-Cas! – Dean niemalże podskoczył na łóżku, gdy jego anioł pojawił się znienacka u jego boku. Uniósł brwi, zdziwiony, widząc obcego chłopaka u boku Castiela.

-Kto to jest? – zapytał dość szorstko, spoglądając na chudego, ciemnowłosego nastolatka. Dzieciak był blady, oczy miał duże, zdaje się, że jasno brązowe, lecz Dean zdążył spojrzeć na nie jedynie przez moment, nim chłopak spuścił wzrok i wbił go w podłogę.

-Nazywa się Zerachiel. – odparł Castiel swoim zwykłym, spokojnym głosem, przeszywając Deana spojrzeniem niebieskich oczu. –To anioł, jeden z moich braci, najmłodszy spośród nas wszystkich.

-Najmłodszy? – powtórzył Dean –Czyli, że co? Ma raptem tysiąc lat? – zapytał, mrugając w typowy dla siebie sposób.

–Mniejsza. O co chodzi Cas?

-Ma dziesięć godzin Dean. – odparł Cas, a w jego głosie zabrzmiała odrobina rozdrażnienia, którą zawsze wywoływało nieodpowiednie poczucie humoru starszego Winchestera. Dean zmarszczył brwi, zdziwiony.

-Chwila. Nie mówiłeś przypadkiem ostatnio, że wszystkie anioły powstały, czy tam urodziły się, tysiące lat temu? Tak jakoś mniej więcej wtedy, gdy powstawała Ziemia? – upewnił się z nutką kpiny Dean, czegoś tu nie rozumiejąc.

-Tak było Dean. – odparł Cas, wyraźnie już zniecierpliwiony. –Od tamtej pory Ojciec nie powołał do życia więcej aniołów. Aż do dzisiejszego poranka, kiedy to obudził się Zerachiel.

Dean uniósł brew, ponownie spoglądając na stojącego obok Casa chłopaka, tym razem już z większym zainteresowaniem.

-I co, nie umie mówić? Trzeba mu zmieniać pieluchy? – zażartował łowca, podchodząc do lodówki po butelkę piwa. Sprawy zaczynały się komplikować, jak to miały w zwyczaju, gdy tylko Castiel raczył się pojawić. W odpowiedzi na żart Deana, Castiel posłał mu swoje pełne niezrozumienia spojrzenie, które tylko jeszcze bardziej rozbawiło Winchestera. Zerachiel stał nieruchomo, nie podnosząc wzroku ze swoich stóp. Swoją drogą jego naczynie było co najmniej zaskakujące. Chłopak miał na sobie obcisłe, powycierane jeansy, czerwone conversy, długi t-shirt w pstrokatych kolorach i krótką, czarną, skórzaną kurtkę. W najmniejszym stopniu nie przypominał anioła.

-No więc Cas, Zerachiel, o co chodzi? – spytał Dean, wciąż nie wiedząc, co on ma niby mieć z tym wszystkim wspólnego. Usiadł na łóżku, otwierając sobie butelkę złocistego piwa.

-Musisz się nim zająć Dean. – odpowiedział natychmiast Cas całkowicie poważny, wręcz nalegającym tonem. – Ukryłem go przed innymi aniołami i demonami ale nie mogę zostać tu na Ziemi, muszę wracać do nieba.

-Że co? – oburzył się łowca.

-Dean! – Castiel niemalże podniósł głos, używając swojego stanowczego, zniecierpliwionego tonu, by przywołać człowieka do porządku. –Archanioły na niego polują! Nie możemy pozwolić, żeby wpadł im w ręce!

-I co mam z nim niby zrobić Cas? Zaprowadzić go do przedszkola i zabrać na plac zabaw? – żachnął się Dean, nie mogąc uwierzyć, że Castiel prosi go o coś tak niedorzecznego. Od kiedy to człowiek miał chronić anioła? I to przed innymi, kurewsko potężnymi aniołami?

-Nie wiem Dean, to nie ma znaczenia. Po prostu chroń go, dopóki nie znajdę dla niego bezpieczniejszego miejsca. – powiedział Castiel, podchodząc do Deana i wręczając mu miecz Archanioła. A w następnej chwili rozpłynął się w powietrzu z cichym łopotem skrzydeł.

