Litwa zawsze myślał że zdrobnienie jego nazwy(państwa) lub imienia brzmi koszmarnie. Serio. No bo jak to inaczej nazwiesz?
Toryś? Tak samo długo się mówi.
Litwuś? Torek?
Lit? Wbrew pozorom Łotwa szczególnie gdy był pijany tak do niego mówił. Ale to za twarde.
Na samym początku swojego związku (z resztą związek był przymusowy) z Polską usłyszał Licia. Ale to jak do krowy! I tak oto Toris Laurinaitis nie miał zdrobnienia. Nie żeby nad tym jakoś bardzo ubolewał. Co to to nie tylko...no ale nie miał. I na serio nie podobało mu się Licia. Wcale a wcale. A szczególnie wtedy gdy mówił to Feliks, albo w czasie ich kłótni. Gdy się godzili też mu się wtedy nie podobało.
Znaczy on by tego nigdy nie przyznał. Ani przed Rosją z kranem w dłoni ani przed Danią z toporem. A szczególnie Feliksem! Ten to dopiero miałby zaciesz jak by się dowiedział. Bo w gruncie rzeczy zdrobnienie złe nie było a, i miłe dla ucha.
Więc Toris miał problem. Nie przyzna się do zdrobnienia a, coraz trudniej jest mu przypominanie sobie aby przypominać Feliksowi żeby tak nie mówił. I było to dla Litwy cholernie trudne więc jak raz się zagapi to kaplica bo Polska wszystko zauważy.
WSZYSTKO.
No i to tyle z opisania Torisiowego kłopotu.
Teraz przejdziemy do momentu w którym to wspomniana personifikacja zaczyna serio serio lubić zdrobnienie.
Stało się to pewnego niepozornego dnia.
-Liciaaaa! Wróciłem!-to był głos pewnej irytującej personifikacji. I biedny Litwa omal nie zszedł na zawał słysząc go albowiem teraz właśnie w tym momencie czytał spokojnie. I zamiast automatycznie krzyknąć "Mam na imię Toris!" się zagapił.
-No i?! -tak w skrócie wyglądało przyznanie się do polubienia słowa Licia przez Litwę. Choć doprawdy nie doszukujmy się tu wielkiego romantyzmu i dramatu albowiem to tylko spostrzegawczość Feliksa doprowadziła do tego, że Toris (dobrowolnie się poddał) jest Licią (ale tylko dla niego) i, że rano obudzili się w ich sypialni w skołtunionej pościeli.
Albowiem Feliks to wbrew pozorom spostrzegawczy jest chłop!
