Piętro pierwsze: Azkaban
„− Naliczyłem 72 tysiące 519 kamieni w ścianach mojej celi. Liczyłem je wiele razy.
− A nadałeś im już imiona?"*
− Syriuszu… Syriuszu… − głos kobiety, dobiegający z celi w końcu korytarza, jest jak syk oślizgłego węża. Wije się i odbija echem od zimnych, kamiennych ścian więzienia. Dociera do celi Blacka. Wpełza do jego uszu, mimo że zasłonił je sobie dłońmi.
− Syriuszu... – Bellatriks wzywa go. Hałasuje, zaciskając brudne ręce na prętach krat. Trzęsie nimi jak oszalała. − Gdzie jest twój przyjaciel, Syriuszu? Gdzie jest James?…
Jamesa nie ma. Syriusz już nawet nie pamięta jego twarzy. Jedyne co widzi, gdy zamyka oczy, to to, co z Jamesa zostało, to, co leżało pod gruzami domu w dolinie Godryka tej nocy jedenaście lat i cztery dni temu…
Black z całych sił przyciska zaciśnięte pięści do głowy. Twarz sinieje mu z wysiłku.
− Syriuszu… Gdzie są twoi przyjaciele, Syriuszu? Nie przyszli po ciebie… twoi przyjaciele… – wyje na całe gardło Bellatriks. Jej ochrypły głos drażni go tak bardzo, jak dźwięk paznokci drapiących po szkolnej tablicy. Nie… jak dźwięk tysięcy paznokci drapiących po tysiącach tablic! Jak skrzypienie tysięcy widelców o tysiące porcelanowych talerzy! Jak dźwięk tysięcy pstrykających stawów przy rozprostowywaniu tysięcy ludzkich dłoni!
Syriusz zrywa się na równe nogi. Jak pocisk, z hukiem, uderza w drzwi swojej celi. Jest wściekły. Jest oszalały z wściekłości. Zaciska ręce na prętach i trzymając je tak mocno, aż bieleją mu knykcie, wychyla głowę przez kraty.
− Zamknij się, ty niedorżnięta suko! Chcę spać! – wrzeszczy.
Bellatriks wybucha niekontrolowanym śmiechem, brzmiącym jak krztuszenie się. Wychyla głowę zza krat swojej celi i wystawia do niego język, jak wtedy gdy byli dziećmi. Jej niegdyś piękna twarz teraz pokryta jest parchami, zaśliniona i oblepiona włosami.
− Jeszcze nie zdechłeś? – dziwi się Bellatriks i uśmiecha do niego perfidnie. Bierze zamach i próbuje splunąć tak daleko, by utrafić we wściekłego kuzyna.
− Ty… − zaczyna Syriusz, ale już nie kończy.
Podmuch chłodu jest jak niewidzialna ręka zaciskająca się na jego gardle i Black wie, że nie zdoła się już zmusić do ucieczki w głąb celi. Nogi odmawiają mu posłuszeństwa, dłonie przymarzają do prętów krat. Ciało zaczyna drżeć i jedyne, co można jeszcze zrobić, to zamknąć oczy, by na nich nie patrzeć.
Nadchodzą…
Płyną w powietrzu jak senne mary, zwabieni nagłym ożywieniem się więźniów. Pozbawieni cienia, odziani w płaszcze falujące w powietrzu jak szaty topielca unoszącego się na tafli jeziora, wyciągają dłonie pokryte liszajami i pleśnią. Wszystko śmierdzi zgnilizną, gangreną i błotem.
Ktoś w celi obok zawodzi cicho. Ktoś inny zaczyna głośno krzyczeć.
Syriusz zaciska powieki, niemal czuje jak wokół powoli, bardzo powoli, błyszczący szron osadza się na kamiennych ścianach. Robi się dziwnie cicho, jakby już tylko śmierć była mieszkańcem Azkabanu.
To jest jak sen, sen o spadaniu. Sen, w którym wszystko jest czarne i mętne, a wokół nie ma nic, tylko przestrzeń i próżnia. To ten sen, w którym boisz się ruszyć, by nie spaść w głęboką przepaść bez dna. Ciało jest zimne od potu, a ty męczysz się, bo z tego koszmaru nie da się obudzić…
Gdzieś daleko, jakby przez mgłę słychać było kobietę powtarzającą bezustannie „morderca, morderca, morderca". Deszcz siąpił. Mroczny znak unosił się nad Doliną Godryka. Gruz i szczątki mebli chrzęściły pod stopami Syriusza.
To nie mogła być prawda.
Kurz jeszcze unosił się nad ruiną domu Potterów. Rozdarte na dwoje ciało Lily leżało przywalone jakąś belką. Gdzieś w tle płakało dziecko, ale Syriusz nie mógł go znaleźć. W panice rozgarniał gruz i połamane deski. Nigdzie go nie ma! Gdzie jest chłopiec?! Gdzie jest Harry?!
Gdzie James?!
Coś pod jego stopami zgrzytnęło. Nastąpił na czyjeś okulary. Podniósł z ziemi to, co po nich zostało i wtedy dostrzegł zakrwawioną dłoń przyjaciela wystającą spomiędzy szczątków domu.
Syriusz szedł i szedł w tamtą stronę, a droga zdawała się nie mieć końca. Dziecko krzyczało na całe gardło gdzieś całkiem niedaleko, ale Black widział już tylko tę dłoń, dłoń wystającą spod gruzu… zimną i siną…
Dementorzy odpływają. Zostaje po nich głucha cisza, wilgoć, zapach rozkładu… i ten dziwny posmak w ustach, jakby przed chwilą zjadło się chleb posmarowany grubą warstwą pleśni.
Syriusz Black stoi wpatrzony we własne stopy. Nie pamięta już twarzy swojego przyjaciela. Dementorzy wyssali ją z jego pamięci. Czy James był wysoki? Czy niski? Nosił okulary? Tak, z pewnością je nosił! A może nie, może to okulary jakiegoś innego mężczyzny leżały wtedy rozbite wśród gruzów domu w Dolinie Godryka?
Nie… nawet twarzy Jamesa Syriusz już nie potrafi sobie przypomnieć. Z Jamesem wiązały się wszystkie szczęśliwe wspomnienia.
Czy w ogóle pamięta jeszcze jakąś życzliwą twarz? Czy kiedykolwiek miał przyjaciół?
Syriusz siada zmęczony na pryczy. Podnosi wzrok na odrapaną ścianę swojej celi. Kamienie porysowane są tak, że tylko szaleniec mógłby w tym odnaleźć metodę. A jednak nie jest to bez znaczenia…
Za każdym razem, gdy przynoszą mu jedzenie, Syriusz Black bierze swój słabo naostrzony nóż i widelec i próbuje na kamiennej ścianie, tym jedynym płótnie jakie ma, narysować, twarz Lisy. Żeby nigdy o niej nie zapomnieć.
*cytat z filmu Hrabia Monte Christo (2002)
