miecz do szyi krasnoluda, przymierzając się do zadania śmiertelnego ciosu. Thorin w bezsilnej złości uderzył pięścią w ziemię, zrozpaczony, że nie może wstać i wziąć broni oraz, że przyszło mu umrzeć w taki oto sposób.
Thorin Dębowa Tarcza nie bał się śmierci i zdawał sobie sprawę, że może z tego pojedynku nie wyjść żywy. Ale Azog odbierał mu coś więcej niż życie. Odbierał mu godność i honor, wysyłając jako egzekutora swojego sługusa, zamiast własnoręcznie zabić wroga w prawdziwej walce.
Ork wzniósł miecz nad głowę i Thorin wiedział, że za chwilę poczuje na szyi ostrze broni. Nim to się jednak stało, usłyszał bitewny okrzyk i nagle ork zniknął mu z oczu. Ze zdumieniem patrząc za siebie, ujrzał, że to nie kto inny, tylko Bilbo Baggins, przybył mu w ostatniej chwili na ratunek. Zobaczył jeszcze jak hobbit wbija swój lśniący błękitem mieczyk w ciało orka, a potem zawładnęły nim ciemności.
Kilkoma niezręcznymi, ale celnymi ciosami Bilbo zabił orka i szybko dźwignął się z powrotem na nogi. Stanął z uniesioną bronią przed Thorinem, gotów bronić kompana dopóki mu starczy sił. Nie wiedział skąd wzięła się w nim taka odwaga, ale nie mógł dopuścić, aby na jego oczach ork zabił krasnoludzkiego króla. Mimo pewnych nieporozumień między nim a Thorinem, darzył krasnoluda przyjaźnią i był gotów bronić go, tak samo jak pozostałych członków kompani. Wiedział, że Thorin postąpiłby tak samo gdyby to on, Bilbo, znalazł się w podobnej sytuacji.
- Proszę, proszę, jakiego wielkiego obrońcę znalazł sobie król Thorin – zadrwił Azog we Wspólnej Mowie, aby hobbit mógł go zrozumieć. – Ale muszę ci podziękować, niedorostku. Masz rację, zabicie go na miejscu to zbyt łagodna kara za utratę reki. Sprawiedliwie, aby krasnolud cierpiał tak samo jak ja, zanim go zabiję.
Bilbo patrzył z przerażeniem jak biały warg zbliża się do niego. Począł rozpaczliwie wymachiwać mieczem, co wywołało tylko pobłażliwy uśmiech na twarzy Azoga. Na szczęście w tym momencie Dwalin, Kíli i Fíli zdołali w końcu zejść z drzewa i ruszyli na pomoc Bilbowi i Thorinowi. Rozpoczęła się bitwa, co odwróciło uwagę Bladego Orka od biednego hobbita.
Ale Azog nie zapomniał o Thorinie. Podczas gdy przyjaciele króla byli zajęci walką z wrogami, Blady Ork szybko wciągnął nieprzytomnego krasnoluda na grzbiet białego warga. Skrzyknął kilku swoich poddanych, aby ruszyli za nim, reszcie rozkazał zabić pozostałe krasnoludy.
- Thorin! Nie! – krzyknął Dwalin, widząc, co się dzieje. Z jeszcze większą furią niż przedtem zaczął wymachiwać toporem, próbując przedrzeć się przez krąg orków i ruszyć w pogoń za Azogiem.
Ale stworów było za dużo i nikt z czwórki kompanów nie dał rady opuścić płonącej polany. Mogli tylko z rozpaczą patrzeć jak biały warg pędzi wśród drzew i wkrótce znika im z oczu. Krąg wokół trzech krasnoludów i hobbita zacieśniał się coraz bardziej. Czwórce odważnych przyjaciół przyszłoby niechybnie zginąć, gdyby nie niespodziewana pomoc z powietrza.
Usłyszeli łopot ogromnych skrzydeł, a potem ujrzeli jak z nieba spada olbrzymi ptak, orzeł, chwyta w szpony orka wraz z wargiem i po chwili zrzuca w przepaść. Kompania patrzyła z niedowierzaniem jak orły posyłają wrogów w ciemną otchłań pod skałą, jak przewracają na nich płonące drzewa lub wrzucają w płomienie. Zaledwie kilka orków zdołało uciec, kierując się tam, gdzie odjechał ich przywódca.
Podczas gdy część orłów atakowała wrogów, pozostałe ptaki zabrały krasnoludy z płonącej sosny, która lada chwila miała runąć w przepaść. Jako ostatni na grzbiecie orła znalazł się Gandalf. Miał zamiar poprosić króla orłów, Gwaihira, aby zostawił ich na Samotnej Skale, skąd mieliby już blisko do Wielkiej Rzeki Anduiny. Ale w tej sytuacji trzeba było zmienić plany.
Po chwili wszyscy stali na niewielkiej leśnej polanie, nieopodal płonącego lasu. Gdy upewnili się, że nikogo oprócz Thorina nie brakuje i nikt nie jest ranny, zapadła przepełniona rozpaczą cisza.
- Musimy ratować Thorina – odezwał się Kíli, w którego oczach błyszczały łzy.
- Nie możemy zostawić go na pastwę Azoga – dokończył za brata Fíli.
- Nie możemy – zgodził się Gandalf. – Gwaihirze, czy mogę cię prosić o jeszcze jedną przysługę?
Król orłów skinął olbrzymim łbem.
- Wybierz orły o najlepszym wzroku. Niech przelecą nad lasem i poszukają jakichkolwiek śladów wskazujących dokąd uciekł Azog.
Gwaihir zwrócił się do swoich poddanych i po chwili trzy młode orły wzbiły się w powietrze, lecąc nisko nad lasem. Przez jakiś czas czekali niecierpliwie, a wyobraźnia podsuwała im straszne obrazy losu, który czekał ich króla.
Po krótkiej chwili orły wróciły i przekazały wieści swemu władcy. Gwaihir przetłumaczył ich słowa na Wspólną Mowę.
- Niestety, moje orły nie zauważyły żadnych śladów. Las jest zbyt gęsty, aby z powietrza cokolwiek zobaczyć. Nie było też żadnych ognisk lub dymu, które świadczyłyby o obozowisku. Mimo, że bardzo byśmy pragnęli, nie jesteśmy w stanie wam pomóc.
- I tak już zrobiliście dla nas bardzo dużo. Dziękujemy – rzekł Gandalf.
Krasnoludy podziękowały chórem, a orły jeden po drugim wzbiły się powietrze, by po chwili zniknąć na ciemnym niebie.
- My też musimy jak najszybciej ruszać – powiedział Balin. – Azog ma nad nami prawie godzinę przewagi, w dodatku jedzie na wargu. My możemy liczyć tylko na własne zmęczone nogi.
- Mimo to, nie spoczniemy, póki nie odnajdziemy Thorina – odpowiedział jego brat.
Wszyscy chóralnie zgodzili się z nim i zaczęli sprawdzać czy ich broń jest gotowa do użytku w każdej chwili. Potem ruszyli szybkim marszem za czarodziejem, który oświetlał różdżką drogę przez ciemny las, wypatrując śladów pozostawionych przez orków.