-Szlag by to! – zaklął łowca, ciskając miecz na łóżko obok siebie niczym zabawkę. Był wściekły na swojego anioła, który znowu pojawił się tylko po to, by wprowadzić w i tak ciężkie życie Deana, jeszcze większe zamieszanie. Spojrzał na Zerachiela. Chłopak wciąż stał tam, gdzie go Castiel zostawił, wpatrując się w podłogę. Dean westchnął, widząc to zagubienie wymalowane na twarzy, z której by na to strony nie spojrzeć, dzieciaka. Pokręcił głową, a jego złość stopniała odrobinę.

-Hej, mały. – odezwał się, wstając z łóżka i podchodząc do anioła. –To jak, umiesz mówić?

-Owszem. – odpowiedział krótko chłopak. I o wiele mniej beznamiętnie, niż Dean się spodziewał. Prawdę powiedziawszy, jego głos był niemal drżący, wibrujący w powietrzu i zostawiający na Deanie dziwne poczucie niepokoju. Ciekawe. Łowca podniósł stojącą na stolę butelkę piwa i włożył ją aniołowi w ręce.

-Napij się i siadaj. – rzucił, sam rozkładając się z powrotem na łóżku, na którym leżał, nim Castiel przerwał mu odpoczynek. Nie miał zamiaru naprawdę „zajmować się" aniołem jak jakimś dzieckiem, grać z nim w bierki czy inne takie. Mógł go chronić, owszem, ale nie musiał go niańczyć.

Zerachiel tymczasem zrobił dokładnie to, co mu Dean polecił. Podniósł butelkę do ust, krzywiąc się upił łyk piwa, który przełknął z trudem, po czym usiadł na podłodze dokładnie tam, gdzie stał. Oczywiście wciąż uparcie gapiąc się w dół, co zaczynało już Deana drażnić. Łowca odezwał się, wywracając oczami:

-Zer, na krześle. Albo na sofie. Nie na podłodze.

Anioł wstał, niezgrabnie podszedł do krzesła i usiadł na nim, nie podnosząc wzroku ani na chwilę. Dean pokręcił głową. Ciekawie się zapowiada, pomyślał.

Sam wrócił ze sklepu godzinę później, niosąc kilka siatek z jedzeniem i zapasami piwa. Zatrzymał się w wejściu, zaskoczony obecnością obcego chłopaka, siedzącego sztywno przy stole w kuchni.

-Cześć Sammy. – rzucił Dean, podnosząc się z łożka.

-To Zerachiel, dzieciak Casa, nie przejmuj się. – dodał w ramach wyjaśnienie, od niechcenia mając ręką w stronę anioła. Podszedł do brata i wyjął mu z rąk torbę z hamburgerami, uśmiechając się szeroko na widok jeszcze ciepłych, cholernie niezdrowych kanapek.

-Dziecko Castiela? – powtórzył sam, raczej nie wierząc bratu i zamykając za sobą drzwi.

-Czy coś w tym stylu. – odparł Dean, poświęcając teraz większość swojej uwagi na dobranie się do cheesburgera i zaspokojenie głodu. – Zrobił sobie dzieciaka, a teraz nas wykorzystuje jako niańki.

Sam uniósł brwi, przesiewając słowa Deana przez sito zdrowego rozsądku. Nim jednak doszedł do jakiegoś wniosku, odezwał się Zerachiel:

-Castiel nie jest moim ojcem. – powiedział po prostu, nie podnosząc wzroku.

-Nie? – spytał Sam, rzucając Deanowi rozbawione spojrzenie.

-Nie. – odparł chłopak. – Anioły nie są zdolne do posiadania potomstwa. Ojcem każdego anioła jest Bóg. Moim również.

-Co nie zmienia faktu, że mamy go niańczyć. – dorzucił Dean, z ustami pełnymi cheesburgera, nie dając Zerachielowi dokończyć wyjaśnień.

-Zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie sprawiać wam problemów. – powiedział Zerachiel poważnym, odrobinę smutnym tonem. Sam nie mógł oprzeć się wrażeniu, że anioł brzmiał po prostu jak zagubiony, odrzucony dzieciak i zaczął mu odrobinę współczuć. Dean za to prychnął tylko kpiąco, pożerając cheesburgera. W jego mniemaniu już sama obecność Zerachiela była kłopotem. Na ten manifest niezadowolenia Sam pokręcił tylko głową, zastanawiając się, kiedy wreszcie jego brat raczy odrobinę dorosnąć. Przeszedł do kuchni i usiadł przy stole naprzeciwko anioła.

-Nie przejmuj się. – rzucił przyjaźnie, wypakowując zawartość siatek. –Dean tak ma, zanim się naje. Przejdzie mu. – zapewnił, chowając piwo do lodówki, a ciastka stawiając na stole.

-Lepiej powiedz nam coś o sobie, skoro masz z nami spędzić trochę czasu. – zaproponował, żeby anioł poczuł się nieco bardziej komfortowo. O szczegóły miał zamiar wypytać później Deana.

Zerachiel drgnął, po czym wolno podniósł spojrzenie na Sama, po raz pierwszy od przybycia odrywając je od podłogi. Jego oczy były brązowe, jasne, wypełnione światłem, nadającym im iście złocistego połysku. To światło, to odbicie mocy i świętości, sprawiło, że Sam drgnął zaskoczony. Zerachiel natychmiast spuścił oczy.

-Jestem aniołem Pana. Obudziłem się do życia 11h temu. Jestem najmłodszy pośród moich braci w niebie. Zostałem powołany z łaski Bożej Miłości i wypełnia mnie ona. Ocknąłem się napełniony wiedzą. Potrafię uzdrawiać ciała i dusze oraz napełniać je Bożą miłością.

Sam pokiwał wolno głową, jakby wciąż jeszcze docierał do niego sens słów anioła. Bowiem gdy Zerachiel mówił, z Samem działy się dziwne rzeczy. Ciepło, światło i swoista nabożnośc zdawały się emanować z wypowiedzi Zerachiela. Co więcej, rodzaj spokoju i zaufania rozlał się wewnątrz Sama, uśmierzając ból jego problemów. Dean, choć nie przyznałby się do tego za nic, odczuł coś podobnego. Hamburger zatrzymał się w jego rękach w połowie drogi do otwartych ust, podczas gdy Dean patrzył na anioła z coraz bardziej pomieszanymi odczuciami. Te słowa… były przepełnione mocą, która przeszyła Winchesterów na wskroś.

-Um… masz ochotę? – odezwał się Sam, przełamując niezręczną ciszę, która zapadła po wypowiedzi Zerachiela. Podał aniołowi opakowaną kanapkę.

-Jako anioł nie wymagam pożywienia.

-Ale i nic nie broni cię spróbować. – odparł Sam, uśmiechając się zachęcająco. Po chwili krótkiego zastanowienia, ciekawy nowego doświadczenia, Zerachiel wyciągnął rękę, przyjmując oferowanego mu hamburgera.

Dean obserwował uważnie anioła, siedząc na łóżku. Niekoniecznie zadowolony z tego faktu, dostrzegał w nim wiele podobieństw, przywodzących mu na myśl Castiela. Wolne, niemal ostrożne ruchy, zainteresowanie codziennymi, zwykłymi sprawami… Zerachiel odpakowywał burgera z niemalże nabożną czcią, jakby każda nowo odkrywana rzecz była dla niego ogromnym przeżyciem. I tu właśnie zaczynały się różnice. W przeciwieństwie do chłodnego, opanowanego Castiela, Zerachiel zdawał się emanować całą gamą emocji. Odbijały się one na jego chłopięcej twarzy, czyniąc ją żywą, niezwykle ludzką, a jednocześnie o wiele piękniejszą i odrealnioną. Jakby jego odczucia stanowiły wzór dla całego pozostałego istnienia. Mimo nieufności Dean nie mógł się oprzeć zachwytowi, który ogarniał go im dłużej przyglądał się twarzy anioła. Potrząsnął głową i odwrócił prędko wzrok, bardzo niezadowolony. Nie miał zamiaru dać się nabrać na jakieś anielskie czary-mary. Świetnie, pomyślał sarkastycznie. Rzucający uroki anioł, tylko tego było im jeszcze trzeba.