Neville studiuje uważnie wycinek jasnego parkietu, wodząc palcem wskazującym po szyjce pustej butelki piwa i czując zimno na skórze Jest w tym coś kojąco bezmyślnego, pozwalającego oderwać myśli od dzisiejszych zdarzeń: nieudanej obławy, straty aurora, piekącego opatrunku na prawym ramieniu.
W jego polu widzenia pojawiają się dwie stopy. Neville podnosi wzrok i patrzy na Hannę, ubraną w jego czarną koszulę, opierającą się leniwie o framugę drzwi. Za jej plecami deszcz uderza w okno. Ogień rzuca cienie na jej jasne uda.
Przez chwilę przyglądają się sobie w milczeniu.
— Chodź — mówi Hanna i wyciąga dłoń.
Neville bierze ją za rękę i idzie.
