Króciutka miniaturka AU. W przeciwieństwie do innych tego typu pomysłów (tzn. na krótki tekścik) ten akurat udało mi się spisać.

Podziękowania za beta-reading dla Merryloon.

Zdrajca

Wpadł w ich ręce zupełnie przypadkowo, w trakcie jakiejś mało ważnej akcji. Ponoć walczył zaciekle, ale gdy spostrzegł, że nie ma szans na ucieczkę, poddał się. Inni Śmierciożercy mieli więcej szczęścia. Udało im się zbiec. Nawet nie obejrzeli się za siebie, by sprawdzić, co się z nim stało. Tak wyglądała ich solidarność.

Tamtego wieczora Minerwa nie brała udziału w działaniach Zakonu. Powiadomiona pośpiesznie przesłaną notką, pojawiła się w kwaterze głównej jako ostatnia, trafiając w sam środek gorączkowej narady. Zdania na temat losu schwytanego zdrajcy były podzielone, poza jedną kwestią – sprawa absolutnie nie mogła zostać przekazana do Biura Aurorów; jego władze dawno już zostały skorumpowane przez Śmierciożerców.

McGonagall nie przyłączyła się do dyskusji. Minęła zgromadzonych, którzy, zajęci sporem, chyba nawet nie dostrzegli jej obecności.

— Gdzie on jest? — zapytała trzymającego się na uboczu Aberfortha.

Brat Dumbledore'a bez słowa wskazał jej drzwi na samym końcu korytarza. Nie były zamknięte. Weszła do środka i stanęła w progu niewielkiego pomieszczenia. Oświetlała je słabo pojedyncza, przykurzona mugolska żarówka, wisząca pod sufitem w lampie bez klosza. Pod ścianą z ponurą miną stał Shacklebolt. Nie spuszczając jeńca z oka, celował w niego różdżką.

Zdrajca.

Wciąż trudno było tak o nim myśleć. Wciąż trudno było zaakceptować, że ich zawiódł.
Minerwa przyglądała mu się przez długą chwilę. Siedział unieruchomiony na krześle, będącym zresztą jedynym meblem w opustoszałym pomieszczeniu. Głowę miał opuszczoną, tak jakby wzrok wbił we własne, skrępowane nadgarstki. Jego długi płaszcz spływał czarnymi kaskadami na podłogę.

McGonagall podeszła bliżej do jeńca, nie zwracając uwagi na protesty Shacklebolta. Musiała zadać to pytanie. Musiała chociaż spróbować się dowiedzieć.

— Dlaczego, Severusie? Dlaczego?

Wciąż nie potrafiła nazwać go zdrajcą, chociaż przemawiały za tym wszystkie fakty. W tej chwili nie czuła nienawiści, tylko wielki smutek.

Lekki ruch głowy zdradził, że ją usłyszał. Powoli podniósł wzrok. Jego czarne oczy jak zwykle nie wyrażały niczego. Próżno byłoby szukać w nich strachu.

— Nie masz nic na swoje usprawiedliwienie? — zapytała Minerwa, mając nadzieję, że sprowokuje go to do jakiejś odpowiedzi. Jakiejkolwiek. Dlaczego on nic nie mówił? Dlaczego tak uparcie milczał?

Zamierzała już odejść, kiedy niespodziewanie się odezwał.

— Usprawiedliwienie? — Na jego twarzy pojawił się cień drwiącego uśmiechu. — A cóż znaczą moje słowa przeciwko waszej prawdzie?